Broniszewski: Trzy lata hartowania w Wiśle

Piłka nożna
Broniszewski: Trzy lata hartowania w Wiśle
fot. PAP

35-letni Marcin Broniszewski dwa razy w tym sezonie samodzielnie obejmował Wisłę. Od prawie trzech lat stale pracuje z zespołem "Białej Gwiazdy". Można nawet śmiało napisać, że kolejni trenerzy odchodzą, a Broniszewski jest nieśmiertelny. „Dla mnie to niezwykły czas. Można powiedzieć, że te trzy lata to... hartowanie w Wiśle” - przyznaje zdolny szkoleniowiec.

Roman Kołtoń: Czujesz się strażakiem? Dwa razy w sezonie wskakiwać na posadę pierwszego szkoleniowca Wisły, to się jeszcze nikomu w tym klubie nie zdarzyło w erze Bogusława Cupiała...

 

Marcin Broniszewski: Nigdy nie określiłbym się mianem strażaka, czy ratownika. Po prostu w trudnym momencie ktoś - mając zaufanie do mojej osoby - powierza mi zespół.

 

W oczekiwaniu na nowego trenera?

 

Tak, ale mam wrażenie, że gdybym zdołał odwrócić kartę za pierwszym razem, to zostałbym na dłużej. Jednak to się nie udało. Przegraliśmy cztery mecze z rzędu. Przyszedł Tadeusz Pawłowski. Z kolei za drugim razem padły dwa remisy. Tak blisko byliśmy wygranej z Piastem, że bliżej być nie mogliśmy. Po pierwsze jeszcze w trakcie spotkania mieliśmy z osiem stuprocentowych sytuacji. Po drugie w doliczonym czasie gry - przy stanie 1:1 - mieliśmy rzut karny, którego nie wykorzystał Paweł Brożek. Broń Boże, nikt w klubie nie chce ścinać głowy Pawła - to jest sport. Zawodnik, który strzelił tak wiele bramek, teraz nie zdołał pokonać bramkarza. Zabrakło nam trochę szczęścia.

 

Zwolnienie Kazimierza Moskala po derby z Cracovią było szokiem? Nastąpiło po 17. kolejce, a klub przegrał dopiero trzeci mecz w sezonie.

 

Jestem trzy lata w klubie i doskonale zdaję sobie sprawę, jakie znaczenie ma wynik w derbach z Cracovią. Dla wszystkich - również dla właściciela klubu. Jednak mogę przyznać, że odejście trenera Moskala było szokiem. To kolejny etap tego, co określam mianem hartowania. Hartowania w Wiśle... Wiem, że futbol profesjonalny rządzi się określonymi zasadami. Że gdy brakuje wyniku, to leci trener. Jednak zanim się tego nie przeżyje, to człowiek nie wie, z czym to się wiąże. W każdym aspekcie - także ludzkim. Stąd dla mnie to szkoła życia, takie hartowanie - hartowanie w Wiśle.

 

Dla Ciebie już zwolnienie Franciszka Smudy musiało być szokiem…

 

Nie ukrywam, że czuję się bardzo związany z Franzem. To od niego dostałem prawdziwą szansę. Przyszedłem do Zagłębia Lubin w sezonie 2009/2010 - z Andrzejem Lesiakiem. Nie szło nam, przegrywaliśmy kilka meczów z rzędu. Klub zdecydował się na zatrudnienie Smudy. I Franz postanowił mnie zatrzymać w swoim sztabie. Zobaczyłem go wówczas w akcji i pozostaję pod wrażeniem do dziś. Smuda potrafi wejść do szatni i błyskawicznie zdiagnozować problem. Mówiąc obrazowo, wie, które guziki nacisnąć. Zarówno w treningu, jak i w kwestii mentalnej. Bije od niego pewność siebie. Ma niezwykłą charyzmę i doświadczenie. Jestem pewny, że jeszcze wróci na karuzelę trenerską w Ekstraklasie. Później w Lubinie zostałem jeszcze asystentem Marka Bajora, a nawet przez tydzień współpracowałem z jego następcą Janem Urbanem.

 

Smuda pożegnał się z Lubinem, gdyż objął kadrę.

 

I znowu dostałem od niego szansę. Od stycznia 2012 roku byłem odpowiedzialny za rozpracowanie Grecji. Pracowałem w rytmie tygodnia, spotykając się ze sztabem kadry. Oglądaliśmy mecze Grecji, Rosji i Czech. Jeździłem oglądać spotkania Greków, również występy czołowych piłkarzy tej reprezentacji w klubach. Oglądałem także treningi Grecji.

 

Jak przeżyłeś spotkanie Polska - Grecja na inaugurację EURO 2012?

 

Byłem na trybunach Stadionu Narodowego. I towarzyszyły mi niesamowite emocje. Gdy Robert Lewandowski strzelił gola, miałem łzy szczęścia w oczach, drżała mi szczęka… Nie potrafiłem się opanować. W jakimś stopniu dołożyłem cegiełkę do tego gola. Zwracałem uwagę, że Grecy zachowują się bardzo specyficznie, gdy piłka jest na ich lewej stronie, a na naszym prawym skrzydle. Do asekuracji lewego obrońcy nie schodzi defensywny pomocnik, a idzie tam jeden ze środkowych obrońców. A drugi zostaje z tyłu - w świetle bramki. Nic tylko z tego skorzystać. I tak zrobił Kuba Błaszczykowski, który dośrodkował do "Lewego". To było takie dziwne "przesunięcie" w zespole Grecji, a mieliśmy po tym jeszcze jedną okazję. Ostatecznie mecz z Grecją wymknął nam się spod kontroli. To był dramat. Do przerwy mogliśmy prowadzić nawet 3:0. I to był zresztą kluczowy moment EURO 2012. Nie mam co do tego wątpliwości. Nie zaprzepaściliśmy szansy z Rosją, inaczej wyglądałby mecz Czechami, gdybyśmy wygrali z Grecją.

 

Jesienią 2012 roku Smuda zadzwonił z propozycją, abyś podjął z nim pracę w Ratyzbonie - gdzie mieliście ratować klub przed spadkiem z 2. Bundesligi. Sytuacja była dramatyczna, ale Franz postanowił zaryzykować.

 

Była już spora strata nie tylko do miejsca bezpiecznego, ale nawet barażowego. Jednak dlaczego nie spróbować? 2. Bundesliga - kto może coś takiego wpisać w swoje CV?

 

Znałeś niemiecki?

Nic, a nic! Jednak Czarek Kucharski powiedział mi - kiedy pojawiły się pierwsze informacje, że Smuda pójdzie do Regensburga i zabierze mnie ze sobą - że Niemcy bardzo cenią sobie kogoś, kto nie pęka i uczy się języka. Więc zabrałem się do roboty. Uczyłem się błyskawicznie. Po dwóch tygodniach pracowaliśmy już w Bawarii i potrafiłem wydawać instrukcje po niemiecku. Franz był pod wrażeniem... Klub nawet chciał, abym został - układał pracę z młodzieżą. Jednak Smuda pod koniec sezonu już wiedział, że obejmie Wisłę. I powiedział mi, że chce kontynuować współpracę.

 

Latem 2013 roku znalazłeś się w Krakowie.

 

I znowu przekonałem się o niesłychanej charyzmie Smudy. Obserwowałem ostatnie mecze poprzedniego sezonu - pod wodzą Tomka Kulawika. Na początku nowego cyklu rozgrywek od razu zobaczyłem, jaki jest postęp. Franz przeobraził zespół bez wzmocnień! Wisła zaczęła niesamowicie. Przez jedenaście meczów z rzędu byliśmy niepokonani, straciliśmy tylko pięć bramek! To było coś niesamowitego, czego chyba nikt się nie spodziewał. W tej serii był mecz z Legią, wygrany 1:0, na którym ustanowiony został rekord frekwencji - 34 tysiące widzów przy Reymonta!

 

Wiosną 2015 roku Smuda został zwolniony.

 

Po meczu z Zawiszą. Mieliśmy trudniejszy okres - przegraliśmy z Lechią, był remis z Pogonią i porażka w Bełchatowie. I w końcu porażka z Zawiszą. To był pierwszy wstrząs… A drugi - od razu, w rozmowie ze Smudą - tego dnia, gdy został zwolniony. Przyjechał do klubu na rozmowę z władzami. Dowiaduje się o zwolnieniu i bierze mnie na stronę. Chcę być lojalny, zamierzam odejść, a Franz mówi: "Jeśli dostaniesz szansę pozostania, masz z niej skorzystać. Masz rodzinę, dzieci - odpowiedzialność. Nie jest łatwo o pracę. Masz zostać i pracować". Można powiedzieć, że podjął decyzję za mnie. To wspaniały człowiek - poznałem go doskonale przez te lata. Wiem, wiem, że polaryzuję, ale dla mnie jest postacią, która odegrała niesamowitą rolę w mojej trenerskiej drodze. I nigdy mu tego nie zapomnę.

 

Jaka jest prawda o tym, że wiślacy na początku świetnie reagowali na Smudę, a później byli nim zniechęceni - i stąd słabsza seria meczów i ostatecznie zwolnienie szkoleniowca?

 

Też czytam medialne doniesienia, ale… nie mogę ich potwierdzić. Absolutnie! Myślę, że problem leżał gdzieś indziej - kadra powinna zostać odświeżona, powinna panować w niej większa rywalizacja…

 

Przecież Smuda jak już wybierze jedenastkę, to "piłuje nią" na maksa…

 

Nie będę zaprzeczał, że Franz wierzy w ludzi, na których stawia. A jeszcze jak im się wiedzie, to tym bardziej nie ma żadnego powodu do zmian. Uznaje, że mają prawo ciągnąć ten wózek. Jednak dam też przykład, że można się wedrzeć do zespołu Smudy - tak się stało z Alanem Urygą. Na początku pracy Franza ten zawodnik nie miał żadnych szans. Nawet nie łapał się do "osiemnastki". Jednak w żadnym momencie się nie poddał. Pracował z pełnym zaangażowaniem. Nie ukrywam, że też starałem się mieć na niego pozytywny wpływ, aby się nie załamał. I gdy nagle został rzucony na głęboką wodę, to grał regularnie przez półtora roku. Czy u Franza Smudy, czy u Kazia Moskala, czy u mnie… A propos trenerów - myślę, że ani Smuda, ani Moskal nigdy nie zawodzili piłkarzy.

 

Wszystko to podpatrywałeś, ale jak dostałeś szansę, to miałem wrażenie, że zostałeś wrzucony do oceanu - Lech, Legia, Lechia i Pogoń. To był grudniowy kalendarz...

 

Nie będę się tłumaczył na siłę. Trzeba było pracować w określonych warunkach i pracowałem.

 

W Poznaniu oglądałem mecz z trybun, miałem wrażenie, że wiślacy niby chcą, ale tak naprawdę są przybici. Wiem, że wchodzisz do szatni. Szukasz motywacji, ale trudno ją wyzwolić po odejściu Moskala.

 

Coś w tym jest. Mecz z Legią był lepszy. Nie był dobry piłkarsko z naszej strony, ale była walka. Z kolei w czasie mojego drugiego podejścia już było lepiej piłkarsko. I o to chodzi! Zabrakło szczęścia. Ktoś może powiedzieć, że posiłkuję się szczęściem, ale w futbolu odgrywa ono rolę. Myślę, że nie dostałbym tych szans, gdybym nie miał odpowiedniego warsztatu. Nie potrafiłbym przygotować właściwej treści treningowej i odpowiednio jej zrealizować. Zresztą uważam, że pierwszy trener jest od strategii, a asystent od ciężkiej pracy. I nie polega ona na rozstawianiu pachołków.

 

Kiedy czas na samodzielną pracę - na dłuższym dystansie czasowym?

 

Już latem ubiegłego roku zgłosiła się do mnie Korona Kielce. To było dla mnie coś niesamowitego! Jednak nie miałem wówczas licencji UEFA-PRO. PZPN nie chciał dać mi warunkowej licencji - nawet to rozumiem. Teraz już jestem na kursie UEFA-PRO. Z czasem pojawi się szansa. Licencja jest ważna, ale wiadomo, że ważne jest również doświadczenie.

 

W zawodowym futbolu zbierasz je już prawie siedem lat. I dużo się dzieje wokół Ciebie.

 

Piłką żyłem od dziecka…

 

Byłeś - można zażartować - "dziedzicznie" obciążony. Twój ojciec, Mieczysław Broniszewski był uznanym trenerem.

 

Na razie daleko mi do niego. Odniósł niesamowite sukcesy - zdobywał medale mistrzostw świata i Europy z reprezentacjami juniorów Polski. To mówi samo za siebie. Tak więc piłka zawsze była obecna w moim życiu.

 

A jak odbierasz uwagi taty?

 

Hm, różnie…

 

Jak to?

 

Nie potrafię oddzielić trenera od ojca. Tata ma świetne uwagi - kapitalnie analizuje sytuację. Jednak łapię się na tym, że czasami podsumowuję jego słowa: "Ach, to tata". Jakoś inaczej patrzę na rady choćby Franza Smudy, który nie jest ani wujkiem, ani ojcem.

 

30 czerwca 2016 roku kończy się Twój kontrakt z Wisłą.

 

Jestem otwarty na wszelkie propozycje. Może Wisła zwróci się z propozycją podpisania nowej umowy, a może przyjdzie mi się pożegnać. Wtedy zaproszę kolegów na pożegnalne piwo. Taki fach.

Roman Kołtoń, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie