Bukowiecki: Nie czuję wstydu, ale...
Sezon halowy Konrada Bukowieckiego to rollercoaster. Poprawiony rekord Polski (22,00), poważna kontuzja dłoni i ósme miejsce w halowych mistrzostwach świata w Birmingham wynikiem 20,99. „Nie czuję wstydu, bo rezultat jest dobry, ale medal był w zasięgu” – ocenił.
Konkurs wygrał Nowozelandczyk Tom Walsh, który odległością 22,31 poprawił rekord imprezy. Drugi był Niemiec David Storl, a trzeci Czech Tomas Stanek. Obaj pchnęli po 21,44.
„Nie ma co tu zwalać na koło, czy na wysoki poziom. Tak naprawdę 21,44 to wynik, na który stać zarówno mnie, jak i Michała Haratyka. Nie ma o czym mówić. W tym sezonie pchaliśmy dalej. Przykro mi, że tak wyszło. Jestem rozczarowany, bo po raz kolejny kończę mistrzostwa świata na ósmym miejscu. Mam nadzieję, że to już był ostatni raz” – powiedział zaledwie 20-letni Bukowiecki.
Zawodnik AZS UWM Olsztyn uważa, że uzyskany przez niego wynik 20,99 nie jest czymś wstydliwym.
„Na pewno nie muszę się z tego tłumaczyć. Niestety, to nie wystarczyło na nic więcej. Drugie, trzecie miejsce było w zasięgu. A to, że nie było nas – mnie i Michała - na medalowych pozycjach, to tylko i wyłącznie nasza wina” - podkreślił.
Zawody odbyły się też w zmienionym formacie. Konkurs odbywał się na głównej płycie, tam gdzie sprinterzy rywalizują na 60 m. Nietypowa była godzina, bo finały zazwyczaj nie odbywają się w sesji przedpołudniowej. Nie było też wcześniej eliminacji, a do ostatniej kolejki dopuszczono jedynie czterech najlepszych kulomiotów.
„Żaden z nas nie jest przyzwyczajony do finałowego pchania w porannej sesji. Trzeba jednak podkreślić, że wszyscy mieli tak samo. Format samych zawodów to bzdura. Nie wiem, co to jest, że w ostatniej kolejce walczą tylko cztery osoby. To jest jakaś paranoja. Ile razy było tak, że w ostatniej próbie ktoś z ósmego miejsca awansował na pozycję medalową, a tu nie ma takiej szansy. Mam nadzieję, że to zostanie zniesione, bo tłumaczenie, że to przyspiesza konkurs, to nieprawda. Cztery dodatkowe pchnięcia opóźnią zawody? O ile? O pięć minut?” – krytykował Bukowiecki.
Trenujący ze swoim ojcem Ireneuszem lekkoatleta pochwalił za to brak eliminacji. „To akurat jest w porządku. Były jasne założenia, kto może tu przyjechać. Tu nikt nie był pokrzywdzony” - uważa.
Teraz czas na to, by Bukowiecki przede wszystkim wyleczył rękę. Operacja nie jest potrzebna, ale czeka go rozbrat z pchaniem kulą. 7 marca wylatuje na trzy tygodnie do Nowej Zelandii. Zaprosił go Walsh, podobnie jak sześciu innych zawodników.
„Tam niby będę miał trzy starty, ale traktuję je z przymrużeniem oka. Jadę tam odpocząć, pozwiedzać i dobrze się bawić z chłopakami. Mamy mnóstwo atrakcji zaplanowanych i zostaje mi tylko tam lecieć. Moim marzeniem zawsze było polecieć do Australii lub Nowej Zelandii, więc jak nadarzyła się okazja i Tom mnie zaprosił, było mi bardzo miło i się nie wahałem” – przyznał.
Impreza w Birmingham zakończy się w niedzielę. Polacy na razie nie zdobyli żadnego medalu.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze