Lisek: Bez szaleństwa nie ma mowy o wysokim skakaniu
- Choć jesteśmy różni, to każdy tyczkarz ma szaleństwo w oczach. Bez tego nie moglibyśmy wysoko skakać - powiedział w wywiadzie Piotr Lisek, tegoroczny wicemistrz świata i jedyny Polak, który pokonał sześć metrów.
Jaki jest pana prywatny ranking osiągnieć w 2017 roku? Wyżej ceni pan złamanie granicy sześciu metrów, mistrzostwo Europy w hali czy wicemistrzostwo świata na otwartym stadionie?
Piotr Lisek: Najważniejsze jest dla mnie chyba wicemistrzostwo świata. Cieszę się jednak, że należę już do wąskiego grona "sześciometrowców". Choć zawsze coś może pójść lepiej, można coś poprawić, to muszę przyznać, że zrealizowałem sto procent przedsezonowych założeń. W tym roku pokonanie Amerykanina Sama Kendricksa było niezwykle trudne, bo był w obłędnej formie. Dobrze, że jest ktoś, kogo jeszcze mam pokonać, bo to pozwoli mi nie spocząć na laurach. Po zasłużonej przerwie wracam do ciężkiej pracy. W sporcie nic nie ma za darmo, więc czekają mnie ostre treningi.
Tyczkarze tworzą specyficzną grupę. Nie ma wielu konkurencji, nawet w "królowej sportu", w których zawodnicy z różnych krajów mocno się wspierają, dają sobie rady, pożyczają sprzęt, itp. Z czego to wynika?
Nie wiem do końca, skąd to się bierze, ale prawdą jest, że tworzymy jedną, wielką tyczkarską rodzinę. Każdy sobie pomaga w potrzebie i nie mamy z tym problemu, przeciwnie wydaje się to dla nas naturalne.
Biegają na świecie miliony osób, a o tyczce skacze pewnie kilkaset. Może z tego bierze się szczególna więź?
Naszym problemem jest infrastruktura. Nie każdy ma dostęp do rozbiegu, zeskoku i przede wszystkim do tyczek. Stąd jest to sport w jakimś sensie elitarny. Nie każdy może to robić i nie każdy się do tego nadaje. Jesteśmy, jako tyczkarze, różni. Mamy inne charaktery, różne podejście do sportu, usposobienie. Każdy z nas ma jednak coś szalonego w oczach. Myślę, że bez pewnej dozy szaleństwa nie mamy mowy o wysokim skakaniu.
Jak wygląda w Polsce szkolenie tyczkarzy? Są młode grupy i jasny system szkolenia? Czy pojawiają się tylko takie perełki jak pan, Paweł Wojciechowski czy Robert Sobera?
Na pewno jest jakiś system, ale - przepraszam, że to powiem - nigdy się tym nie zajmowałem. Przychodziłem, ćwiczyłem, a jak trener powiedział, że jedziemy na obóz, to jechaliśmy. Mnie ominęło to wszystko i nie mam większej wiedzy, w jaki sposób wygląda struktura szkolenia.
Waszym wymiernym osiągnięciem byłaby jednak popularyzacja skoku o tyczce wśród młodych ludzi. Jest szansa, żeby więcej osób garnęło się do tej konkurencji?
Największy kłopot jest z infrastrukturą i brakiem trenerów. To powoduje, że nie każdy może skakać o tyczce. Jeżeli jednak ktoś naprawdę chce, to nie ma rzeczy niemożliwych. Tak jest również w tym przypadku. Trzeba się tylko zawziąć, ciężko trenować i wierzyć w siebie.
W 2018 roku naturalnymi celami są medale halowych mistrzostw świata w Birmingham oraz mistrzostw Europy w Berlinie?
Zdecydowanie będą to dwa najważniejsze starty w nowym sezonie. Wiadomo, że chcę być w optymalnej dyspozycji latem, ale do występów w hali również chciałbym przygotować bardzo dobrą formę. Celem jest również podszlifowanie mojego rekordu życiowego - tak w hali, jak i na stadionie.
Jak będą wyglądać przygotowania?
Pierwsze zgrupowanie jest w Zakopanem i tam będziemy z trenerem podejmować dalsze decyzje. Do wszystkiego podchodzimy spokojnie. Uważam, że trzeba startować w hali i wykonać określoną robotę oraz zaliczyć odpowiednią liczbę startów. Powiem więcej - moim zdaniem bez hali nie ma udanego lata. Żeby wysoko skakać na stadionie, musisz startować pod dachem. Trzeba się oskakać z określonymi wysokościami.
Komentarze