Iwanow o Ekstraklasie: System to nie problem, przeraża zimowy zaciąg z zagranicy
Debatę połączoną z burzą opinii na temat powiększenia liczby zespołów naszej Ekstraklasy, a tym samym kolejną zmianą systemu rozgrywek obserwuje z dużym spokojem. Bez specjalnych wypieków na twarzy. Nie jestem bowiem przekonany, że może to wpłynąć na podniesienie jej jakości czy seryjne awanse polskich klubów do faz grupowych europejskich pucharów. Od lat irytuje mnie za to inna kwestia.
Bardzo lubimy coś zmieniać i robimy to za często. Analiza ostatnich kilkunastu lat może być zaskakująca. Spójrzmy wstecz. Co chwilę gramy w innym systemie. Trudno się w tym połapać i przypomnieć sobie jak graliśmy w piłkarskiej Ekstraklasie 6, 10, 12, 15 lat temu. Ciągle nie możemy się zdecydować co jest dla nas najlepsze.
Pewnie, że można spojrzeć i na to, że i w innych krajach są przekształcenia. Pozycję w rankingu UEFA Austria czerpie jednak nie ze zmiany systemów tamtejszej Bundesligi ale dzięki pieniądzom i rozsądnej filozofii Red Bulla Salzburg. Nie od dziś wiadomo, jak działa tam skauting i jakich piłkarzy buduje się w tym klubie.
To samo przez wiele lat można było mówić o szwajcarskiej Bazylei. Czeskie szkolenie i europejskie granie Viktorii Pilzno nie może być przysłonięte chińskimi pieniędzmi w Slavii. Holandia? Przez ligowe play offy o miejsce w eliminacjach do Ligi Europy do grupy przedarł się jeśli mnie pamięć nie myli bodaj tylko Utrecht.
System rozgrywek czy liczba drużyn to nie nasz największy problem. Cieszę się, że mimo płynącej z wielu miejsc krytyki PZPN „przepchnął” przepis o młodzieżowcu, mimo że na jego rzetelną ocenę jest pewnie jeszcze za wcześnie. Już kilka miesięcy temu na Polsatsport.pl podawałem jednak przykład łotewski, który – jakkolwiek nie brzmi on dziwnie, bo wiemy w jakim miejscu znajduje się futbol z okolic Rygi -pozwalał w meczu tamtejszej ligi na występ jedynie pięciu obcokrajowców.
Co prawda Łotwa ma odejść od tego pomysłu, ale ja – może z jakąś modyfikacją – widziałbym go w naszej lidze. Znów z przerażeniem czytam o zimowym masowym zaciągu piłkarzy z zagranicy do polskich klubów. I częściej na myśl przychodzą mi w związku z tym niewypały ostatnich lat takie jak Chukwu, Hildeberto, Collins John, Maicon, Thomalla, Mudrinski, Bille Nielsen, Benson niż Duda, Rudnevs albo Nikolić.
To tak na szybko, bo gdybym pogrzebał w pamięci ten tekst na grupie tych pierwszych skończył by się dużo niżej. Swoich „asów” miały też przecież nawet Górnik Łęczna i Podbeskidzie. I to nie tylko wtedy, gdy „istniało zagrożenie, że nie wejdziemy do ósemki, więc musimy się zbroić”.
Nie podzielam uśmiechów politowania, że Legia pozyskała Mateusza Cholewiaka – choć to jeden z niewielu wyjątków potwierdzających regułę, większość nowych znów w rubryce „były klub” będzie mieć Liepaję, Figuernse, Sered czy Talaverę. Naprawdę wolę chłopaka, który zanim się do niego przekonano, pokopał piłkę w 1. czy 2.lidze. Niż gości typu Chukwu, którzy zarabiali pewnie kilkadziesiąt tysięcy złotych (jak nie więcej) i zakładali na trening albo mecz za małe obuwie…
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze