Odszedł od nas Bartosz Kaleja...
Ból przeszywa serca wszystkich ludzi Polsatu Sport, bo Bartek był takim bijącym sercem naszej ekipy.
Ileż było w nim życia, pogody ducha, chęci działania, a pewnie zdajecie sobie sprawę, jak trudna jest współpraca w ogniu sportowych wyzwań. To był producent z krwi i kości. Nie było dla niego trudnych spraw - świat to było dla Bartka za mało, żeby coś gdzieś zorganizować.
To właśnie Bartek był jednym z głównych koordynatorów - może nawet najważniejszym - wyprawy dziennikarsko-komentatorskiej do Francji na finały EURO 2016. Przyszedł do nas w sierpniu 2008 roku i od razu znalazł się w ogniu zdarzeń, gdzie transmisja goni transmisję i każdy członek zespołu przychodził do Niego z mniejszym lub większym problemem. Zresztą dla Bartka to nie były problemy, tylko wyzwania, z którymi radził sobie z uśmiechem na twarzy - przy takich imprezach, jak siatkarski Mundial czy piłkarskie EURO.
EURO 2016 – to była najtrudniejsza wyprawa w historii Polsatu Sport, wyprawa, w której Bartek odegrał kluczową rolę. W książce „Od Euro do Mundialu" opisałem nasze przygody. Nie sądziłem, że nie zdążę mu pokazać tych słów, tego zdjęcia, na którym demonstruje „V”, ruszając z La Baule do Marsylii...
Żegnaj Przyjacielu... Pewnie już coś organizujesz w Niebie.
* * *
Ależ panowie, to Air France, wszystko jest możliwe...
29 czerwca 2016
Zaraz mamy być na stadionie, za chwilę konferencje prasowe, otwarte 15 minut treningów Polski i Portugalii, później nasze studio ze Stade Vélodrome. Na szczęście hotel mamy tuż przy stadionie, jednak ciągle czekamy na chłopaków z... Amsterdamu. Kilku naszych kolegów wpada dosłownie na kilka minut do pokojów w hotelu Kyriad, aby błyskawicznie się przebrać. I ruszamy razem do pracy. Z La Baule ruszyliśmy wczoraj, dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Do hotelu w Marsylii mieliśmy dotrzeć po pięciu godzinach, ale życie napisało inny scenariusz...
Cała opowieść zaczęła się dzień wcześniej - 28 czerwca. O 13:00 odbyła się konferencja prasowa polskiej reprezentacji w La Baule. Później nagraliśmy kilka „wejść” - jak my to określamy językiem telewizyjnym - na wieczór i dwoma samochodami mieliśmy podróżować na lotnisko w Nantes. To tylko 80 kilometrów - godzina drogi polsatowską kią. Lot mieliśmy o 18:00, a więc po 19:00 lądowalibyśmy w Marsylii. „O 21 kolacja w Marsylii!” - zakrzyknął Kuba Radecki, szef ekipy. Kolacja w Marsylii - chwila, gdy świat zwalnia. Pasta z owocami morza, kilka lampek wina, rozmowy, w których szuka się sensu życia i, rzecz jasna, analizuje się każdy detal EURO... Mija kilka minut i nasz kierownik, Bartosz Kaleja, przekazuje informację, która burzy idyllę: „Panowie, jest jakiś problem z przyjmowaniem samolotów w Marsylii. Samolot, w którym mamy miejsca, na pewno nie wyleci, część ekipy może polecieć kolejnym samolotem, ale tam jest mało miejsc - część poleci więc do Amsterdamu, a stamtąd złapie ostatnie połączenie do Marsylii”.
Szyba decyzja o podziale ekipy... A miało być tak pięknie... Marcin Lepa, Jurek Mielewski, Grzesiu Zakolski, Marek Dąbrowski i Piotr Świerczewski mają lecieć przez Amsterdam. „Bon voyage!” - zakrzyknął „Świr” i odpalił auto. My mamy więcej czasu na nasz samolot. Jeszcze espresso i dyskusja o składzie Portugalii. W pewnym momencie „Kalejka”, choć doprawdy rzadko klnie siarczyście - nie to co dziennikarze - poczęstował nas „grubym słowem”.
- Bartek, nie poznaję cię - mówię.
- Ja nie poznaję siebie, dostanę kota w tej Francji - odpowiada.
- Panowie, samolot, na który zostaliśmy przebukowani, również został odwołany...
Jęk! Jęk wszystkich, którzy mieli nim polecieć - Michała Wilińskiego, Kuby Radeckiego, mój i samego Bartka. Narada - to może do Marsylii samochodem? 1100 kilometrów. Kilkanaście godzin za kółkiem. Kuba po chwili spoglądania w ekran telefonu mówi:
- Za pół godziny z dworca kolejowego w La Baule - przez Nantes - odchodzi TGV do Paryża! Zbieramy się!
Tego jeszcze nie graliśmy. Pakujemy się do pociągu na północny-wschód, licząc, że jednak rano - 29 czerwca - uda się nam „złapać” jakiś samolot ze stolicy Francji do Marsylii. Ostatecznie w trakcie podróży zmiana planów - z tymi samolotami to mamy problemy od początku turnieju. Więc lepiej jednak jechać TGV. Przybywamy do Gare du Nord, aby taksówką udać się do hotelu w pobliżu Gare du Lyon. Zamiast Morza Śródziemnego z lazurem błękitnego nieba za oknem mamy pochmurny krajobraz Paryża. Do Marsylii zostało nam 800 kilometrów.
Jednak co z ekipą, która znalazła się w Amsterdamie, ledwie 1250 kilometrów od Stade Vélodrome, gdzie odbędzie się ćwierćfinał Polska - Portugalia? Marcin Lepa relacjonuje przez telefon:
- Po wylądowaniu w Amsterdamie udaliśmy się biegiem do odprawy maszyny Air France do Marsylii. Wpadamy zdyszani, a tu nikogo nie ma. Odlecieli? Przecież jeszcze trochę czasu zostało! Okazuje się, że nie ma lotu. Odwołany. Uprzejma Holenderka mówi do nas: „Panowie, mamy dla was kolację i nocleg. Polecicie rano. Prawdopodobnie”. „Jak to prawdopodobnie?!” - krzyczymy jeden przez drugiego. Holenderka na to: „Ależ panowie, spokojnie, to Air France, wszystko jest możliwe”.
My z Paryża rano wsiadamy w TGV na południe Francji. Docieramy około 14 do hotelu. Ekipa z Amsterdamu łapie samolot koło południa - Marsylia tym razem łaskawie przyjmuje loty. Koledzy z Holandii są po 16... To jeden z wielu obrazków, które przeżyliśmy w podróżach w trakcie EURO 2016. A zaczęło się już po pierwszym meczu z Irlandią Północną. Wyruszyliśmy na niego o 3 nad ranem. Bo o 4 musieliśmy zaparkować w Nantes. O 6 mieliśmy lot do Nicei. Kierownik produkcji Bartek Kaleja zapewnił nas, że za to powrót o „komfortowej porze”.
- Panowie, wylatujemy o 11, a więc przed 10 na lotnisku - oznajmił zadowolony.
Po meczu z Irlandią Północną siedzimy w biurze prasowym. Pijemy po buteleczce Heinekena, uśmiechy od ucha do ucha, w końcu Arek Milik strzelił zwycięskiego gola, a tu Bartek mówi:
- Panowie ten samolot Air France o 11 został „skasowany”. Znalazłem jednak połączenie do Rennes. Wylot o 7, o 6 na lotnisku!
- Lecimy dopiero wieczorem? A co z konferencją prasową Polaków o 13?
- Nie wieczorem, o 7 rano wylot...
- O 7 rano?! Czyli o 5 pobudka?
- Nie ma wyjścia!
- Jaka linia?
- Volotea...
- Nigdy nie słyszałem...
- Tanie linie z Hiszpanii...
Tanie linie z Hiszpanii mogły latać, a w Air France trwały przepychanki płacowe. I ciągle trwało odwoływanie połączeń. A to piloci zaostrzali spór o podwyżkę, a to strajkowali kontrolerzy lotów. Że EURO 2016? Że świat w gościach? A kogo to obchodzi w Air France! „Bon voyage!”.
* * *
W swoim życiu Bartek Kaleja pomagał wielu osobom, nie tylko w życiu zawodowym. Może dlatego właśnie przyszedł na świat, żeby pomagać innym...
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze