Iwanow: Klan "Wilkołaków" w Gdyni, czyli porządki w stajni Augiasza

Piłka nożna
Iwanow: Klan "Wilkołaków" w Gdyni, czyli porządki w stajni Augiasza
fot. Cyfrasport
Za sterami Arki stanęło dwóch "Wilkołaków" - Jarosław i Michał Kołakowscy.

Dwie dobre – w mojej opinii – wiadomości dotarły pod koniec ubiegłego tygodnia do kibiców Arki Gdynia. Pierwszą było „odebranie” sterów w klubie Włodzimierzowi oraz Dominikowi Midakowi i przejęcie ich przez „klan Wilkołaków” jak żartobliwie można określić prężnie działającego w futbolu agenta Jarosława Kołakowskiego i jego syna Michała. Kolejną zatrudnienie przez tych drugich trenera Ireneusza Mamrota.

To najpierw o tej najważniejszej zmianie, która wywołała drugą. Jednym z głównych problemów polskiej piłki jest to, że zarządzają nią ludzie, którzy może i mają dużo chęci, a czasem i pieniędzy, ale tymi pierwszymi „piekło jest wybrukowane”. Bez „kasy” za wiele dziś w piłce zrobić się nie da, tyle, że trzeba ja umiejętnie wydawać. A to wymaga wiedzy, rozeznania, albo otoczenia się właściwymi ludźmi, którzy mają „know how” i nie traktują klubu, tylko jako okazji do zarobienia. Gdyby Dariusz Mioduski miał u swojego boku lepszych doradców, nigdy nie zatrudniłby Ricardo Sa Pinto i nie musiał płacić grubych milionów za jego sztab czy zaciąg bardzo przeciętnych piłkarzy w stylu Rochy czy Agry.

 

Czy Kołakowscy mogą rządzić w Arce Gdynia?

 

Przecież jedyną korzyścią po byłym reprezentancie Portugalii jest Andre Martins. Reszta się nie nadawała. Gdyby państwo Witkowscy w Niecieczy, których docenić trzeba za zainwestowanie swoich pieniędzy w budowę projektu Bruk-Bet Termalica, także w kwestii stadionu, postawili na właściwych współpracowników i być może sami nie podejmowaliby większości decyzji, w małej podtarnowskiej wiosce ciągle gościłaby Ekstraklasa. Zarządzanie Podbeskidziem przerosło w pewnym momencie niezłego marketingowca Tomasza Mikołajko, który też poczuł taką „moc”, że klub z Bielska-Białej spadł i do dziś na powrót do elity ciągle czeka. Takich przykładów jest więcej.


Kołakowski na pewno nie wszędzie jest lubiany, bo jest bardzo pewny siebie, często dość twardo broni swoich tez i ma dość specyficzny sposób ich komunikowania. Za takimi ludźmi w Polsce generalnie się nie przepada, ale takie cechy to przecież niekoniecznie wada. Na piłce zjadł „zęby”, kilku piłkarzom umiejętnie poprowadził kariery, a co najistotniejsze: już sprawdził się w prowadzeniu klubu. Z tylnego fotela doradza KKS-owi Kalisz, odkurzył trenera Ryszarda Wieczorka, postawił na właściwych piłkarzy dzięki czemu klub znad Prosnej jest na prostej... drodze do awansu do 2.ligi. Zajmuje pierwsze miejsce w tabeli z pięciopunktową przewagą, więc bez względu na to, czy rozgrywki trzecioligowe ruszą czy zostaną zakończone, nic nie powinno stanąć na przeszkodzie, by w Kaliszu gościła liga centralna.


Ireneusz Mamrot był co prawda jego drugim wyborem, bo pierwszy wymyślony trener odmówił (Leszek Ojrzyński? Jan Urban?) ale nie szkodzi. Kołakowski postawił na szkoleniowca, który ma pomysł na grę prowadzonych przez siebie drużyn, stawia na futbol oparty na kreacji, rozwijania umiejętności piłkarzy, choć ktoś pewnie powie, że dziś Arce bardziej przydałaby się „rąbanka”. Jednak w Gdyni po zmianach myśli się dwutorowo. Umowa - i tu brawa dla obu stron – podpisana została na ponad dwa lata. Gwarancji utrzymania nie dałoby nawet przejęcie klubu przez Jorge’a Mendesa i zatrudnienie na stanowisku szkoleniowca Nuno Espirito Santo. Trzeba się liczyć z tym, że zespół z Trójmiasta spadnie do 1.ligi. I w Gdyni mają tego świadomość. Ale w takim układzie ten zestaw zarządzających będzie miał czas, aby wszystko wysprzątać i wrócić do elity. By ten klub był zdrowy faktycznie musi być… arką. I przestać być stajnią Augiasza.

Bożydar Iwanow, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie