Rewolucja w Arce. Czy nowa zabawka piłkarskiego agenta zacznie działać?
Liga od dawna nie gra, ale wokół boisk cały czas coś się dzieje. A to zmienią trenera, a to rozwiążą kontrakt z zawodnikiem, a to ktoś kupi klub. Rodzina Kołakowskich właśnie przejęła Arkę Gdynia i już sam fakt, że znalazł się chętny pokierować klubem, który był bliski bankructwa, wywołał pozytywne emocje. Scenariusz, w którym Arka raczej prędzej niż później, wycofałaby się z rozgrywek z powodów finansowych był jak najbardziej realny.
Stan, w którym od wielu miesięcy znajdował się klub znad morza, można określić jednym słowem - agonia. Poprzedni właściciele (rodzina Midaków) zarządzali Arką, ale na pewno do niej nie dokładali. Miasto Gdynia, widząc, że w tamtej konfiguracji nic z tego nie będzie i projekt chyli się ku upadkowi, też nie zamierzało płacić. Zwłaszcza widząc, jakie kominy płacowe potworzono w drużynie, która broni się przed spadkiem (Holendrzy Marko Vejinovic i Fabian Serrarens zarabiają odpowiednio 130 tysięcy i 80 tysięcy złotych miesięcznie). Cały pomysł na utrzymanie klubu na powierzchni to było przejadanie pieniędzy z praw telewizyjnych i liczenie na sprzedaż zawodników (jak w przypadku Luki Zarandii czy Michała Janoty). Dzięki temu udało się spełnić wymogi licencyjne i wyregulować zaległości do grudnia ubiegłego roku. Długi, lekko licząc, i tak sięgają ośmiu milionów złotych.
Za ile firma Michała Kołakowskiego (syna menedżera piłkarskiego Jarosława) nabyła 75 procent udziałów klubu, nie ujawniono. Mówi się, że jest to około miliona euro, ale nie brakuje też głosów, że kwota mogła być symboliczna, skoro nowy właściciel przejął Arkę z długami.
Zobacz także: Arka Gdynia ma nowego właściciela
Nie ma oczywiście wątpliwości, że to Jarosław Kołakowski będzie w nowym rozdaniu pociągać za sznurki (nie może formalnie być właścicielem, bo przepisy UEFA zabraniają tego licencjonowanym agentom) i to, biorąc pod uwagę, że jest przedstawicielem wielu polskich zawodników, wywołuje mieszane uczucia. Z drugiej strony, to nie było tak, że w kolejce, aby ratować Arkę ustawiła się cała armia biznesmenów.
Można oczywiście przypuszczać, że menedżer będzie promować zawodników ze swojej stajni, ale jeśli klub ma na tym skorzystać, to czemu nie? Zachowując odpowiednie proporcje, można sytuację porównać jednego z najlepszych piłkarskich agentów na świecie - Jorge Mendesa, który zainwestował w angielski Wolverhampton i, używając żargonu piłkarskiego, „parkuje” tam swoich graczy i trenerów.
Czego można oczekiwać po nowym rozdaniu? Pierwszą decyzją było zatrudnienie w roli trenera Ireneusza Mamrota, który parę miesięcy temu stracił pracę w Jagiellonii Białystok. Bez względu na to, czy drużyna utrzyma się w lidze, czy spadnie, nie będzie kominów płacowych.
Jak mówi się w Gdyni, za tyle co zarabia dziś dwóch Holendrów można śmiało całą drużynę utrzymać. Co nie oznacza, że w Gdyni nie będzie już piłkarzy z dobrymi nazwiskami. Można sobie wyobrazić, że Kołakowscy będą sprowadzać do Gdyni jakichś swoich graczy (choćby na zasadzie wypożyczenia), którym nie wiedzie się w klubach zagranicznych.
Atutem powinno być też dobre rozeznanie menedżera m.in. Kamila Glika, na rynku europejskim. W dobie recesji, można już wyławiać naprawdę bardzo dobrych piłkarzy, którzy tracą pracę albo gotowi byliby przyjść do Arki za niewielkie pieniądze. Tym bardziej, biorąc pod uwagę perspektywę życia w jednym z najbardziej atrakcyjnych polskich miast.
Ale to wszystko dopiero po zakończeniu sezonu (dziś nie ma możliwości żadnych ruchów transferowych). Czy nowa zabawka w rękach znanego piłkarskiego menedżera zacznie działać, nie wiadomo. Nadzieja kibiców na „nową normalność” w Arce została jednak kibicom przywrócona.
Przejdź na Polsatsport.pl