MŚ w piłce plażowej. Sieczko: Od nauki gry bez butów do mundialu
Przyspieszony kurs nauki gry na piasku i bez butów zakończony historycznym występem w mistrzostwach świata na słynnej Copacabanie – tak ponad 10 lat temu wyglądały początki reprezentacji Polski w piłce plażowej. W piątek rozpocznie ona występ w mundialu na Bahamach.
Biało-Czerwoni po raz drugi w historii wystąpią w turnieju finałowym mistrzostw świata. Zadebiutowali w 2006 roku w Brazylii, ale nie udało im się wówczas wyjść z grupy. Jak jednak podkreślił Michał Sieczko, założyciel Polskiej Federacji Beach Soccera oraz jeden z selekcjonerów kadry i promotorów plażowej odmiany piłki nożnej, występ na Copacabanie był ukoronowaniem bardzo dynamicznego okresu rozwoju tej dyscypliny sportu w Polsce.
- W 2003 roku powstała ona w naszym kraju praktycznie od zera, bo nie było wówczas ani boisk, ani nawet zawodników potrafiących grać w piłkę na piasku, bez butów i głównie górą, a nie dołem, jak na trawie czy w hali. To najbardziej odróżnia ten sport od futbolu czy futsalu i jest trochę koszykówką graną nogami – tłumaczył jeden z popularyzatorów beach soccera w Polsce.
Prezes ówczesnej krajowej federacji wspomniał, że pierwszych kadrowiczów powołano po premierowym turnieju mistrzostw Polski rozegranym w 2003 roku w Ustce, wybierając wyróżniających się graczy z 32 rywalizujących drużyn. Selekcjonerem reprezentacji został znany z występów na trawie Jacek Ziober, a w inauguracyjnym meczu międzypaństwowym Polacy pokonali w Mstowie Norwegię 6:4.
Pierwsze lata kadry Sieczko określił jako "pracę u podstaw", bo – jak tłumaczył - początkujący wówczas piłkarze plażowi musieli wyszkolić się w tak podstawowych elementach, jak podrzucenie piłki z piasku do góry.
- Przede wszystkim trzeba było jednak nauczyć ich dynamicznej gry oraz organizacji i taktyki, która jest zupełnie inna niż w tradycyjnej piłce nożnej. Tu trzeba bowiem myśleć dziesięć razy szybciej. Dochodziło do sytuacji, że na zgrupowaniach kadrowicze byli wywoływani do tablicy i odpytywani, jak zachować się w danej sytuacji czy części boiska. Ta praca szybko jednak przyniosła efekty – przyznał.
W ciągu trzech lat Polska stała się bowiem trzecią drużyną w Europie i awansowała do mistrzostw świata.
- Udało się wyselekcjonować grupę piłkarzy, która w trakcie sezonu jeździła po Polsce i świecie, od turnieju do turnieju. Po kolei awansowała z grupy C do grupy B, potem do grupy A, następnie do finałów grupy A, by w końcu stanąć na podium wśród najlepszych drużyn Europy i zakwalifikować się do mistrzostw świata. W 2006 r. rozegraliśmy blisko 30 meczów na ośmiu turniejach. To był najlepszy rok naszej kadry – zaznaczył Sieczko.
Dodał, że w tym okresie w Polsce działało prawie 100 klubów beach soccera, w których grało ok. 1000 zawodników. Wbrew pozorom najwięcej zespołów nie jest zlokalizowanych nad morzem, lecz w Łodzi, gdzie mieściła się siedziba Polskiej Federacji Beach Soccera, od której w 2009 roku prowadzenie reprezentacji przejął - jego zdaniem w sposób "siłowy" - PZPN. W ubiegłorocznych mistrzostwach Polski ponownie po złoto sięgnął najbardziej utytułowany w kraju Grembach Łódź, który wyprzedził inny zespół z tego miasta – KP.
- W kadrze na tegoroczny mundial ośmiu z 12 graczy reprezentuje barwy łódzkich klubów. W Poddębicach powstało boisko, a na nim do nocy grają młodzi ludzie, którzy dwukrotnie zostali MP juniorów. To oraz organizacja tam turniejów przyniosło efekty i stąd ta "produkcja" kolejnych kadrowiczów - nadmienił Sieczko.
Wśród najważniejszych zawodników w historii reprezentacji wskazał na Bogusława Saganowskiego (brat Marka), którego nazwał "królem plaży i ikoną polskiego beach soccera", obecnego kapitana kadry Witolda Ziobera, którego atutem jest mocne uderzenie z obu nóg oraz Krzysztofa Kuchciaka, byłego kapitana kadry, a także jej trenera. Saganowski i Ziober oraz Dominik Depta po raz drugi będą mieli okazję zagrać na mundialu.
- Debiut w MŚ w Rio był spełnieniem naszych marzeń. W meczu otwarcia, przy pełnych trybunach, ulegliśmy 2:9 ówczesnym mistrzom świata i gospodarzom Brazylijczykom. W drugim spotkaniu lepsi okazali się Amerykanie (2:4) i aby wyjść z grupy musieliśmy wygrać z Japonią różnicą czterech goli. Jeszcze 20 s przed końcem prowadziliśmy 8:4, ale rywale strzelili gola i to oni wyszli z grupy, a nam na pamiątkę pozostało zdjęcie, na którym leżymy zapłakani na piasku – przypomniał Sieczko.
Biało-czerwoni ostatecznie zostali sklasyfikowani na 11. miejscu.
Sieczko liczy na poprawienie tego osiągnięcia na Bahamach. Zwrócił jednak uwagę na bardzo wymagających grupowych rywali Polaków. Podopieczni trenera Marcina Stanisławskiego ponownie zmierzą się bowiem z najbardziej utytułowaną w historii Brazylią, aktualnymi wicemistrzami świata z Tahiti i Japonią.
- Beach soccer to jednak bardzo nieprzewidywalny sport, a wyjście z grupy byłoby wielkim sukcesem. Bardzo tego życzę chłopakom, bo chciałbym, aby ten sport dalej się rozwijał – podsumował.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze