Lorek: Śmierć Tomka musi być wstępem do poważnej dyskusji

Żużel
Lorek: Śmierć Tomka musi być wstępem do poważnej dyskusji
fot. Cyfrasport

Jeżeli my dalej będziemy tkwić w przekonaniu, że polska liga ma dyktować warunki i szacunek wędruje na zasadzie pieniędzy, to nie osiągniemy niczego. Greg Hancock jeździ u siebie na deskorolce nad Atlantykiem w Stanach i wybiera wolność. Jest na takim etapie kariery, że nie musi się kłaniać w pas ludziom, którzy chcieliby mu rozkazywać – twierdzi Tomasz Lorek.

Krystian Natoński: Nie mogę nie zacząć rozmowy od Tomasza Jędrzejaka i tego co się stało. Znałeś go bardzo dobrze. Cóż mogę więcej dodać. Po prostu oddam ci głos.

 

Tomasz Lorek: Tomek był ilustracją tego, że w sporcie jednak łobuzeria ma lepiej, ludzie bardziej odporni na wstrząsy, a żużel to nie golf, to nie piłka nożna, to nie tenis, to nie formuła 1, gdzie płynność finansowa jest niejako zagwarantowana z urzędu. Jak jedziesz na turniej i odpadniesz w ćwierćfinale, to nikt nie martwi się, że nie dostanie pieniędzy. A w żużlu różnie z tym bywa i nie wszyscy ludzie potrafią sobie radzić z sukcesem, z ludźmi, którzy wchodzą butami w życie zawodnika. Tomek to była bardzo wrażliwa dusza, przemiły jegomość, bardzo dobry kompan, który wykraczał poza speedway, ponieważ kochał piłkę nożną w dobrym wydaniu, formułę 1 i tenis. Był takim człowiekiem, który umiał przetransportować siebie i swoją duszę w inne rewiry, po to żeby być świeżym. Śmierć Tomka Jędrzejaka to jest bardzo poważny wstęp do dyskusji o tym co zrobić, żeby na linii szefostwo klubu – zawodnik miał być szacunek, bo nie musi być cukierkowato. To jest punkt wyjścia. Jeżeli my dalej będziemy tkwić w przekonaniu, że polska liga ma dyktować warunki i szacunek wędruje na zasadzie pieniędzy, to nie osiągniemy niczego. Greg Hancock jeździ u siebie na deskorolce nad Atlantykiem w Stanach i wybiera wolność. Jest na takim etapie kariery, że nie musi się kłaniać w pas ludziom, którzy chcieliby mu rozkazywać. To jest trudne dla ludzi wrażliwych jak Tomek Jędrzejak, ludzi o wysokiej klasie ludzkiej, osób, które przyjaźń przekładają na inne rzeczy. Na pewno śmierć Tomka jest arcytrudna dla najbliższych, bo wyobrażam sobie jaką tragedią to jest dla Karoliny i dla córek. Nic tego nie zapełni, bo rodzina bez ojca, bez mamy nie nadrobi żadna sytuacja życiowa, żaden wujek, żadna babcia. Tomek miał zawsze smutne oczy. Nawet jak rozmawiał z tobą i był w towarzystwie, to tak jakby przemieszczał się gdzieś indziej, jego myśli wędrowały w inne rejony. Ponadto za dużo rozumiał, ponieważ czasami łatwość pojmowania świata i kojarzenia faktów przeszkadza w takim sporcie jak speedway, bo tutaj brutalne, agresywne zachowania wychodzą na plus dla psychiki zawodnika.

 

Tomek Jędrzejak zawsze charakteryzował się klasą i pełną kulturą. Były takie zawody w Częstochowie, nie pamiętam jakiej rangi, ale pamiętam, że Tomkowi nie poszło w nich najlepiej. Podszedłem do niego z dyktafonem z prośbą o wywiad, ale byłem pewny, że mi odmówi, ponieważ majstrował przy sprzęcie, coś jadł, czyli był po prostu zajęty. Byłem przekonany, że mi odmówi. Większość żużlowców pewnie by tak zrobiła, a znam takich, którzy jeszcze dodatkowo użyliby przy tym niecenzuralnych słów. Dla niego jednak nie było problemu. Trochę nie pasował do tego środowiska charakterologicznie. Są ludzie, którzy lekceważą sobie trochę ligę brytyjską oraz szwedzką, ale można byłoby nauczyć się panującego tam klimatu.

 

Przede wszystkim punkt wyjścia to jest pozytywna relacja, nawet jak są różnice zdań, to niech się ludzie kłócą, wymieniają argumenty, ale musi być zachowany szacunek, kultura osobista i klasa. U nas ktoś kto ma pieniądze i nie chcę mówić źle o ludziach, którzy wchodzą z pieniędzmi do polskiego żużla, ale to jest trochę styl takiego kacykowania. Ja tu jestem Panem Bogiem i jak tupnę nogą, to tak macie tańczyć. Nie tędy droga, dlatego później szefowie klubów dziwią się jak to jest, że zawodnik nas nie szanuje. Nie szanuje nas, ponieważ jeżeli przestawiasz mu pistolet do skroni, to nie ma mowy o normalnych relacjach i traktowanie siebie jak człowiek człowieka. To jest punkt numer jeden, który musi ulec zmianie. Jak nie pokonamy tej przeszkody, to nie ma sensu żadna dalsza dyskusja, bo brniemy w hipokryzję.

 

Druga smutna wiadomość w ostatnim czasie to śmierć w wieku 85 lat Ronniego Moore’a, dwukrotnego mistrza świata, człowieka, który zapoczątkował potęgę nowozelandzkiego żużla, bo potem Barry Briggs i Ivan Mauger poszli w jego ślady.

 

To jest ciekawa historia, bo Ronnie Moore urodził się nie w Nowej Zelandii, tylko w Australii. Zarabiał pieniądze na pierwszy statek do Wielkiej Brytanii, a w latach ’50, kiedy on królował, bo był mistrzem świata ’54 oraz ’59, pływało się statkiem o wypełności 20 tysięcy ton. Ronnie Moore poprzez fakt, że był perfekcjonistą, wielu ludzi, m.in. Zenon Plech przyjeżdżało, aby oglądać go na torach brytyjskich. Tak jak dzisiaj młodzi chłopcy fascynowali się Darcy Wardem w sensie geniuszu i kontroli nad motocyklem, tak Ronnie był kultową postacią dla adeptów, którzy chcieli być tak idealni jak on. Poza tym czym się różnił Moore od Barry Briggsa i Ivana Maugera? Tym, że do Ronniego Moore’a mogłeś wejść do domu. To był taki człowiek, który nie budował zasiek, tylko każdy był przyjacielem domu. Oprócz tego był fenomenalnym zawodnikiem, bo w Wimbledon Dons dzierżył chyba jako pierwszy instancję prawdziwego mistrza. Ivan Mauger jak jeździł w Belle Vue, to wpisał sobie w kontrakt, że miał prawo decydować o układzie drużyny. Dziwactwo, prawda? To jest też pokazanie hartu ducha, jakim jest egoistą w pozytywnym znaczeniu. Ronnie Moore, mimo że też mógł to zrobić, to nigdy tego nie zrobił. Był takim gościem jak Neil Street – „Chcesz? Pomóc ci? Ustawić ci zapłon? Głodny jesteś? Chodź do domu”. Ivan Mauger budował zasieki. Może to jest cecha wielkiego mistrza, że nie musisz dopuszczać ludzi tak blisko siebie, żeby znali twoje królestwo zbyt dobrze, to wtedy ta bariera się przesuwa, to też jest niedobrze. Ludzie wówczas wchodzą ci na głowę. Ronnie Moore był zwolennikiem myślenia, że każdy kto kocha sport i speedway w szczególności, to może być gościem w jego domu.

 

Szkoda, że w polskich mediach nie mówi się zbyt często o tych wielkich mistrzach. W piłce nożnej kiedy umiera wielka osobistość, wówczas jest mu poświęcane wiele wspomnień, natomiast w żużlowym środowisku po odejściu legendy, to jedynie pojawia się krótka wzmianka i koniec. A przecież to są ikony, które zapoczątkowały wielki żużel.

 

Co więcej, myślę, że styl życia tych ludzi tak jak Ivan Mauger, który doczekał się dziecka, a żona Ray pochodząca z Europy, przybyła do Nowej Zelandii. Maugera nie było stać na wykarmienie tego dziecka, więc on jechał na wybrzeże Wielkiej Brytanii, aby jej pomachać, a ona udawała się w podróż trwającą cztery i pół tygodnia rejsem. Nie było kontaktu, nie było maili, nie było telefonów komórkowych, a on wiedział, że musi zacisnąć zęby i przebić się w składzie. Ostatecznie to mu się nie udało i wrócił do Australii. Ciężko pracował w Adelajdzie, żeby po raz drugi przybyć do Anglii i udowodnić, że jest wielkim mistrzem. Ale żona popłynęła sama w wieku lat osiemnastu  z dzieckiem, statkiem do Wellington, bo koszty życia w Londynie były tak wysokie, że w Wellington mogła wykarmić to dzieciątko. W stolicy Anglii koszty były tak astronomiczne, że nie mogła sobie na to pozwolić i żeby mogli razem w trójkę egzystować, przy założeniu, że on nie miał miejsca w składzie Wimbledon, bo tam blokował go m.in. Ronnie Moore i Barry Briggs. To są filmowe historie.

 

Podobnie jak historia Micka Hollanda i Ivana Maugera.

 

Mick Holland, czyli pierwszy motocykl kupiony przez Maugera od zawodnika Cardiff Dragons. Przechodzony sprzęt, ale działający cuda. Holland, który oszałamiającej kariery nie zrobił, ale na tym sprzęcie z Cardiff Dragons Ivan Mauger robił cuda nie widy.

 

To tak jakby Tomasz Gollob kupił motocykl od np. Marcina Piekarskiego…

 

… i zrobił na nim rekord toru.

 

Mam jeszcze taką jedną uwagę. Mianowicie na tegorocznej gali żużlowej mam nadzieję, że nikt nie powie, że to był dobry rok dla polskiego żużla skoro zginął człowiek. Pamiętamy sytuację z Krystianem Rempałą, który zginął na torze, a wówczas padły takie słowa.

 

A tata Jacek Rempała siedział w pierwszym rzędzie. Duży nietakt. A jeszcze kończąc wątek Ivana Maugera, to Peter Collins jeździł w szkółce żużlowej i Mauger nalegał, żeby Collins mógł jeździć dla Belle Vue Aces Manchester, bo ten chłopak miał niesamowitą iskrę do jazdy. Przewidywany był Chris Morton, który jeździł po dużej, natomiast kiedy Mauger zmienił barwy i przeszedł do Exeter Falcons, to Collins chodził po całej szerokości toru, a Mauger nie wiedział jak go blokować. Co więcej, Collins pokonał Maugera na Stadionie Śląskim w 1976 roku. 22-letni Collins wygrywa tytuł mistrza świata na wypełnionym po brzegi Śląskim. A Mauger stwierdził, że on jeszcze, mimo talentu, mógł zdobyć więcej tytułów niż jeden. Zobacz jaka jest niesamowita linia losu. Ivan Mauger sprzedaje totalną wiedzę dla Petera Collinsa, a tenże Collins okrada go z tytułu mistrza świata. Gdyby Mauger był egoistycznym typem i powiedziałby „Po co mam pomagać młodzieży? Niech się szkolą, niech uczą się na błędach”, a on jednak ciągnął Collinsa za uszy. Starsi mistrzowie bali się go i mówili „Ivan, to ty go weź pod skrzydła”. I jeździli razem w parze i robili po 5:1.

 

Trochę jak Greg Hancock, który wprowadził Macieja Janowskiego, a potem ten sam Janowski wygrywał z nim w Grand Prix.

 

Można doszukać się tu wielu analogii.

 

Ten świat jest tak skonstruowany, że mimo napotykanych tragedii trzeba żyć dalej. Zapytam cię w takim razie o najbliższą niedzielę i rozgrywki ligowe. Kto twoim zdaniem spadnie z PGE Ekstraligi?

 

Chciałbym, żeby utrzymał się Falubaz Zielona Góra, bo „Skóra” (Adam Skórnicki, menadżer przyp. red.) walczy z wiatrakami. To jest niesamowite co się tam dzieje w tym klubie. Mają takie a nie inne możliwości kadrowe. Nie można wszystko wrzucić na barki Patryka Dudka, bo nawet tak fenomenalny zawodnik nie pociągnie sam drużyny. Potrzebnych jest sześciu grajków. Cieszy mnie, że młodzież zielonogórska jedzie porządnie, bo Mateusz Tonder świetnie pokazał się w Częstochowie. W awizowanym składzie jest Sebastian Niedźwiedź. Tarnów wystawia to co ma najlepszego w sobie. Na pewno Jaskółki będą walczyły o te 45 punktów, ponieważ potknięcie się Grudziądza w Częstochowie mogłoby ich przesunąć na miejsce numer sześć. Myślę, że Unia ma opcję, żeby się obronić i uniknąć barażu.

 

Nie wiadomo z kim te baraże, bowiem zażarta walka trwa także w Nice 1 lidze.

 

Być może będzie to Lokomotiv Daugavpils, chociaż Wybrzeże Gdańsk jest w takim gazie, że jak wejdzie do fazy play-off, to uważam, że wygra ligę.

Krystian Natoński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie