Nowacka: Pięciobój jednocześnie kocham i nienawidzę
Oktawia Nowacka nie raz w karierze sportowej dostrzegała sprzeczności i dotyczy to też postrzegania pięcioboju nowoczesnego. - Czasem jednocześnie go kocham i nienawidzę - przyznała brązowa medalistka olimpijska z Rio de Janeiro.
Polska Agencja Prasowa: Rok temu przygotowywała się pani, mimo kłopotów zdrowotnych, do igrzysk, a teraz trenuje do kolejnego sezonu jako zdobywczyni brązowego krążka olimpijskiego. Czy pani życie sprzed 12 miesięcy znacząco różni się od tego obecnego?
Oktawia Nowacka: Nie jest to jakaś niesamowicie wielka zmiana. Wróciłam do treningu, staram się żyć tymi ideami, które były dla mnie najważniejsze także wcześniej. Na pewno teraz sytuacja jest bardziej przychylna sportowi, który uprawiam. To jest spore ułatwienie. Doszła większa rozpoznawalność i wywiady. Ale pozostaję sobą. Jednemu się spodoba inne życie, a ktoś inny będzie chciał zostać przy starym. To bardzo indywidualna kwestia - kto jak wykorzysta swój czas. Ja staram się promować to, co uważam za najważniejsze i warte uwagi. Bardzo się cieszę, że dzięki medalowi mogę opowiadać o fajnych i ciekawych rzeszach, co do których zawsze marzyłam, by się nimi podzielić.
Krążek wywalczony w Brazylii przekazała pani na licytację w szczytnym celu. Nie brakuje go pani?
Nie. Tzn. nie mówię, że nie jest dla mnie ważny i że nie byłoby fajnie go mieć, bo to symbol ciężkiej pracy. Ale to jest tylko symbol, a najważniejsze zostaje zapisane w sercu w postaci emocji. Tego się trzymam.
Podczas spotkania Polskiego Stowarzyszenia Sportu Kobiet przyznała pani, że gdyby jeszcze raz miała powielić scenariusz z poprzedniego sezonu, to - mimo szczęśliwego zakończenia w postaci upragnionego medalu igrzysk - nie zdecydowałaby się pani na to. Aż tak ciężko było?
Bardzo dużo mnie to kosztowało. Mimo że był to najpiękniejszy rok, to zarazem i najtrudniejszy. Kolejny raz dwie sprzeczności się połączyły. Bardzo często w trakcie kariery sportowej zauważyłam liczne kontrasty i sprzeczności. Sztuką jest połączyć jedno z drugim. To niesamowite, że takie skrajności mają miejsce, że coś można jednocześnie kochać i nienawidzić. Tak czasem mam z moim sportem. Bywają momenty bardzo ciężkie, a czasem płaczę z radości, jak to było na olimpijskim podium. To są rzeczy i emocje, które czasem ciężko nazwać i określić, czy są pozytywne czy negatywne; dobre czy złe. To bardzo trudne.
A czy da się określić, którą z części pięcioboju pani kocha, a którą nienawidzi?
Najczęściej nienawidzona jest jazda konna. W tym wypadku też jest bardzo duża sprzeczność, bo kocham zwierzęta, lubię konie. Nawet przygarnęłam jednego, który przechodził na "emeryturę" i teraz mogę powiedzieć, że mam własnego. Dla przyjemności bardzo lubię na niego wsiadać, ale niektórych się po prostu boję. Niektórych treningów się boję. Czasem mam takie dni, szczególnie kiedy jestem zmęczona. Wiadomo, zmęczony człowiek jest bardziej strachliwy i nerwowy. Wówczas jazda jest bardziej stresująca. Czasem ją naprawdę lubię ze względu na same konie, a czasem jej po prostu nie cierpię.
A który element jest tym najukochańszym?
Ciężko wybrać, bo wywodzę się z biegu i pływania i lubię je już tak sentymentalnie. Od razu polubiłam też szermierkę, ale chyba tak naprawdę nie ma elementu, który bym kochała najbardziej i dlatego chyba właśnie jestem pięcioboistką. To idealne rozwiązanie.
Wspominała pani o możliwościach, jakie daje wywalczenie medalu olimpijskiego, np. promowanie ważnych tematów. W pani przypadku są to kwestie dotyczące odżywiania. Czy koleżanki uprawiające inne sporty lub konkurentki w pięcioboju podpytują i radzą się?
Sporo osób się mnie radzi, to fakt. Planuję w tym kierunku się rozwijać w przyszłości i cały czas się rozwijam. Nikogo za rękę nie prowadzę i nie instruuję, ale zawsze bardzo chętnie udzielam wskazówek. To jest coś, co lubię.
Co jest najważniejsze wśród stosowanych przez panią założeń dietetycznych? Rezygnacja z mięsa?
To nie jest kluczowe. Zrezygnowanie z niego to wybór osobisty i cel życia. Ktoś musi tego chcieć i dobrze się z tym czuć. Nigdy nie namawiam do takiej diety, jaką ja stosuję. Nakłaniam zaś do stosowania jak najzdrowszej i jak najmniej przetworzonej żywności. Jeśli jesz mięso, to z umiarem - pięć-trzy razy w tygodniu, bo tyle jest wskazane. My jemy go zdecydowanie za dużo. Chodzi o zracjonalizowanie diety i sprawienie, by była naturalna i zdrowa. To jest najważniejsze. Zaprzestanie jedzenia mięsa nie poprawi wyników sportowych, ale swoim przykładem chciałam pokazać, że też nie przeszkodzi. Bo nie ma znaczenia, czy dieta jest mięsna czy bez, tylko liczy się, czy jest zracjonalizowana.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze