Polacy po igrzyskach w Rio. Zróbmy drugą Wielką Brytanię
Jedenaście medali Polaków na igrzyskach w Rio de Janeiro to ani sukces, ani porażka. To kolejny powód do zastanowienia, jak konsekwentnie stawiać na sport, jak go finansować, by powtórzyć piękną drogę Brytyjczyków. Ci, by panować na świecie, muszą wyprzedzić już tylko USA.
Po igrzyskach w Atlancie na Wyspach wszyscy, którzy mieli cokolwiek wspólnego ze sportem, ze wstydem chowali twarz w dłoniach. Czwartego sierpnia algierski pięściarz Hocine Soltani wywalczył złoto, co spowodowało, że jego kraj z dwoma mistrzostwami olimpijskimi na koncie wyprzedził w klasyfikacji medalowej ponad 60-milionowe Królestwo, które wysłało na najważniejszą imprezę czterolecia ponad 300 sportowców.
Brytyjczycy przywieźli w sumie zaledwie 15 medali. Tylko wioślarska para Matthew Pinsent i Steve Redgrave z dumą obnosiła się ze złotem, co było trzecim w historii tak fatalnym wynikiem (wcześniej w Helsinkach w 1952 r. i St. Louis w 1904 r.). Jeśli spojrzeć na ten rezultat w odniesieniu do wzrastającej od 1970 r. liczby konkurencji na igrzyskach, tak hańbiącego wyniku nie zanotowano nigdy.
Brytyjczycy palili się ze wstydu, ale nie rozłożyli bezradnie rąk. Premier John Major powołał radę kryzysową, która dostała kilka miesięcy na przygotowanie programu naprawczego. Postanowiono, że sport wyczynowy w wydaniu olimpijskim, jego wybrane, rokujące medalowo konkurencje, będzie finansowała krajowa loteria. Powołano "Team GB" i rozpoczęto konsekwentną pracę, której nie ważyły się zakwestionować kolejne zmieniające się rządy.
Efekty przychodziły równie konsekwentnie, aż do tegorocznych igrzysk, w których Wielka Brytania ustąpiła jedynie amerykańskiej potędze. Jej pozycji nie umniejsza nawet nieobecność w Rio rosyjskich lekkoatletów, za nią są bowiem sklasyfikowane np. Chiny.
Brytyjczycy, począwszy od 1997 r., nie wydawali pieniędzy bezmyślnie. Poza hokejem na trawie i rugby, które dopiero weszło do programu igrzysk, konsekwentnie pomijają gry zespołowe. Robią to ze względu na dość duże wyemancypowanie składających się nań narodowości – Anglii, Szkocji i Walii. Stawiają za to na kolarstwo, co procentuje nie tylko olimpijskim podium, ale i sukcesami np. w Tour de France, gdzie ich reprezentanci wygrali cztery z pięciu ostatnich edycji (to jedyne triumfy w historii). W Rio aż 12 razy brytyjscy kolarze sięgali po medale. Innym fundamentem szkolenia i przygotowania młodych zawodników do wielkiego mistrzostwa są sporty wodne – od pływania (6 medali w Rio), przez kajaki (4) aż do wioślarstwa (5). Jeśli dołożymy do tego lekkoatletykę (7) i gimnastykę (7), wiemy skąd bierze się brytyjski sukces.
Sportowcy z Wysp, a właściwie zarządzający nimi, nie działali po omacku. Po nieudanej Atlancie w kolejnych igrzyskach sięgali odpowiednio po 11, 9, 19, 29 i 27 tytułów olimpijskich. Doszło do tego, że Brytyjczycy stali się pierwszą reprezentacją w historii, która poprawiła swój wynik w kolejnych po organizowanych u siebie igrzyskach (65 medali w Londynie, 67 - w Rio).
Jak wiadomo, Brytyjczycy są prawdopodobnie jedyną liczącą się reprezentacją, której medaliści nie dostają nagród z publicznych pieniędzy. Ich każde złoto nie jest opłacane nawet pensem, publiczne pieniądze idą na organizację sportu, a nie konsumowanie sukcesów.
W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Trudno umniejszać wagę sukcesu i mozół przygotowań, ale budżet państwa wypłaca złotym medalistom około pół miliona nagród (liczę także te z PKOl., bo przecież większość sponsorów Komitetu to publiczne przedsiębiorstwa). Zbiera się na to solidne kilka milionów, roczny budżet na przygotowania sportowców w letnich sportach wynosi ponad 175 mln zł.
Zresztą nie chodzi nawet, ile to kosztuje. Problem w tym, jak to jest zagospodarowane. W zarządzaniu sportem ministrowie, odkąd stoją na czele niezależnego gabinetu, nigdy nie odważyli się skończyć z zakorzenionym przez dekady "wszystkim po równo". W rezultacie podatnicy składają się na psie zaprzęgi i inne sportowe ekstrawagancje. A przecież doskonale widać, gdzie tkwi polski potencjał.
Jedenaście medali Polaków w Rio to ani sukces, ani porażka. To raczej pretekst do poważnej refleksji, jak dalej postępować z naszym sportem. Jeśli gdziekolwiek możemy liczyć na kontynuację sukcesów i mówić o zdającej egzamin koncepcji, to przede wszystkim w lekkoatletyce. Odchodzących mistrzów ma kto zastąpić. Tomasz Majewski doczekał się następców w Michale Haratyku i Konradzie Bukowieckim, Piotr Małachowski już teraz musi zmagać się z konkurencją Roberta Urbanka, Anita Włodarczyk i wciąż Paweł Fajdek to kandydaci do laurów nie tylko olimpijskich na lata.
Widać gołym okiem, że Polska ma świetną szkołę trenerską w konkurencjach technicznych. Nie wziął się przecież znikąd talent Marii Andrejczyk, która przegrała brązowy medal z aktualną wciąż rekordzistką świata Barborą Spotakovą. Wystarczy przejechać się do Spały, by zobaczyć, że przyszłych gwiazd jej talentu jest naprawdę sporo.
Jeśli spojrzymy na niewykorzystane medalowe szanse, również nie unikniemy wrażenia, że jednak królową naszego sportu pozostaje lekkoatletyka. Trudno łatwo pogodzić się z brakiem finału u naszego 800-metrowca Adama Kszczota, ale to wciąż światowa czołówka. Joanna Jóźwik, choć ma dyskusyjną i piekielnie silną konkurencję z Afryki, może stać się medalistką olimpijską. Podobnie zresztą jak Angelika Cichocka. Do tego Kamila Lićwinko, tyczkarze, nazwisk potencjalnych olimpijczyków w lekkoatletyce można wymieniać długo.
Co więcej? Oczywiście pływanie, które było fundamentem naszego dorobku na kilku poprzednich igrzyskach (w Atlancie trzy złote medale, jeden srebrny, jeden brązowy), a teraz padło. Prawdopodobnie wskutek złego zarządzania i poziomu fachowości, bo przecież infrastruktura poprawia się z roku na rok, a i chętnych do tego sportu wcale nie brakuje. Są także zapasy oraz gry zespołowe, gdzie tym razem zbliżyliśmy się wreszcie do medalu (piłkarze ręczni), ale ostatecznie nie wykorzystaliśmy szansy. Jeśli przyjąć, że siatkarze nas zawiedli, ale wciąż – ze względu na stworzone struktury - są rokującą dyscypliną, nie ma wątpliwości, z której strony może sypnąć medalami w Tokio i na każdych kolejnych igrzyskach.
A wszystko to pod warunkiem, że odpowiadający za polski sport będą to robić konsekwentnie i według jakiejś myśli, a nie doraźnego celu. Że postawią na kluczowe dyscypliny, a nie wyścigi psich zaprzęgów. To co, budujemy w Polsce drugą Wielką Brytanię?
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze