Żużlowiec, kaskader czy płetwonurek? Bandy Briggsa uratowały już wielu!

Żużel

Żużel nazywany jest czarnym sportem. Kiedyś ze względu na nawierzchnię, na której jeżdżono. Dziś bardziej ze względu na wypadki, jakie zdarzają się w tym sporcie. Z tego względu poruszyliśmy temat z inicjatorem i pomysłodawcą dmuchanych band Tonym Briggsem. To one mają zapobiegać kontuzjom z powodu ciężkich upadków na żużlu. Bandy, bo o nich mowa, niejednokrotnie ratowały życie, a na pewno kości zawodników.

Briggs, zanim wpadł na ten nowatorski pomysł, sam ścigał się na żużlu. Zdobył nawet srebrny medal indywidualnych mistrzostw świata juniorów. W trakcie przygody ze speedwayem złamał kręgosłup, uderzając w zwykłą bandę w Coventry. Było to w roku 1981. Ten incydent zakończył na dobre jego karierę zawodniczą.


- Po tym zdarzeniu zacząłem myśleć o ulepszaniu systemu bezpieczeństwa na torach na całym świecie. W kolejnych latach rozwijaliśmy ten projekt z przyjacielem mojego ojca z Formuły 1. Po kilku spotkaniach doszliśmy do wniosku, że musimy wprowadzić dla zawodników bezpieczniejszy typ band - powiedział.

 

Burza mózgów przyniosła efekty. Nowozelandczyk szukał pomysłów, które zapewniłyby przyszłym pokoleniom żużlowców bezpieczeństwo na torze. 


- Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że nie wiedziałem, że te bandy od początku będą tak funkcjonować. Rozmawialiśmy z różnymi ludźmi, aby je przetestować. Z tego powodu zatrudniliśmy kaskadera filmowego, ale koniec końców domyśliłem się, że położy się przed zderzeniem i wówczas nie będziemy znać przydatności tych band. Wzięliśmy motocykl, zamontowaliśmy dmuchawce na solidnej, betonowej bandzie w Coventry. Puściliśmy sprzęgło i rozpędziliśmy motocykl do 40 km/h, na którym wjechałem wprost na testowane bandy. Tuż przed samym zderzeniem wyskoczyłem. Widzieliśmy co się stało. Powtórzyliśmy to 20 razy, a maszyna w ogóle nie uległa zniszczeniu. To był zalążek naszego zamysłu - przyznał.

 

W środowisku na temat dmuchawców i ich przydatności podczas wypadków krąży kilka legend. Nie wszystkie jednak są prawdziwe.


- Mówi się, że jest wiele przypadków, w których zawodnik wpada pod dmuchaną bandę. Trudno powiedzieć, że tak właściwie się dzieje, ponieważ to tylko tak wygląda. W rzeczywistości żużlowiec odbija się od dmuchanej bandy, która zamontowana jest na drewnianej. Szczelina wynosi siedem centymetrów, więc jeżeli wszystko jest odpowiednio zamontowane, to nie ma takiej możliwości, żeby zawodnik uderzył w drewniane ogrodzenie bez wcześniejszego wchłonięcia przez dmuchawce. Wszystko zależy od prędkości z jaką żużlowiec uderza w bandę. Traktujemy to bardzo poważnie. Zawsze jak instalujemy bandę upewniamy się, żeby miała odpowiednią długość - oznajmił.

 

Temat dmuchanych band był szeroko komentowany od samego początku. Ich zastosowanie obecnie nie budzi już jednak takich wątpliwości. Cały czas wprowadzane są nowinki, które mają zmniejszyć ryzyko poważnych kontuzji do minimum.


- Nowy system, jaki posiadamy jest 20 centymetrów szerszy i wyższy. Dzięki temu zapobiega mocniejszemu zderzeniu. W sytuacji, kiedy banda zamontowana jest poprawnie, zawodnikom ciężko jest pod nią wpaść. Musieliby być płetwonurkami, aby tak się stało - zakończył.

 

Cały reportaż z Tonym Briggsem w załączonym materiale.

Tomasz Krochmal, Przemysław Nowak, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie