Kowalski: Nie kpijmy z sukcesów polskich drużyn. Są unikalne
Jak odbierać zwycięstwa Lecha Poznań i Jagiellonii Białystok w europejskich pucharach? Jedni popadają w euforię, jak gdyby już coś poważnego udało się osiągnąć, a to przecież dopiero druga runda eliminacji Ligi Europy. Inni marudzą, że nie ma co się podniecać wygranymi z zespołami bardzo mało rozpoznawalnymi jakimi są Szachtior Soligorsk i Rio Ave.
„Jak nisko musieliśmy upaść, aby wiwatować po zwycięstwach nad kimś takim” - taka opinia jest bardzo popularna wśród internautów. Prawda nie leży wcale po środku. Bez zbędnego przesadzania skłaniam się ku opinii, że sukcesy Lecha i Jagiellonii należy poważnie docenić.
Dlaczego? Bo rywal Lecha z Białorusi to bardzo solidny zespół, a z solidnymi zwykle dostawaliśmy łomot. Białoruś to piłkarski zaścianek Europy? W futbolu reprezentacyjnym pewnie tak, w klubowym niekoniecznie. BATE Borysow gra dalej w eliminacjach Ligi Mistrzów, odprawiając mistrzów Finlandii, Dynamo Brześć Diego Maradony w Lidze Europy po zwycięstwie nad Grekami, a Dynamo Mińsk nad Słowakami. Czyli na dziś białoruskie kluby są od nas lepsze i warto mieć tego świadomość, a nie ciągle żyć wspomnieniami.
Lech wymęczył ten awans, ale jednak dał radę. Można było odnieść wrażenie, że ten zespół się rozkręca i stać go na dużo więcej. A portugalskie wzmocnienia mają potencjał na gwiazdy Ekstraklasy. Mimo bardzo przeciętnego poprzedniego sezonu, wydaje się, że klub z Poznania ma jakąś w miarę zdrową linię. Zatrudnienie w roli trenera Ivana Djurdjevica jest właśnie tego dowodem. To nie był facet z łapanki, ale człowiek związany z Lechem od 11 lat. Najpierw jako zawodnik, później trener młodzieży, drugiej drużyny, asystent. Kompleksowo przygotowany do swojej roli, tak jak to się robi w poważnej piłce.
Rio Ave pokonane przez Jagiellonię Białystok nie jest oczywiście zespołem z najwyższej europejskiej półki, ale nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, że piłka portugalska jest „nieco” lepsza od naszej. A nasz wcześniejszy triumf nad Portugalczykami, miał miejsce w 2006 roku i wtedy rozbicie ekipy Cristiano Ronaldo i spółki przez kadrę Leo Beenhakkera uznano za przełom w polskiej piłce.
Dla Białegostoku i nie tylko wyeliminowanie Rio Ave to jest święto i nie ma co tego psuć kręcąc nosem i stawiając się w nieuzasadniony sposób zbyt wysoko w hierarchii piłkarskiej. Stwierdzenie, że nie ma co się podniecać wygraną z takim przeciętniakiem jest po prostu fałszywe.
I znów jak w przypadku Lecha wydaje się, że ten na razie sukcesik, a nie wielki sukces to nie jest dzieło przypadku. Ale efekt umiejętnego zarządzania białostockim klubem, którego wcale do najbogatszych w ekstraklasie się nie zalicza. Na Podlasiu mają po prostu pomysł na drużynę. Mądrze dobiera się zawodników i trenerów. A już kwestia zatrudnienia Ireneusza Mamrota w roli szkoleniowca to był prawdziwy symbol tej działalności.
Wyciągnięto trenera dwunastej drużyny pierwszej ligi, który podobnie jak renomowany poprzednik Michał Probierz zdobył wicemistrzostwo Polski i jeszcze dołożył awans w europejskich pucharach. Żeby dokonać takiego manewru i przewidzieć, że się powiedzie to trzeba się trochę znać na piłce i mieć odwagę, aby spróbować czegoś aż tak nieoczywistego.
Pewnie, że za chwilę może być po balu i jeszcze zanim upały zelżeją znów możemy mieć puchary z głowy, tak jak było w ubiegłym roku. To nawet dość prawdopodobne. Ale zauważać, że w pewnych miejscach w piłkarskiej Polsce coś drgnęło i nie jest to tylko przypadek, po prostu trzeba.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze