Polski głos w sprawie Semenyi i decyzji IAAF. Otwarcie puszki Pandory?
- Zalecenia dotyczące farmakologicznego obniżania stężenia testosteronu u kobiet czy zgody na startowanie tylko w określonych dyscyplinach to nonsens prowadzący sport na manowce - ocenił w rozmowie z Polską Agencją Prasową prof. dr hab. med. Marek Mędraś, endokrynolog i androlog. Jest on emerytowanym profesorem Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, obecnie pracuje dla wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego.
PAP: Światowe Towarzystwo Medyczne uważa, że lekarze nie powinni (bo z lekarskiego punktu widzenia jest to nieetyczne) stosować leczenia obniżającego poziom testosteronu u kobiet uprawiających zawodowo sport, u których przekracza on normę. Czy Pana zdaniem lekarze nie powinni stosować takiej kuracji?
Prof. dr hab. med. Marek Mędraś: Jakiekolwiek leczenie jest indywidualną decyzją osoby zainteresowanej; w zasadzie nie powinno się uzależniać dopuszczenia do aktywności sportowej od poddania się - bądź niepoddania - terapii. Oczywiście mogą być stany biologiczne, które po prostu powodują nieprawidłowe wyniki badań antydopingowych i wówczas zawodnik sam decyduje, co robić. Na przykład osoba transseksualna (były mężczyzna), jeżeli chce być zawodniczką na olimpiadzie, powinna usunąć sobie jądra. Może tego jednak nie zrobić; wówczas będzie na olimpiadzie, ale na trybunie. I to jest zgodne z przepisami oraz z medycyną.
Czy poziom testosteronu u kobiet ma wpływ na uzyskiwane wyniki sportowe, przynajmniej w niektórych konkurencjach?
Może mieć - i oczywiście ma w przypadku typowego dopingu testosteronem czy anabolikami. Ale nie musi. Jeżeli kobieta nie ma receptorów dla testosteronu (wada genetyczna - zespół Morrisa, kariotyp męski, jądra w jamie brzusznej), to jej organizm - w tym i mięśnie - nie reaguje na testosteron, który może być wysoki. Wówczas nie ma żadnego wpływu na zdolności wysiłkowe.
Czy testosteron naturalny, wytwarzany przez organizm, ma taki sam wpływ na wydolność organizmu i uzyskiwane wyniki, jak testosteron syntetyczny i sterydy anaboliczne uznawane za doping i w sporcie zakazane?
Sterydy anaboliczne mają działanie anaboliczne zacznie większe - nawet 30 razy większe od testosteronu. "Naturalnie" podwyższone stężenie testosteronu ma znacznie słabszy wpływ na organizm lub wręcz go nie ma.
Od czego zatem zależy wpływ testosteronu na wydolność organizmu? Głównie od ilości jego receptorów w organizmie? Czy bardzo wysoki poziom tego hormonu może poprawiać wyniki sportowe nawet wtedy, gdy w organizmie kobiety mało jest jego receptorów?
Wpływ testosteronu zależy od dawki, czasu stosowania, rodzaju preparatu, liczby receptorów androgenowych i polimorfizmu genu receptora androgenowego. Gdy jest brak receptorów androgenowych, tkanki (np. mięśnie) nie reagują na wysokie stężenie testosteronu. To najlepszy przykład tego, że nie stężenie testosteronu ma decydujące znaczenie. Sprowadzanie wszystkiego do stężenia testosteronu w surowicy krwi jest nadmiernym uproszczeniem problemu.
Może takie sportsmenki, jak Caster Semenya - o wyraźniej męskiej budowie ciała, silnie umięśnionej - zyskały przewagę, ponieważ miały wyższy poziom testosteronu w okresie rozwojowym, co przyczyniło się do późniejszego wyglądu ich sylwetek i tego, jakie osiągają rezultaty?
Po pierwsze: nie znamy prawdziwego rozpoznania klinicznego zawodniczki. Tzw. wysoki testosteron... w istocie nie tak bardzo, bo takie stężenia wykazują też niektóre kobiety z tzw. zespołem policystycznych jajników, nie osiągające szczególnie dobrych wyników w sporcie. Nie wiemy, od kiedy ta sytuacja (androgenizacja) ma u Semenyi miejsce: czy od okresu pokwitania? Należy jednoznacznie stwierdzić, iż podstawą dyskwalifikacji (odsunięcia od sportu) w takich i innych przypadkach powinny być wyniki badań antydopingowych. Zalecenia, które mówią o farmakologicznym obniżaniu stężenia testosteronu czy o zgodzie na startowanie tylko w określonych dyscyplinach, to nonsens prowadzący sport na manowce.
Czy wiarygodne są badania potwierdzające, że poziom testosteronu u kobiet wpływa znacząco na uzyskiwane wyniki przez kobiety? Na takie badania powołuje się Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF).
Są oczywiście takie badania, ale dotyczą różnych modeli eksperymentalnych lub badań klinicznych związanych z przyjmowaniem ponad normę (doping) testosteronu czy innych hormonów. Jeżeli chodzi o "naturalne" przypadki podwyższonego stężenia testosteronu, to istnieją dowody na to, iż nie przyczyniają się one istotnie do poprawy wyników. Żaden stan chorobowy, w tym także przebiegający z podwyższonym testosteronem, na dłuższą metę nie służy wyraźnie sukcesowi w sporcie. Czasem choroba może być wykorzystana do terapii zapewniającej zawodnikowi przewagę.
Dlaczego takim sportsmenkom, jak Caster Semenya, zabrania się biegać na 800 i 1500 m, a mogą na dłuższe dystanse? Czy jest jakieś uzasadnienie merytoryczne dla takiej decyzji? W biegach bardziej wytrzymałościowych męska sylwetka i testosteron nie mają już znaczenia?
Moim zdaniem taka interpretacja zjawisk medycznych związanych z tą zawodniczką to nieporozumienie lub decyzja, z którą łączą się kwestie pozamerytoryczne.
Czy decyzja IAAF (Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych) może być otwarciem puszki Pandory w sporcie? W taki sam sposób można przecież argumentować, że niektórzy zawodnicy wykazują naturalne cechy dające im przewagę w sporcie, np. wytwarzają więcej czerwonych ciałek krwi, co daje im przewagę w dyscyplinach wytrzymałościowych.
Może tak być. O powyższych sprawach powinny decydować badania medyczne w kontekście wyników testów antydopingowych, które w istocie są bardzo wnikliwie i bezdyskusyjnie - oceniają stan biologiczny (hormonalny, metaboliczny) zawodnika. Jeżeli ów hipotetyczny zawodnik ma z przyczyn genetycznych za dużo erytrocytów, to wykazuje wysoki hematokryt, co nie "przejdzie" w kontroli antydopingowej.
Czy Pana zdaniem Semenya została skrzywdzona? Czy jej przypadek można porównać do naszej biegaczki, złotej medalistki olimpijskiej i rekordzistki świata Ewy Kłobukowskiej, choć w jej wypadku argumentacja była zupełnie inna? (U polskiej sprinterki stwierdzono tzw. mozaikowatość chromosomów - pewne grupy komórek miały o jeden chromosom za dużo (XXY), a inne były prawidłowe - układ XX).
Takimi problemami powinny się zajmować wyspecjalizowane agendy sportowo-medyczne, a najmniej - koleżanki zawodniczki czy opinia publiczna. Czy została skrzywdzona? Trudno powiedzieć, może ta wrzawa w jakiś sposób się jej w sumie przysłuży. Co do Ewy Kłobukowskiej, to też nie znamy szczegółów, ale był to raczej skandal, być może związany z potrzebą likwidacji niezwykłej pary zawodniczek: Irena Szewińska i Ewa Kłobukowska.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze