Pindera: Potencjał jest, czas na medal
Siatkarze wrócili z Tokio, gdzie wywalczyli wreszcie upragniony, olimpijski awans. Teraz czas na krótki, zasłużony odpoczynek, ale po kilku dniach trzeba będzie wracać do treningów. Najpierw zgrupowanie w Spale, a później Liga Światowa, która jak zwykle będzie doskonałym poligonem przed igrzyskami.
W tym roku „poligon” będzie komfortowy, bo Polacy mają zapewniony udział w finałowym turnieju LŚ, który rozegrany zostanie w połowie lipca w Krakowie. Stephane Antiga wreszcie może odetchnąć, niewiele brakowało, by igrzyska w Rio oglądał, podobnie jak reszta drużyny, w telewizji. W Tokio, tak naprawdę był spacerek. Owszem były trudne pięciosetowe mecze (szczególnie dwa pierwsze, z Kanadą i Francją), nerwowy początek z Chinami (0:2, a później tie break), ale horroru na japońskiej ziemi tym razem nie było.
A we wrześniu ubiegłego roku był, były też łzy. Zespół szedł jak burza, niewiele brakowało, by zdobył Puchar Świata, a na koniec, po porażce z Włochami okazało się, że jest wprawdzie podium, ale trzecie miejsce nie daje prawa gry w igrzyskach.
W styczniu w Berlinie dreszczowiec był jeszcze większy. Niemcy mieli meczbola w meczu o trzecie miejsce, które dawało jeszcze jedną szansę, by walczyć o Rio. Przegrani odpadali przecież z gry o igrzyska.
Wracałem do Warszawy z Antigą i Philippem Blainem, wiem ile ich to kosztowało. Tak naprawdę decydowały się wtedy losy polskiej siatkówki na długie lata. Porażka z Niemcami byłaby katastrofą. Na szczęście nasi siatkarze dowiedli, że mają mocne nerwy i charakter wielkich wojowników. Przetrwali i to oni schodzili triumfalnie z boiska w Max Schmeling Halle.
Tego, że zagrają w Brazylii mogliśmy być pewni jednak dopiero w miniony czwartek, gdy pokonali w Tokio Wenezuelę. W ostatnich dwóch meczach, z Iranem i Australią grali już zmiennicy, którzy tak naprawdę, wcale nie muszą być w Rio zmiennikami, bo siłą tej drużyny jest to, że każdy może stanowić o jej sile.
Pamiętam doskonale kwalifikacje do igrzysk w Atenach (2004) i Pekinie (2008). Polacy wywalczyli je rzutem na taśmę, w obu przypadkach w Portugalii, by później, już na igrzyskach odpaść w ćwierćfinale. Drużyna Raula Lozano była silniejsza, w Pekinie mogła nawet z powodzeniem stanąć na podium, ale przegrała pechowo z Włocham prowadzonych wtedy przez Andreę Anastasiego, który przejął nasz zespół po Argentyńczyku.
I Anastasi świętował sukces w kwalifikacjach do kolejnych igrzysk (2012) już w pierwszym podejściu, też w Tokio. Tyle, że wtedy trzecie miejsce w Pucharze Świata dawało awans, Antiga i jego drużyna nie mieli takiego szczęścia. W Londynie, cztery lata temu, Polaków wymieniano jako głównych kandydatów do medalu, przed przylotem na igrzyska wygrali przecież finał Ligi Światowej. Nic z tego, znów odpadli w ćwierćfinale przegrywając z Rosją. Wcześniej, w grupie, ulegli Bułgarii i Australii.
A jak będzie w Rio de Janeiro?
Tego nie wie nikt, ale nie ulega wątpliwości, że zespół ma potencjał, by zagrać tam o medal. Potencjał sportowy, ale też mentalny. Jest zaprawiony w ciężkich bojach, przeszedł swoje w drodze na igrzyska. A gdy przychodzi do największych, sportowych wojen, to głowa jest najważniejsza.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze