MŚ Seefeld 2019: W środę historyczny dzień dla polskich skoków

Zimowe
MŚ Seefeld 2019: W środę historyczny dzień dla polskich skoków
fot. PAP

Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Seefeld są pierwszymi, na które pojechały polskie skoczkinie. Ich droga na austriacki czempionat była długa i wyjątkowo wyboista. Kwalifikacje oraz konkurs zaplanowano na środę.

Na świecie skoki kobiet dynamicznie rozwijają się od początku XXI wieku. W programie mistrzostw pojawiły się w 2009 roku w Libercu, a pierwszą złotą medalistką została Amerykanka Lindsey Van. Wydawać się może, że był to moment idealny, bo w tym samym czasie wielkie triumfy święcił Adam Małysz i popularność tej dyscypliny w Polsce wzrosła do nieznanego wcześniej poziomu.
 
Nad Wisłą paniom przebić się było jednak wyjątkowo ciężko. Długo mało kto traktował je poważnie. Z dezaprobatą o kobiecej rywalizacji wypowiadał się nawet ich idol.
 
"Niektóre dyscypliny po prostu oszpecają kobiety. Przede wszystkim mam na myśli boks, ale i skoki. Są one szkodliwe dla pań, dla ich figur" - powiedział Małysz w 2003 roku w rozmowie z "Super Expressem".
 
Kobieca kadra przez lata na zmianę była powoływana i rozwiązywana. Debiut Polek w 2006 roku w Pucharze Kontynentalnym miał miejsce dzięki zaangażowaniu rodzin skoczkiń. Polski Związek Narciarski dofinansowywać zagranicznych wyjazdów nie zamierzał.
 
Jednym z nielicznych, którzy rozumieli dziewczęcą fascynację skokami był Kazimierz Bafia - były kombinator norweski i trener, a obecnie sędzia w konkursach skoków.
 
"Nie dość, że ze strony związku nie było wsparcia, to jeszcze na każdym kroku nas zniechęcano. Był problem, aby zawodniczki zgłosić do zawodów. Mówiono, że to nie ma sensu, że to niebezpieczne" - wspomina Bafia.
 
Pewną stałość można zaobserwować dopiero od sezonu 2013/14, w którym Polki zadebiutowały w Pucharze Świata. 6 grudnia 2013 roku w Lillehammer w konkursie drużyn mieszanych Joanna Szwab i Magdalena Pałasz wystąpiły razem z Kamilem Stochem i Maciejem Kotem. Biało-czerwoni zajęli ostatnie, 14. miejsce. Dzień później Polki wystartowały indywidualnie, ale nie przebrnęły kwalifikacji.
 
Na pierwsze punkty w PŚ nie trzeba było już długo czekać. 1 lutego 2014 roku w Hinzenbach 28. była Pałasz. Osiem miesięcy później odbyły się inauguracyjne mistrzostwa Polski. Triumfowała Pałasz, przed Szwab i Kingą Rajdą. To właśnie 18-letnia obecnie Rajda znalazła się w kadrze na Seefeld, razem z rok młodszą Kamilą Karpiel.
 
"Te dziewczyny to już dojrzałe skoczkinie. W Pucharze Świata w Ljubnie (10 lutego) zdobyły miejsca w czołowej 30-stce, a to znaczy, że poziom sportowy ich jest całkiem niezły" - podkreślił prezes PZN Apoloniusz Tajner.
 
Oczekiwań co do konkretnych miejsc nie ma wobec nich trener Marcin Bachleda, który kobiecą kadrę objął przed tym sezonem.
 
"Nie stawiam przed dziewczynami żadnego celu wynikowego. Cieszy mnie, kiedy po prostu oddają dobre skoki. Najważniejsze, co staram się im wpoić, to żeby na zawodach skakały tak, jak na treningu. Bez dodatkowego spinania się, chęci dania czegoś więcej. Po prostu, aby skakały swobodnie" - zdradził.
 
Podczas poniedziałkowego treningu solidnie prezentowała się Karpiel, która zajmowała kolejno 23., 20., 14. i 21. miejsce. Lokaty Rajdy to: 43., 35., 32. i 27. Po skokach z zawodniczkami nie można było jednak porozmawiać.
 
"One już wystarczająco są spięte debiutem na mistrzostwach. Chciałem im oszczędzić dodatkowego stresu. Po zawodach już będą rozmawiały" - wyjaśnił szkoleniowiec.
 
Karpiel i Rajda wystąpią także w zaplanowanym na sobotę konkursie drużyn mieszanych. Na razie nie wiadomo, kto dołączy do nich z męskiej kadry.
 
"Wierzę, że to będzie impuls do rozwoju skoków kobiet w Polsce. Zmagamy się bowiem z problemami. Brakuje licznej wyspecjalizowanej kadry trenerskiej, ale również nie ma wielu chętnych młodych dziewczyn do uprawiania tego sportu. Liczba zawodniczek nie tylko w Niemczech, ale nawet małej Słowenii jest nieporównywalnie większa niż u nas" - przyznał Tajner.
 
W ostatnich mistrzostwach Polski udział wzięło 12 zawodniczek. Trenujących skoki Słowenek jest ponad 50.
 
Bafia cieszy się ze startu Polek w Seefeld, ale żałuje, że nie wysłano czterech, aby mogły zawalczyć w pierwszym w historii MŚ konkursie drużynowym. Jest też sceptyczny, jeśli chodzi o prognozy na najbliższe lata.
 
"Finansowanie kobiecych skoków wciąż jest u nas na bardzo niskim poziomie. Mam nadzieję, że dzięki konkursowi mieszanemu dziewczyny chociaż uzyskają stypendium. Niemcy czy Słoweńcy bardzo szybko zrozumieli, że kobieca rywalizacja to po prostu kolejna okazja do zdobywania medali. Do tematu podeszli szeroko, odpowiednimi programami objęli kilkusetosobowe grupy. Wtedy jest większa szansa na wyłowienie talentów" - podsumował Bafia.
 
O tym, że warto było inwestować w skoki kobiet w Seefeld przekonują się Norwegowie. Mistrzowie olimpijscy w drużynowym konkursie z Pjongczangu są bowiem w totalnej rozsypce i honoru skoków w Kraju Fiordów będzie broniła również złota medalistka z Korei Południowej, prowadząca w Pucharze Świata 2018/19 Maren Lundby.
 
Polskie środowisko na razie odrobiło lekcję z równouprawnienia i nikt już przynajmniej nie kwestionuje samej idei rywalizacji pań. Poniedziałkowy trening kobiet w skupieniu oglądał Małysz, pełniący obecnie funkcję dyrektora ds. skoków i kombinacji norweskiej w PZN.
ch, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie