Żona Krzysztofa Nowaka: Jego choroba była piątym członkiem naszej rodziny
Kiedy Krzysztof musiał usiąść na wózku, bardzo szczerze porozmawialiśmy. Wiedząc, że pewne rzeczy są nieuchronne, zaczęliśmy traktować jego śmiertelną chorobę jak piątego członka naszej rodziny. To był niechciany i nieproszony gość, ale musieliśmy go pokochać. Gdybyśmy tego nie zrobili, po pewnym czasie wykończylibyśmy się psychicznie wszyscy razem - Beata Nowak w rozmowie z Polsatsport.pl wspomina swojego męża, byłego piłkarza reprezentacji Polski.
Przemysław Iwańzcyk: Spotykamy się kilka dni po urodzinach Krzysztofa Nowaka, Twojego zmarłego przed 12 laty męża. W Polsce o byłym piłkarzu naszej reprezentacji pamiętają, ale tu w Wolfsburgu jest on prawdziwą legendą.
Beata Nowak: Tak, 27 września Krzysztof obchodziłby 42. urodziny. To prawda, że to w Niemczech nadal się o nim mówi, słyszy opowieść na jego temat. Klub intensywnie nad tym pracuje i zbiera pieniądze na fundację imienia mojego męża. Sama jestem pełna podziwu, że fundacja działa do dziś i wspiera ludzi chorych na ALS pomagając im poprzez przebudowę łazienek, kupno sprzętu, dostosowując mieszkanie do potrzeb chorego. Wiadomo, że z czasem choroba zabiera wszystko, mowę i poruszanie się. Podstawowe rzeczy, jak jedzenie i mówienie, stają się niemożliwe.
Minęło ponad 12 lat od śmierci Krzysztofa, a medycyna nadal nie znalazła rozwiązania na tą chorobę.
Zgadza się. Do dziś nie ma żadnego lekarstwa, które byłoby w stanie zastopować tą chorobę w jakimś stadium. Statystyki mówią, że po diagnozie żyje się z tą chorobą do dwóch lat. Z własnego doświadczenia wiem, że ludzie dużo szybciej odchodzą z tą chorobą. Diagnoza w naszym przypadku też nie była łatwa, bo zazwyczaj choroba rozprzestrzenia się od nóg. Z racji tego, że Krzysztof miał mocne nogi jako piłkarz, w jego przypadku choroba zaatakowała jako pierwsze ręce. To było już problematyczne w momencie diagnozy, bo cały czas lekarze się łudzili, że to może być coś innego. Tym bardziej, że pierwsze diagnozy w klinice mówiły, że tylko w 40 proc. jest to podejrzenie ALS, ale nikt nie potrafił jednoznacznie tego stwierdzić. Dopiero po miesiącach, kiedy choroba postępowała, dopiero po roku od pierwszej diagnozy, lekarze mogli powiedzieć, że jest 60 proc. Bardzo trudno było zdiagnozować tę chorobę.
Jak to odbierasz, że nie tylko w Niemczech, ale także w Polsce twój mąż stał się "Numerem 10 serc", jak go nazwano. W dzielnicy Ursus, gdzie Twój mąż rozpoczynał karierę, tu w Wolfsburgu ta legenda nadal żyje. W ogóle to klub naznaczony Polakami, bo przecież grał z Twoim mężem Waldemar Kryger, Andrzej Juskowiak…
Potem z dziesiątką grał także Jacek Krzynówek. Klub chciał zastrzec ten numer, kiedy mój mąż zachorował, ale dla mnie to byłoby tak, jakby ta dziesiątka kompletnie umarła w VfL. Krzysiek jasno powiedział, że co to za klub bez numeru 10 i każdy klub ma tę dziesiątkę mieć, tym bardziej że jego następcą był Steffan Effenberg, który przyszedł z Bayernu Monachium. Krzysiek nie zgodził się na to zastrzeżenie.
Teraz przed każdym meczem Bundesligi jest wywoływana dziesiątka i Krzysztof Nowak. Ty też doświadczasz sławy swojego męża. Ludzie Cię rozpoznają, pytają, jak Ci się wiedzie.
Zgadza się, ludzie, którzy mnie przez dłuższy czas mnie nie widzą, pytają czy nadal tu mieszkam. Dla mnie Wolfsburg to takie rodzinne miasto tym bardziej, razem z córką i synem powtarzamy, że to nasza druga rodzina. Wbrew pozorom to właśnie Niemcy w pierwszej kolejności czcili Krzyśka i nadal pytają mnie, kiedy możemy się spotkać razem. To jest dla mnie miłe, fajne i piękne uczucie, którego chyba nie da się opisać ludzkimi słowami. Mam wrażenie, że gdyby to wszystko było w Polsce, byłaby duża ceremonia pogrzebowa, ale po kilku latach nikt by już nie pamiętał. Oni pamiętają, że był ktoś taki, Krzysiek przez ponad dwa lata gry w piłkę tutaj, także przez czas choroby, mocno wpisał się w historię tego klubu. Nie wiem, czym to uczynił, czy swoim urokiem osobistym, czy czymś innym. Nawet przewidział historię klubu. Nie raz w wywiadach dla polskich czy niemieckich gazet mówił, że VfL to klub z dużą przyszłością, gdzie powstanie wspaniała arena, a Wolfsburga będą się bać nawet takie drużyny jak Bayern Monachium. Że jest duży sponsor, warunki do grania są wspaniałe. Opowiadał to, kiedy niemieccy piłkarze mówili, że to klub z prowincji z najbrzydszym stadionem w Bundeslidze. Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Krzysiek miał rację.
Zostałaś tutaj na stałe, wiele osób zdziwiło się, że nie chcesz wracać do Polski uciekając od tego wydarzenia. I przede wszystkim zostałaś sama w Woflsburgu z dziećmi?
Tu też muszę przyznać, że nawet z pogrzebem męża nie było łatwo. Rodzice Krzyśka nie wyobrażali sobie, że może być pochowany na niemieckiej ziemi, ale po trzech latach stwierdzili, że z dziećmi mieliśmy rację i myśleli o tym też bardzo uczuciowo. To dla nas było naturalne, to tutaj z Krzyśkiem wybudowaliśmy dom, to tu dzieci chodzą do szkoły, tutaj żyjemy i na pewno nasze życie będzie się toczyło tutaj. A druga sprawa, czy to jest ważne, gdzie jest się pochowanym? Człowiek nadal żyje w naszych sercach i to jest najważniejsze, najpiękniejsze.
Wiele osób z Polski zaoferowało Ci pomoc. W Niemczech też wszyscy wyciągali do Ciebie rękę?
My tutaj żyliśmy i z tym klubem byliśmy bardzo blisko związani. Jeździliśmy na każdy mecz nawet wyjazdowy. Nawet podczas choroby pakowaliśmy się i jeździliśmy na mecze Bundesligi, ale też oglądaliśmy treningi. To chyba wszystko zadecydowało, że zostaliśmy. Wyjazdy do Polski, kiedy mąż poruszał się już na wózku inwalidzkim, były dla nas problemem. U lekarza, w banku czy w restauracji nawet najmniejszy próg był dla nas przeszkodą, więc nawet taka normalna codzienność była dla nas lepsza w Niemczech. Po prostu w Polsce nie było tak przystosowanej infrastruktury i to chyba też przełożyło się na nasze decyzje. Serce również dyktowało nam, że tu jest nasz dom. Zostaliśmy tutaj w Wolfsburgu i tak potoczyło się nasze życie. Spakować się i wrócić do Polski zawsze można.
Choroba zaatakowała Krzyśka, kiedy był na szczycie. Grał w reprezentacji Polski, był bliski transferu do Bayernu Monachium.
Zgadza się. Wiele klubów z Europy dopytywało się o niego wtedy, między innymi Bayern. Toczyły się już rozmowy, ale już wtedy podejrzewano chorobę. Nie wiadomo było czym ona naprawdę jest, ale VfL i tak przedłużyło umowę z Krzyśkiem. Nie rozmawialiśmy już więcej z innymi. Klub z Wolfsburga zachował się bardzo profesjonalnie.
Z rozmów z zawodnikami można wywnioskować, że wszyscy wierzyliście, że postęp choroby uda się odwrócić. Koledzy Krzysztofa mówią, że bardzo w to wierzył i kiedy lekarze mówili, że jest źle, on mówił, że z tego wyjdzie.
Decydującą sprawą była wiara Krzysztofa, że będzie lepiej, mimo że było gorzej. Dopiero po znajomych, którzy nas odwiedzali, widać było, że są przerażeni. Nie wiedzieli, jak zachować się przy Krzyśku, jak to będzie, a potem byli w szoku, że to my zachowywaliśmy się, jakby nic się nie stało. Chyba właśnie ta wiara, ten optymizm dawał nam siły. Ale również pewna rozmowa we dwoje. Zastanawialiśmy się, jak damy sobie z tym radę, jak posadzić Krzyśka, który był zawodowym piłkarzem, na wózku inwalidzkim. Czuliśmy do niego dystans, wózek do nas chyba też, ale trzeba było się przełamać, bo nogi były coraz słabsze. Ta obawa na przyszłość, jak będziemy się poruszać, to był dla nas niełatwy przełom. Uznaliśmy w tej rozmowie, że choroba to nasz piąty członek rodziny, bo byłam ja, Krzychula, Maria i Maksymilian. Piąty członek rodziny tak naprawdę niechciany i nieproszony, ale musieliśmy go pokochać po pewnym czasie. Wiedzieliśmy, że jak nie zaakceptujemy jej i nie pokochamy, wykończymy się psychicznie wszyscy razem. Ta próba akceptacji choroby z dnia na dzień, wszystkim nam pomogła, było łatwiej. Każdy dzień stał się walką o przetrwanie.
Jak dzieci dawały sobie z tym radę?
Dzieci przez to, że Maria się urodziła w 2000 roku rosła razem z chorobą u męża. Maria nie pamięta zdrowego ojca. Natomiast Maksymilian jest typowym facetem i przeżywa to bardziej w głębi serca, osobiście i nie chce mówić o tym, co myśli i czuje. Córka, która jest bardziej wylewna, przygotowuje własne przemówienia, które potrafi na grobie do kibiców powiedzieć, co myśli, nawet to, że nie pamięta zdrowego taty. Ale to kibice jej o tym przypominają, jak wielkim był piłkarzem.
Dzieci nie odwróciły się od piłki?
Wręcz przeciwnie. Wszyscy jesteśmy kibicami VfL, ale także reprezentacji Polski. Jeszcze raz powtórzę, że klub nie zostawił mnie w potrzebie. Do dziś przysyła kartkę urodzinową albo bukiet kwiatów, kiedy ponownie zostałam mamą kilka lat temu. To jest naprawdę miłe uczucie i mam wrażenie, że to naprawdę nasza druga rodzina.
Pracujesz w klubie, prawda?
Tak. Obecnie jestem na urlopie macierzyńskim, ale w przyszłym roku wracam do pracy.
Jak poznaliście się z Krzysztofem?
W Pniewach, bo tam Krzysiek grał w Sokole. Później były Tychy, bo Sokół przeniósł się do tego miasta, następnie Grecja, krótko Legia Warszawa i Brazylia. I po Brazylii właśnie Wolfsburg. Po transferze do Wolfsburga Krzychu stał się decydującym zawodnikiem, podobnie jak Waldemar Kryger czy Andrzej Juskowiak. Było trzech Polaków w pierwszym składzie, bez tej trójki mecze chyba by się nie dobyły. Obrońca, pomocnik i napastnik. Z moich obserwacji było wielu kibiców, którzy pokochali mojego Nowaka i po dzisiaj jest dużo kibiców, którzy pamiętają i mile wspominają.
Jak wieść niesie, mąż stał się główną postacią przez swój charakter: bezkonfliktowy, zaangażowany, pełen profesjonalizmu.
Tak, to na pewno było widoczne dla VfL, że to jest piłkarz, który podchodzi do swojej profesji bardzo profesjonalnie i ta jego charyzma, serdeczność, sympatia była decydująca. To był po prostu wspaniały człowiek.
Długo aklimatyzowaliście się w Niemczech?
Szczerze? Do teraz się uczę i chyba przez całe życie będę się uczyć języka niemieckiego, bo idzie mi bardzo trudno. Z kolei dzieci bardzo szybko to przyswoiły, córka się tu urodziła, więc dzieci są w zasadzie dwujęzyczne. W domu mówimy tylko w języku polskim.
A Krzysztof?
Był inteligentną bestią. Miał codziennie kontakt z menedżerem, czy trenerem Wolfgangiem Wolffem. Na wyjazdach nie był w pokoju z Andrzejem czy Waldemarem tylko z niemieckim graczem i to mu bardzo pomogło. Chcąc nie chcąc musiał mówić w tym języku, ale też w Brazylii szybko zaczął mówić po portugalsku. Nie miał barier językowych. Jego profesjonalizm widoczny był na każdym kroku. Nawet na urlopie przed śniadaniem potrafił biegać po plaży. Uważał co je, uważał na wagę, charakterem to był wielki piłkarz. Zawodnikom nie wystarczają tylko umiejętności, które prezentują na boisku, tylko właśnie głowa, myślenie, zaangażowanie. To też wszystko świadczy o profesjonalizmie Krzyśka. Nasza obecność i postępowanie tutaj otworzyło Wolfsburg na innych Polaków.
Droga, którą przeszłaś w czasie choroby męża, pozwala Ci dzielić się doświadczeniami z innymi osobami, których najbliższych dotknęło właśnie ALS.
Tak, byliśmy bardzo blisko Fundacji, ponieważ początkowo fundacja pomagała ludziom tylko z Niemiec. Całe jej działanie polega na tym, że chorzy lub ich bliscy składają podanie do fundacji, w którym trzeba wysłać diagnozę choroby i w zależności od posiadania fundacji dzieli ona pieniądze między tych, którzy wysłali wnioski. Zdarzało się, że do klubu przychodziły listy z prośbami o pomoc z dopiskiem do Krzysztofa Nowaka i to były dwie rodziny z Polski, które dostały pomoc pieniężną z fundacji. Czytaliśmy te wszystkie listy i nie żyliśmy tylko własnymi problemami, ale też tymi kłopotami innych ludźmi. My się z nimi kontaktowaliśmy, wspieraliśmy nie tylko telefonicznie, bo był też chory pan z Poznania, z którym się prywatnie spotkaliśmy. Kiedy Krzysiek odszedł, było już dla mnie za wiele. Szczerze powiem, że psychicznie się rozjeżdżałam. Wiedziałam, jaki jest koniec tego wszystkiego i wiedziałam, że nie dam rady psychicznie temu podołać, by jeszcze wspierać innych. Bolało mnie, że spotkało nas i spotyka także innych.
Choroba Krzyśka zmuszała Was do permanentnych refleksji.
Wiedzieliśmy to już od dawna, że pieniądze, sława to nie jest szczęście. Zawsze żyliśmy skromnie, prosto, tak jest do dzisiaj, zawsze pomagaliśmy rodzinie i znajomym.
Jakie masz plany życiowe?
Od kiedy Krzysiek odszedł, nie potrafię nawet zwykłego urlopu zaplanować, bo jak kiedyś coś z Krzyśkiem planowaliśmy, byliśmy rozczarowani. Wolę być spontaniczna. Nie chcę już więcej rozczarowań.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze