Lato: W Argentynie mieliśmy świetną drużynę, ale... Gmoch zwariował

Piłka nożna

Moim zdaniem bliżej gry w wielkim finale byliśmy mimo wszystko w 1982 roku niż w 1974. Ale nie chciałbym porównywać tych drużyn, mówić, która była lepsza. Medal to medal - mówi Grzegorz Lato, który zachęcony przez Romana Kołtonia snuje fascynującą opowieść o trzech mundialach, w których brał udział.

Na szczerą, pełną anegdot rozmowę o przeszłości Grzegorz Lato dał się namówić przy okazji spotkania medalistów mistrzostw świata z 1982 roku. 35 lat później Lato opowiada Romanowi Kołtoniowi nie tylko o turnieju w Hiszpanii, ale także o dwóch wcześniejszych mundialach, w Niemczech i Argentynie.

Zaproszeniem do obejrzenia całej rozmowy, niech będzie kilkanaście poniższych cytatów ze wspomnień jednego z najlepszych napastników w historii polskiej piłki.

Mistrzostwa świata 1974, Niemcy

Przed startem mistrzostw świata my nie byliśmy faworytem naszej grupy. Faworytami numer jeden byli Włosi, ówcześni wicemistrzowie świata, no i oczywiście Argentyna. Wszystko zmieniło się o 180 stopni po naszej wygranej 3:2 z Argentyną. Wtedy urośliśmy do rangi jednego z faworytów, a wielu ekspertów już wówczas orzekło, że Polska skończy w pierwszej czwórce.

Teraz, po latach, mogę przyznać, dlaczego musiałem zostać Królem Strzelców. To przez Jasia Tomaszewskiego - on w każdym meczu coś puszczał, a ja chciałem grać jak najdłużej w mundialu, dlatego musiałem strzelać.

Bramka w meczu o trzecie miejsce z Brazylią? Bramkarz myślał, że będę - jak w poprzednich meczach - strzelał górą i chciał mnie złapać w
czapę. A ja puściłem takiego koczkodana... I ta piłka tak "ti, ti, ti, ti, ti" leciała, a ja patrzyłem tylko - wpadnie czy nie wpadnie.

Na sukces ekipy Kazimierza Górskiego złożyło się kilka czynników. Mieliśmy znakomitych piłkarzy, przecież takiego rozgrywającego jak Kaziu Deyna to dzisiaj też by Polska chciała - taki Zidane, bo nie tylko rozgrywał, ale strzelał ważne i piękne bramki. Do tego eliminacje, a zwłaszcza mecz na Wembley, nas scementowały, sprawiły, że dojrzeliśmy. No i do tego doszło świetne otwarcie turnieju z Argentyną, które dodało nam mnóstwo pewności siebie.

Głównym trenerem był Kaziu Górski, Andrzej Strejlau był drugim trenerem, a Jacek Gmoch nie był trenerem, był tak zwanym bankiem informacji, analitykiem. Nie raz mu ten notes chowaliśmy, mówiliśmy potem "ciepło, zimno", a notes na lampie wisiał...

Mistrzostwa świata 1978, Argentyna

W 1978 roku mieliśmy bardzo mocną drużynę, ale niestety Jacek Gmoch zwariował. Zwariował! Są pewne kanony w piłce, na przykład taki, że nie zmienia się składu, który się scementował, zaczął wygrywać. Po ciężkim meczu z Niemcami wygrywamy 1:0 z Tunezją i 3:1 z Meksykiem. I nagle przed meczem z Argentyną Jacek Gmoch w tej swojej głowie wymyślił sobie, że Argentyńczycy będą grali dołem; i rozwalił cały skład. Jurka Gorgonia wysłał na trybuny, Heńka Kasperczaka wycofał do obrony obok Władka Żmudy. Takich rzeczy robić nie wolno!

I Gorgoń zamiast grać, siedział na trybunach i popijał sobie piwko. Pierwsza wrzutka, Kempes strzela głową, a Jurek Gorgoń bierze łyka piwa i mówi "No, chłopaki, ale mieli dołem grać". Druga rzecz: nie rozumiem Jacka Gmocha, nie wiem, co mu odbiło, że w drugiej połowie, kiedy przegrywamy, wpuszcza nam Włodka Mazura. Ma na ławce Włodka Lubańskiego, jednego z najlepszych napastników w Europie, a wpuszcza świętej pamięci Włodka Mazura, którego bardzo lubiłem, ale... No to są podstawowe błędy trenerskie. Nie zawodników, ale trenera, który zamiast nas wzmocnić, to nas jeszcze osłabił.

Mistrzostwa świata 1982, Hiszpania

Do tego turnieju mieliśmy bardzo utrudnione przygotowania. W Polsce trwała zawierucha stanu wojennego i odpadali nam kolejni rywale z zaplanowanych meczów towarzyskich. Mecz z ZSRR odwołano, żeby nie zaogniać już i tak napiętej sytuacji politycznej. Belgowie nam odmówili, bo nie chcieli grać z reprezentacją kraju, w którym łamane są prawa człowieka. Skończyło się na tym, że pojechaliśmy do Niemiec i Francji i graliśmy sparingi z drużynami klubowymi.

W pierwszym meczu z Włochami Zbyszek Boniek miał taką stratę, że Włosi mogli kontrę skończyć golem. Musiałem wracać sprintem 60 metrów i wybiłem piłkę takim wślizgiem. Już jak wstawałem, to Zbyszek wiedział, co go czeka. Później już tylko prosił, żebym przestał wrzeszczeć. Ale z Belgią wystawiłem mu dwie super piłki. Przy tej drugiej przyjąłem piłkę, wziąłem rywala na plecy i nie chciałem grać Zbyszkowi, jak to się dzisiaj mówi "na zapalenie płuc"; cały czas kontrolowałem kątem oka, kiedy się ze mną zrówna i wyłożyłem mu idealnie piłkę. Wtedy nikt się nie obrażał, jak na boisku ktoś na kogoś krzyknął, opieprzył. Przecież nie mówiliśmy "Przepraszam, poproszę, żebyś się cofnął". W piłkę nie grają grzeczni ludzie.

Jest takie podejrzenie, że Zbyszka Bońka wykartkowali nam specjalnie przed półfinałem. Pierwszą żółtą w turnieju dostał dlatego, że mur stał za blisko, a przepis mówił, że kartkę dostaje pierwszy z brzegu; gdybyśmy wiedzieli, jak się to później potoczy, ustawilibyśmy Zbyszka w środku. Ale ta druga kartka, to jej w ogóle nie było. Tylko że szefem sędziów był wtedy Włoch, a Włosi widzieli, że mamy dobry zespół i w półfinale będzie im trudno... Zresztą sam Zbyszek mówił potem, że jak grał już we Włoszech, to się zorientował, że specjalnie mu sędzia pokazał tę drugą żółtą kartkę.

Kiedy wypadł nam Zbyszek możliwa była moim zdaniem tylko jedna zmiana, nawet rozmawiałem o tym z Antkiem Piechniczkiem: za Bońka wchodzi Szarmach i tyle, reszty nie ruszamy. Tymczasem Antek mnie przesunął do przodu, do drugiej linii wpuścił Ciołka, a Szarmacha wysłał na trybuny. A to błąd. Bo nawet jeśli Szarmach był bez formy, trzeba było go wstawić. Andrzej miał na Włochów patent i oni się go bali.

I jeszcze więcej...

W licznych dygresjach, na jakie pozwala sobie Grzegorz Lato pojawia się jeszcze wiele innych ciekawych historii. Jak w pamiętnym dumeczu z NRD w eliminacjach MŚ 1982 zimne piwo pomogło wygrać z u siebie, a zabrany z Polski hotelowy kucharz - na wyjeździe. Jak przed lotem z Hiszpanii na pokładzie rozklekotanego Iła 18, piłkarze musieli się znieczulić w lotniskowym barze. Jak przez lata zmieniały się piłki i dlaczego od tych starszych można było dostać wstrząsu mózgu.

A w swego rodzaju suplemencie do rozmowy o mistrzostwach świata, król strzelców mundialu 1974 opowie, jak to się stało, że został prezesem PZPN i czy dziś tego nie żałuje...

Redakcja, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie