Wielicki: Złoty Czekan traktuję jako wyróżnienie dla mojego pokolenia
Jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów, piąty w historii zdobywca Korony Himalajów i Karakorum Krzysztof Wielicki, otrzyma w sobotę w Lądku Zdroju Złoty Czekan. czyli górskiego Oskara, za całokształt dokonań. "To docenienie polskiego wkładu w rozwój himalaizmu" - powiedział.
Złote Czekany są przyznawane od 1992 roku przez francuską Groupe de Haute Montagne oraz Montagne Magazine. Nagrodę za całokształt dokonań wybitni himalaiści otrzymują od 2009 roku. W Gronie 10 nagrodzonych są takie postaci jak Włosi Walter Bonatti (pierwsze wyróżnienie), Reinhold Miessner, pierwszy alpinista, który zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników, Brytyjczyk sir Chris Bonington (tytuł szlachecki otrzymał od królowej Elżbiety II w 1996 r.), który był obecny na Festiwalu Górskim w Lądku Zdroju przed rokiem. 69-letni Wielicki będzie drugim Polakiem w tym gronie, po Wojciechu Kurtyce (2016).
"Szkoda, że to za całokształt. To oznacza dla mnie wysyłkę na emeryturę, tak jakbym nie miał już nic do zrobienia, a ja mam plany i cele. Towarzystwo jest jednak zacne, a poza tym jestem tu drugim Polakiem, więc oczywiście cieszy mnie to. Traktuję to bardziej, jako nagrodę, ukłon w stronę całego środowiska, które tworzyło złotą dekadę Polaków w górach najwyższych. Wielu z nas już odeszło. Niemniej w świecie jesteśmy nadal doceniani za to, czego dokonaliśmy.
- Na wszystkie nagrody patrzę patriotycznie - to wyróżnienia dla naszego narodu. Można powiedzieć, że Polacy nie gęsi i też coś potrafią... Moje pokolenie zostało wychowane w duchu patriotycznym, bo tamte wyprawy nacechowane były dużą dozą dumy z ojczyzny. Robiliśmy to jako polskie środowisko" - podkreślił himalaista.
To nie pierwsze wyróżnienie Wielickiego, który ma w dorobku wiele wybitnych osiągnięć w stylu alpejskim w Tatrach, Dolomitach, Pamirze i na ośmiotysięcznikach. Samotna wspinaczka zimą (pierwsze wejście o tej porze roku, w dodatku dokonane w gorsecie ortopedycznym) na Lhotse (8516 m) 31 grudnia 1988 r., czy pierwsze zimowe zdobycie najwyższej góry świata Everestu (8848 m) z Leszkiem Cichym 17 lutego 1980 r., wytyczenie w 1993 r. nowej drogi na Sziszapangmie (8013 m), czy rekord wejścia na Broad Peak, gdy 15 lipca 1984 r. w ciągu 22 godzin pokonał trasę baza - szczyt - baza - to tylko niektóre z jego osiągnięć.
Przed rokiem w Oviedo otrzymał - wraz z Messnerem - Nagrodę Księżniczki Asturii w kategorii sport. Tym samym zostali pierwszymi przedstawicielami himalaizmu, uhonorowanymi prestiżowym wyróżnieniem przyznawanym od 1981 r. W 2006 r. w Gdyni odbierał Super Kolosa (także całokształt), zaś w 2001 r. Lowell Thomas Award przyznaną przez The Explorers Club (jako jedyny Polak).
Wielicki, który był liderem-kierownikiem wypraw zimowych na K2 w latach 2002/2003 oraz 2017/2018, nie ukrywa, że nagrody nie zmieniają jego postrzegania himalaizmu i nie wpływają na zmianę planów.
"Obecnie himalaizm zmierza w kierunku zawodowstwa, bo nie da się wziąć miesięcznego urlopu i dokonać spektakularnego przejścia. Takich celów sportowych jest coraz mniej i obarczone są coraz większym ryzykiem. Oczywiście, że mam plany - trzeba zdobyć zimą K2, jedyny szczyt powyżej ośmiu tysięcy, na którym o tej porze roku nie było człowieka. Oczywiście to mój cel jako kierownika takiej ekspedycji. Ale mam też plany wspinaczki na niezdobyte, sześciotysięczne szczyty w Pakistanie. Na pewno Złoty Czekan za całokształt nie spowoduje, że zakończę karierę" - powiedział.
Pytany o to, które z przejść w górach najwyższych ceni najbardziej odpowiada bez wahania, wskazując na jeden z niższych ośmiotysięczników, ale mających złą sławę "Nagą Górę" (8126 m).
"Moje największe dokonanie z perspektywy czasu? Nie Everest czy Lhotse zimą, a Nanga Parbat samotnie. Z wielu powodów. Nie było wówczas nikogo ani w bazie, bo polska wyprawa do której miałem dołączyć po wejściu na K2 zrezygnowała wcześniej, ani w ścianie. Kompletnie sam. Poza tym nikt nie zdobył Nangi Parbat w 1996 r. Dodatkowo był to mój ostatni ośmiotysięcznik w Koronie Himalajów i Karakorum" - podsumował.
Zdaniem Wielickiego coraz trudniej będzie w kolejnych dekadach pisać historię himalaizmu nowymi dokonaniami o charakterze sportowym. Na 10 spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi zimą wspięli się Polacy, w tym na jeden z Włochem Simone Moro (Sziszapangma z Piotrem Morawskim).
"Można będzie poprawiać jakość wejść - przechodzić drogi szybciej i ładniej biorąc pod uwagę styl alpejski, minimalizujący zakładanie obozów pośrednich. Takie osiągnięcia będą w zasięgu nielicznych, zawodowych himalaistów. Znacznie poszerzy się drugi nurt himalaizmu zmierzający w stronę turystyki wysokogórskiej. Coraz więcej sprawnych ludzi, trenujących inne sporty, na przykład bieganie, będzie działać w Himalajach i Karakorum, nie myśląc o przechodzeniu drogi, jaka była udziałem mojego pokolenia, które rozpoczynało wspinaczkę w skałkach, a potem pięło się wyżej przez Tatry, Dolomity, Alpy w góry najwyższe. Ta nowa grupa nie będzie jednak pisać historii dyscypliny, bo to jest obecnie bardzo trudne. Po prostu stworzą swoje historie i tyle" - ocenił.
Jeden z weteranów światowego himalaizmu, urodzony w Szklarce Przygodzickiej (gmina Ostrzeszów), podkreśla, że największy szacunek ma wobec swoich poprzedników, przedwojennych eksploratorów Alp, Himalajów i Karakorum.
"Oczywiście, gdy zaczynałem swoją przygodę było kilka głośnych nazwisk, paru ludzi, o których się wówczas mówiło, ale ja mam największe uznanie dla przedwojennych wspinaczy, w tym Polaków (w lipcu 1939 roku Jakub Bujak i Janusz Klarner zdobyli podczas pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje Nanda Devi East). Oni nie mieli wiedzy, jaką dziś dysponujemy, nie mieli sprzętu, a robili wielkie rzeczy. Himalaizm to indywidualizm. Młody chłopak kopiący piłkę chciał być kiedyś jak Pele, teraz jak Ronaldo, a w naszej dyscyplinie każdy chce mieć własną drogę. nie chce być kimś innym. Choć oczywiście mam szacunek do paru osób za ich dokonania, na przykład do Messnera, ale nigdy nie był moim guru" - podkreślił.
Wielicki ma świadomość, że w górach miał wiele szczęścia. Choćby wtedy, gdy w trudnym zejściu zimą z Lhotse wyszedł mu na przeciw z obozu II do obozu III na wysokości 7300 m Leszek Cichy. Jak wspominał w grudniu w rozmowie z PAP był to bardzo silny bodziec, który zmotywował go do dalszej walki: "Sama świadomość tego gestu sprawiła, że doświadczyłem psychicznego, można powiedzieć wirtualnego partnerstwa. Gdy dotarłem do namiotu, zobaczyłem Leszka. Gotował herbatę i powiedział: co się tak trzęsiesz?" - wspomniał.
"Statycznie powinienem nie żyć, a jednak się udało! Szczęście musiało mi sprzyjać, bo każdy popełnia błędy i ja też je popełniałem. Po prostu szczęście jest potrzebne. Z tego indywidualnego punktu widzenia, Złoty Czekan cieszy. Lepiej go mieć, podobnie jak Koronę Himalajów i Karakorum..." - dodał.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze