Kto zyska, kto straci w boksie na pandemii?
Boks wciąż czeka na pierwsze wielkie walki. Na razie wszyscy żywią się nadziejami, że to już wkrótce. Nawet 53-letni Mike Tyson mówi, że chce walczyć, choć nie wiadomo czy tylko pokazowo. Jedno jest pewne, za duże pieniądze. Ale zdecydowana większość już liczy straty.
Jeśli chodzi o Tysona to cieszy, że jest w dobrej formie i nie ma myśli samobójczych, co przed laty zdarzało się często, a były czempion mówił o tym otwarcie. Dziś twierdzi, że czuje ogień i szykuje się do walki. A że w tym dziwnym świecie niczego nie można wykluczyć, gdyż wszystko ma swoją cenę, zobaczymy co z tego wyniknie. Mistrzowie wagi ciężkiej mogą jednak spać spokojnie. 53-letni Tyson nie wywróci do góry nogami królewskiej kategorii. Co najwyżej zarobi trochę dolarów, a wraz z nim ci, którzy się do niego podłączą, jeśli faktycznie pokaże się w ringu.
Kibiców boksu najbardziej ciekawi, kiedy pojawią się w nim współcześni giganci, czy Deontay Wilder przyjmie odstępne w wysokości 10 mln dolarów, czy dojdzie do unifikacyjnej mega walki urzędujących mistrzów, Tysona Fury’ego z Anthonym Joshuą. Jeśli tak, to gdzie i za ile, czy za zamkniętymi drzwiami, bez udziały publiczności, a może gdzieś na wypełnionym ludźmi stadionie?
Optymiści są w natarciu, wielcy promotorzy przekonują, że już wkrótce zobaczymy ciekawe walki. Na razie jeszcze nie będą to te najbardziej oczekiwane, ale też warte obejrzenia, na mistrzowskim poziomie.
Nie brakuje jednak również głosów zdecydowanie mniej optymistycznych i trudno odmówić im racji. Jeśli słyszymy, że druga fala pandemii koronawirusa spodziewana jest jesienią, to trudno oczekiwać w tym czasie wielkich walk. Jeśli więc sprawdzi się ta mniej optymistyczna prognoza, to na prawdziwe hity przyjdzie nam poczekać do wiosny, a nawet lata przyszłego roku.
Tyle, że tego typu prognozy w czasach pandemii są obarczone podobnym ryzykiem, jak przewidywania optymistów, choć na dziś wydaje się, że ci którzy dmuchają na zimne mogą mieć więcej racji, szczególnie jeśli chodzi o widowiska z udziałem publiczności. Swobodne podróżowanie po świecie wciąż jest przecież niemożliwe, a wpływy z biletów w przypadku największych walk są istotną częścią ich budżetów.
Zobacz też: UFC na ustach wszystkich. Wielki powrót, ale i wiele krytyki
Wystarczy przypomnieć sobie chociażby najbardziej kasowe walki z udziałem Floyda Mayweathera Jr czy Saula Alvareza. Rekordzistą jest pojedynek tego pierwszego z Mannym Pacquiao - sprzedaż biletów przyniosła kilka lat temu ponad 72 mln dolarów. A jego kabaretowe starcie z mistrzem MMA Conorem McGregorem ponad 55 mln. Wejściówki na obie walki Alvareza z Giennadijem Gołowkinem też przyniosły majątek, w sumie ponad 50 mln USD. Ciężko więc będzie z takich dochodów zrezygnować, a w czasach gdy większość granic jest zamkniętych trzeba liczyć tylko na „swoich” kibiców, przy założeniu że ich obecność na widowni będzie możliwa.
Wydaje się więc, że w czasach zarazy wielkich wygranych nie będzie. Wszyscy będą liczyć straty, pytanie tylko kto straci najwięcej. I jak to w życiu, bogaci jakoś sobie poradzą. Dotyczy to zarówno promotorów, jak i bokserów. Stracą ci słabsi, dodatkowo będą zmuszeni podejmować trudne decyzje, godzić się na gorsze warunki. Niestety, stracą też widzowie, bo jeśli zobaczą naprawdę dobry boks, to chyba tylko w telewizji.
Na razie promotorzy przerzucają się pomysłami. Jedni chcą organizować gale w studiach telewizyjnych (między innymi Bob Arum), inni - tacy jak Eddie Hearn - mówią głośno o bokserskich widowiskach na świeżym powietrzu. W przypadku Hearna deklaracja jest delikatnie mówiąc chyba zbyt śmiała, biorąc pod uwagę klimat na Wyspach Brytyjskich. Amerykański prawnik, 88-letni Bob Arum stawia w zaistniałej sytuacji na pewniejsze rozwiązania, tym bardziej, że szlak przetarł już szef Dana White i jego gale UFC, których oglądalność w systemie pay per view robi duże wrażenie.
W Polsce sezon w czasach zarazy zainauguruje gala z udziałem Mariusza Wacha, zaplanowana na 12 czerwca w Konarach pod Kielcami. Rywal, Amerykanin Kevin Johnson, na co dzień mieszka w Niemczech, ale dwutygodniowa kwarantanna, kiedy już zawita do naszego kraju, chyba go nie ominie. Czasu zostało więc niewiele, przy założeniu, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem.
A później za nimi pójdą inni, tego też możemy być pewni.