Dylewicz: To nie jest nasze ostatnie słowo
- To, co zrobili do tej pory nasi koszykarze, jest niesamowite, ale jestem przekonany, że to nie jest ich ostatnie słowo - powiedział po wygranej Polski z Chinami 79:76 w drugim meczu mistrzostw świata były reprezentant biało-czerwonych Filip Dylewicz.
- Wydawało się, że już sam awans i obecność na mistrzostwach świata będzie dla naszych reprezentantów sukcesem samym w sobie i wielką nagrodą. Tymczasem oni na tym nie poprzestali, wygrali już dwa mecze w grupie i znaleźli się w czołowej +16+, co jest niesamowitym osiągnięciem. To jest świetna promocja i mam nadzieję, że te wyniki przełożą się na zdecydowanie większe zainteresowanie basketem w naszym kraju – przyznał Dylewicz.
Były reprezentant Polski nie ukrywał, że mecz z Chinami oglądał z wypiekami na twarzy.
- Jestem kibicem drużyny narodowej, a poza tym mam szczególnie emocjonalny stosunek do tych chłopaków. Z wieloma z nich grałem razem zarówno w klubie jak i w kadrze, a z niektórymi rywalizowałem w przeciwnych zespołach. To było niesamowite spotkanie, z dogrywką, kontrowersjami i urwaną siatką. Gospodarze robili co mogli, ale nie byli w stanie złamać polskiego ducha – ocenił.
W opinii wielu osób sporo do życzenia pozostawało w tym spotkaniu sędziowanie. Zwłaszcza w końcówce kilka „gwizdków” wyraźnie faworyzowało Chińczyków.
- Przez całe swoje sportowe życie powiedziałem sędziom wiele cierpkich słów, zatem może w tej kwestii nie powinienem się już wypowiadać? – stwierdził.
39-letni zawodnik przekonuje, że wypełniona po brzegi 19 tysiącami kibiców hala w Pekinie mogła też być dodatkowym bodźcem dla podopiecznych trenera Mike’a Taylora.
- Chyba każdy sportowiec lubi rywalizować przy pełnej widowni, a nie w pustej hali z anemicznym dopingiem. A jeśli kibice są jeszcze "wrogo" nastawieni, to motywacja do zwycięstwa jest podwójna. Trzeba mieć oczywiście wielki charakter, aby sprostać presji trybun. W takich warunkach jak ryba w wodzie czuje się Mateusz Ponitka, który jest naszym wielkim liderem. W tym meczu wypadł fenomenalnie i widać, że u niego procentuje gra w klasowych zespołach – dodał.
Dylewicz przekonuje, że każdy zawodnik biało-czerwonych miał wkład zarówno w zwycięstwo nad Chinami jak i wcześniejszy triumf z Wenezuelą 80:69.
- W pierwszym spotkaniu świetnie wypadli Adam Hrycaniuk i Michał Sokołowski, z kolei w konfrontacji z gospodarzami mistrzostw dobre zmiany dawał i ważną trójkę trafił młody Aleksander Balcerowski. Zresztą wszyscy mają udział w tym sukcesie, także ci, którzy za wiele do tej pory nie grali – zauważył.
W środę w ostatnim grupowym meczu Polacy zmierzą się z najsłabszym Wybrzeżem Kości Słoniowej, które poniosło dwie porażki.
- Nasi czołowi koszykarze dali do tej pory z siebie więcej niż wszystko i zapewne w konfrontacji z drużyną z Afryki trener Taylor w większym wymiarze skorzysta ze zmienników – skomentował.
Wiadomo już, że w kolejnej fazie Polacy rywalizować będą z najlepszymi zespołami grupy B, czyli Rosją i Argentyną.
- Poprzeczka będzie wyżej zawieszona, co nie znaczy, że nie można jej pokonać. Rosja i Argentyna to nie są drużyny pokroju Stanów Zjednoczonych, Serbii czy też Hiszpanii, a poza tym widać, że nasi gracze są nabuzowani i nabrali pewności siebie. W ekipie jest świetna atmosfera i chłopaki uwierzyli, że są w stanie każdego pokonać. To, co zrobili do tej pory, jest niesamowite, a gdyby awansowali do czołowej ósemki, to byłby absolutny top. Wierzę, że nie powiedzieli ostatniego słowa i mogę tylko żałować, że nie dane mi było uczestniczyć w tak wspaniałej imprezie – podsumował.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze