Lorek: Dwaj panowie D

Żużel
Lorek: Dwaj panowie D
fot. Cyfrasport

Gdy niebo nad Toruniem roniło łzy, a indywidualny mistrz świata na żużlu z 1996 roku – Billy „Pocisk” Hamill udzielał wywiadów, Patryk Dudek stał w parku maszyn podpierając się parasolem. Zielonogórzanin czekał na nadciągającą odprawę sędziego z zawodnikami i spoglądał na Kalifornijczyka, który ze swadą odpowiadał na pytania reporterów – sentymentalistów. Jeszcze wtedy Patryk nie wiedział, że Billy podaruje mu kilka mistrzowskich fluidów…

Duzers to oaza spokoju przed zawodami. Mama Honorata na godzinę przed GP znika z parku maszyn i zasiada na trybunie. Krystian Plech, menedżer Dudka, dopilnowuje szczegółów, subtelnie zerka w stronę Down Under i Etihad Stadium, notuje nazwy dobrych restauracji w Melbourne, w których Cypryjczyk Marcos Baghdatis łowił życiodajną energię podczas Australian Open’2006… Brytyjski tuner Peter Johns, z którym Patryk wciąż współpracuje, zręcznie wycofał się z boksu zielonogórzanina. Przyjął do wiadomości, że na toruńskiej MotoArenie lepiej „przykleją” jednostki napędowe od Jana Anderssona i Flemminga Graversena. Od Patryka emanuje spokój i cisza. Godzinę przed startem do pierwszego wyścigu tata Sławomir spokojnie konwersuje z Patrykiem, który uwielbia ścigać się w Grodzie Kopernika. Sławomir Dudek przed laty błyszczał na starym, klimatycznym stadionie żużlowym przy Broniewskiego. „Dudi” był na tyle skuteczny, że w 1991 roku zdobył brązowy medal w finale indywidualnych mistrzostw Polski. Dziś nie ma już stadionu przy Broniewskiego. Na miejscu starego obiektu powstało centrum handlowe, które wciąż nosi w sobie pierwiastek żużlowy.

 

W 2017 roku dzięki staraniom pasjonatów i zdrowych maniaków w Toruniu powstało muzeum speedwaya. Swój wernisaż miał w nim w przededniu GP, znany bydgoski fotoreporter i nauczyciel muzyki… Jarek Pabijan. Nic w tym zdrożnego. Nieuczesane myśli lubią krążyć wokół zawodowego sportu. Świętej pamięci Jelena Gencić uczyła Novaka Djokovicia podstaw tenisa, ale drajw wolej i slajs nie przeszkadzały jej w nauce gry na fortepianie… Toruńskie muzeum odwiedziły tak zacne żużlowe osobistości jak Brytyjczyk Graham Brodie, który sędziował finał indywidualnych mistrzostw świata na żużlu w Vojens w 1988 roku czy Szwed Krister Gardell, który swego czasu był sparaliżowany, ale niebiosa na tyle czuwały nad byłym zawodnikiem Indianerny Kumli, Filbyterny Linkoeping i Bysarny Visby, że przywróciły mu władzę w kończynach dolnych. Dziś Gardell jest szanowanym sędzią, prowadził GP w Toruniu, a podczas wieczoru poprzedzającego zawody zasłuchiwał się żużlowymi opowieściami rozsianymi po muzealnych zakamarkach… Sławek Dudek też wzruszyłby się na widok starych motocykli JAP, Rudge, ESO i Weslake, ale w czasie, gdy Brodie i Gardell zwiedzali muzealne sale, mył motocykle, aby syn godnie zaprezentował się podczas jedenastej rundy mistrzostw świata…

 

Odsiecz Puzona

 

Patryk Dudek śmigał jak natchniony, wybierał optymalne ścieżki, chodził perfekcyjnie przy krawężniczku i pod płotem, zainkasował 18 punktów i odroczył koronację mistrza świata. W Toruniu po raz pierwszy Patryk sięgnął po zwycięstwo w GP. Sztuka udała się już w debiutanckim sezonie… Duzers przewodził grupie pościgowej za Australijczykiem Doylem. Był niczym poszukiwacz złota z Ballarat, który latarką oświetlał drogę reszcie peletonu… Z peletonu ubył (na nieszczęście) będący w rewelacyjnej formie Fredrik Lindgren. Freddie, który 16 września na torze w Manchesterze jako pierwszy zawodnik od czasów Hansa Nielsena (1987) wygrał Premiership Riders’ Championship, doznał kontuzji podczas półfinału play-off w lidze brytyjskiej i zamiast walczyć o medal w Speedway Grand Prix, ogląda Pireneje ze swojej bazy w Andorze… Jego sąsiad z maleńkiego księstwa – Australijczyk Max Fricke, najlepszy junior świata w sezonie 2016, był drugi na torze Belle Vue Aces, a w Toruniu przeżył dramat w 15 wyścigu. Fricke zahaczył o tylne koło motocykla Słowaka Martina Vaculika, który kapitalnie rozpychał się pod łokciem Piotra Pawlickiego, bosko wciskał się w kanapkę między Polakiem a Australijczykiem, a dla Fricke’a – wojownika z Mansfield, zwyczajnie zabrakło miejsca.

 

Ciarki przeszyły ciało Brytyjczyka Marka Courtneya, mechanika Fricke’a. Mark niczym torpeda wybiegł z parku maszyn. W sukurs ruszył również „Lemo” – Marek Cytryna, menedżer australijskiej reprezentacji. MotoArena, która tętniła życiem i przypominała kipiący meksykański teatr freestyle motocrossu – Plaza de Toros Monumental w Ciudad Mexico, zapadła w złowrogą ciszę… Można było usłyszeć śpiew ptaków i dostrzec tęczę, która przycupnęła nad stadionem podczas treningu. Wróciły wspomnienia z dramatycznego upadku Jasona Doyle’a przed rokiem. Na szczęście los był łaskawy dla twardziela Maxa Fricke’a. Obyło się bez urazów kostnych. Ból szyi, barku, ale kości całe. Uff, odetchnęła silna grupa australijskich żużlowców. W parku maszyn aż roiło się od kangurów. Josh Grajczonek, Brady Kurtz, Jack Holder oglądali GP i wspierali swoich rodaków. Fricke, który od niedawna ma nową bazę w raju podatkowym jakim jest Andora, bardzo chwali sobie śródgórską kotlinę i towarzystwo Lindgrena, Kylmaekorpi i Holty. Max ucieszył się z decyzji promotora mistrzostw świata – BSI/IMG, gdyż będzie mógł skorzystać z darmowego przerzutu klamotów z Amsterdamu do Melbourne. Przed rokiem musiał sam opłacić transport dwóch motocykli, a żelastwo ważące 150 kilogramów i ponadto frunące nad Azją, wysysa z kieszeni górę banknotów… Teraz Fricke wyliże rany pod ośnieżonymi szczytami Pirenejów i via Heathrow oraz Abu Dhabi uda się podniebnym szlakiem do stolicy stanu Victoria, aby powalczyć o punkty do klasyfikacji GP. Drugim okiem będzie przyglądał się jak z żużlowym torem żegna się Davey Watt, a koronę zakłada Jason Doyle…


Właśnie… Z tą szóstą koroną dla australijskiego żużlowca wciąż jest spory dylemat. Doyley, który jest piekielnie zapracowanym zawodnikiem (w tym sezonie ścigał się w 17 meczach na przestrzeni 19 dni!!!) i kochającym mężem (Brytyjka Emily mieszka kilka wiorst od toru, więc Doyley chwyta oddech i na sześć sekund zapomina o metanolu), walczy o upragniony tytuł mistrza świata. Pragnie być niczym Lionel van Praag, pierwszy król speedwaya, który w 1936 roku otworzył listę mistrzów świata wygrywając na Wembley Stadium w Londynie. Czy Jason Kevin Doyle, którego tata przed laty śmigał na żużlu, dołączy do van Praaga, Bluey Wilkinsona, Jacka Younga, Jasona Crumpa i Chrisa Holdera? Odpowiedź poznamy 28 października w Melbourne.


Dla BSI/IMG scenariusz jest wprost wyśniony. Paul Bellamy, były szeryf departamentu żużlowego, a dziś lokomotywa mistrzostw świata w rallycrossie, przybył do Torunia, bo w Grodzie Kopernika zawsze można obejrzeć kapitalny speedway. Po cichu Paul liczył na triumf swojego rodaka, jegomościa ze Scunthorpe – Taia Woffindena i niewiele zabrakło, aby Woffy został pierwszym Brytyjczykiem, który wygrał na MotoArenie… Intencją Paula było zamieszanie w klasyfikacji, aby jeszcze bardziej zagmatwała się sytuacja, bo nikt nie lubi krótkometrażowych mistrzostw świata. Wszyscy pragną mieć gęsią skórkę do 23 wyścigu… Tai jeździł kapitalnie. Zajął drugie miejsce w finale, był o włos od wygranej, ale dzięki bardzo rozsądnej jeździe zainkasował aż 15 punktów. Znakomity występ Woffindena wywindował Taia z szóstego na trzecie miejsce w klasyfikacji przejściowej. W listopadzie Tai zostanie tatą. Małżonka Faye czeka na narodziny córeczki (circa 10 listopada…), a młody tatuś chciałby podarować następczyni tronu krążek. Póki co jest brąz, ale nad rzeką Yarra dzieją się cuda, więc wstrzymajmy oddech do zawodów na Etihad Stadium.


Woffy zepchnął z podium Macieja Janowskiego, połknął Emila Sajfutdinowa i ma 13 oczek straty do Patryka Dudka. Doyley, który ma przewagę 27 punktów nad Woffym jest już poza zasięgiem, ale Tai zachowuje matematyczne szanse na srebro. Musi jednak uważać, bo Magic Janowski ma tylko 2 oczka mniej, a Rosjanin Emil Sajfutdinow też nie powiedział ostatniego słowa. Cudnie ułożyła się końcówka sezonu… Torben Olsen zaciera rączki.


Doyley, który w środowy wieczór 4 października na Monmore Green w Wolverhampton dokonał rzeczy niebywałej, gdyż w ostatnim wyścigu przypilnował złotego medalu dla Rudzików ze Swindon (ekipa Doyle’a i Rossitera zasilana polskim paliwem Tobiasza Musielaka wygrała finał ligi brytyjskiej jednym punktem!!!), był piekielnie skupiony w Toruniu. Oczy wbite w nicość, zero reakcji na zewnętrze bodźce. Na trybunach rodzice Jasona… Doyle był ostrożny, bo za wszelką cenę chciał uniknąć powtórki sprzed roku, kiedy opuszczał MotoArenę z przebitym płucem i złamanymi żebrami. Nie wciskał się w wąskie szczeliny. Zachowawcza jazda zaowocowała 10 oczkami. 10 punktów w Daugavpils dało Jasonowi awans do finału. W Toruniu Doyle odpadł w półfinale… Zastygł pod taśmą obok Dudka… Patryk Dudek odrobił aż 8 punktów do Australijczyka i dołożył kilka cegłówek na barki Jasona. Doyley, niegdyś gwiazda Isle of Wight Islanders, obchodził 32 urodziny w przeddzień GP w Toruniu. Nie było hucznej zabawy, gdyż po latach mozolnej wspinaczki Doyley jest szalenie bliski spełnienia marzeń.


14 oczek przewagi nad Patrykiem. Niby dużo, ale speedway jest nieprzewidywalny i bywa piekielnie brutalny. Zawłaszcza duszę, obiecuje, rozkochuje, a czasem pozostawia na bocznicy kolejowej.


W boksie Doyle’a uwijał się niczym w ukropie człowiek, który rozweseliłby każdego osobnika na kuli ziemskiej – Mariusz „Puzon” Puszakowski. Tony Rickardsson i Nicki Pedersen nie powiedzą złego słowa o „Puzonie”, bo to uczynny jegomość, który niebanalnym żartem rozładuje najbardziej napiętą atmosferę. Doyley to bystry obserwator i wiedział po kogo sięgnąć, aby zdjąć z pleców ocean stresu. Skoro „Puzon” tak ozdrowieńczo wpłynął na byłych mistrzów świata, to coś magicznego w sobie ma. Mariusz muchy by nie skrzywdził, jeździł w epoce romantycznego żużla, słuchał relacji w rozgłośni radiowej Pomorza i Kujaw, przygarnął pod dach zbłąkaną duszę ze Szwecji – Erica Anderssona, ścigał się na kalifornijskich i brytyjskich agrafkach. Człowiek – orkiestra. Punktualny, czarujący, awangardowy, niezawodny. „Puzon” – żużlowiec z magiczną różdżką. Honorarium za pracę: przepustka all areas od Jasona Doyle’a umożliwiająca swobodne przemieszczanie się po całej MotoArenie. Romantyk pełną gębą z „Puzona”. Tacy ludzie sprawiają, że legendarne tory w Lonigo i Krsko nie zginą z mapy globu…

 

Nicki zawitał do Torunia

 

W piątek na oficjalny trening zawitał na MotoArenę trzykrotny indywidualny mistrz świata – Duńczyk Nicki Pedersen. Nicki w wielkim stylu wygrywał GP w Toruniu w 2015 roku. Wtedy nie przyjechał na trening, gdyż wolał trenować na leszczyńskim „Smoku” i testować fury od Ryszarda Kowalskiego. Teraz Nicki, elegancko ubrany, jak przystało na mieszkańca Monte Carlo, przyjechał porozmawiać o dzikiej karcie na sezon 2018. Duńczyk zapomniał o kontuzji odniesionej podczas Zlatej Prilby w 2016 roku, wypluwa z pamięci uraz z duńskiej superligi w 2017 roku, ładuje akumulatory i będzie latał jak młody bóg, gdy nadejdzie wiosna. BSI oraz FIM mają dylemat, bo komu przydzielić cztery dzikie karty w sezonie 2018?


Kandydatów jest więcej niż miejsc. Greg Hancock, który rok po Billym Hamillu zasiadł na żużlowym tronie jest pewniakiem. Niepodważalna kandydatura. Czterokrotny indywidualny mistrz świata przyda blasku cyklowi. Chris Holder też bardzo chciałby ścigać się w elitarnym gronie. Cóż począć z leczącym uraz barku Iversenem? A może dać szansę piekielnie szybkiemu w polskiej ekstralidze i eliminacjach do GP Leonowi Madsenowi? Jeśli olśniewająco w Melbourne pojedzie Martin Vaculik i wykręci 18 oczek wyprzedzając o punkt Freddie Lindgrena, to jak tu pozostawić Szweda na lodzie pośród skał Andory i nie przydzielić mu dzikiej karty, skoro człowiek z Orebro otarł się o medal? A w kolejce jest jeszcze znakomicie rokujący Czech Vaclav Milik, który napędzany wiedzą omnibusa mechaniki – Rafała Haja, pokusił się o solidną zdobycz – wykręcił aż 11 oczek na MotoArenie.


Nie zazdroszczę Torbenowi Olsenowi. Duńczyków próżno szukać w czołowej ósemce cyklu, a nie można zbudować stawki GP bez Duńczyka. Któż wtedy przybyłby na zawody w Horsens? Zaufać głodnemu wilkowi Nickiemu czy postawić na Petera „Pająka” Kildemanda? Z grona tych, którzy mogli wślizgnąć się do stawki Speedway GP ubył Niemiec Martin Smolinski. W Toruniu Martin uciułał zaledwie 2 oczka. Nie skorzystał z usług szwajcarskiego tunera, twórcy silnika GTR, mistrza świata z długiego toru w 1992 roku. Marcel Gerhard nie przejął się brakiem koniunktury na jego szafy. Marcel to wybitny inżynieryjny umysł. Szwajcar o duszy Latynosa. „Czasami przyjeżdżam na GP, podstawiam sprzęt chłopakom, ale zawodnicy nie czują, że odlecą na mojej jednostce. Wówczas nie rozdzieram szat, tylko spokojnie przyglądam się rozwojowi wypadków. W Toruniu zawsze przyjemnie spędzam czas, bo ja i moja córka (małżonka Marcela jest Argentynką) jesteśmy wielkimi smakoszami polskiej kuchni. Żurek nigdzie nie smakuje tak jak w Toruniu” – wyznał Marcel, który jako jeden z ostatnich gasił światło na MotoArenie.

 

I prawdę powiada człowiek, który 25 lat temu pędził z prędkością 130 km/h na długim torze w Pfarrkirchen. Żurek i żużel w Toruniu to dania tak wykwintne, że zadowolą najbardziej wybrednych koneserów podniebienia i speedwaya…

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie