Menedżer mistrzów świata: Życie i sport pokazują, że nie ma rzeczy niemożliwych

Żużel
Menedżer mistrzów świata: Życie i sport pokazują, że nie ma rzeczy niemożliwych
fot. Cyfrasport

- Może faktycznie nie znajdowaliśmy się w ścisłym gronie faworytów, bo wyżej stały akcje waszej reprezentacji, czy Danii, ale nam to odpowiadało. Lubimy startować z pozycji underdoga, tego skazywanego na pożarcie - powiedział menedżer nowych mistrzów świata z Wielkiej Brytanii Olliver Allen.

Kamil Hynek, Interia: Jak długo celebrowaliście sensacyjne złoto SoN?

 

Olliver Allen, menedżer Wielkiej Brytanii: Do późnych godzin (śmiech). Urządziliśmy po zawodach małą imprezkę. Bawiliśmy się razem z działaczami, cały sztabem oraz zawodnikami. Osiągnęliśmy niesamowity sukces więc musiało być godnie. No i kulturalnie.

 

ZOBACZ TAKŻE: Speedway of Nations: Polscy żużlowcy ze srebrnym medalem

 

Szybko pan zasnął?

- W pierwszą noc po turnieju nie zmrużyłem praktycznie oka. Byłem podekscytowany, nie mogłem się uspokoić, adrenalina buzowała bardzo długo.

 

Byliście gospodarzami, ale faworyt jawił się tylko jeden - Polska. Wy naprawdę marzyliście o tytule, czy przyjęlibyście z pocałowaniem ręki każdy krążek?

 

- Może faktycznie nie znajdowaliśmy się w ścisłym gronie faworytów, bo wyżej stały akcje waszej reprezentacji, czy Danii, ale nam to odpowiadało. Lubimy startować z pozycji underdoga, tego skazywanego na pożarcie. Na szczęście poza papierem jest jeszcze tor. Oczywiście, że skoro jechaliśmy przed własną publicznością, mieliśmy wyostrzone apetyty, ale bez przesadnego podpalania się.

 

Ale na mistrzostwo, serio?

 

Życie, sport pokazują, że nie ma rzeczy niemożliwych. Albo mi pan uwierzy, albo nie, odkąd objąłem kadrę Wielkiej Brytanii zaprogramowałem sobie, że prędzej czy później, to złoto w drużynówce zdobędziemy. To nie było tylko marzenie, ale scenariusz, do którego wspólnie dojrzewaliśmy. Próbowaliśmy wpoić zawodnikom, że są w stanie go wykonać. Choć często dostawaliśmy po drodze łupnia, tych rozczarowań było mnóstwo, nigdy nie zwątpiłem w powodzenie naszej wspólnej misji.

 

A co sobie pan pomyślał jak Maciej Janowski upadł w finale?

 

- Modliłem się i powtarzałem w duchu: Robert, proszę cię, tylko teraz nie wariuj, nie zrób głupstwa, nie ścigaj się ze Zmarzlikiem. Lambert kipi ambicją, dla niego nie ma straconych pozycji, ale w tym, danym momencie potrzebowaliśmy zimnej kalkulacji.

 

Bartek prowadził, co przy wypadku Janowskiego, dawało Polakom srebro.

 

- Polaków ratował tylko defekt lub doprowadzenie do sytuacji, w której nasz zawodnik byłby wykluczony. Dlatego starałem się telepatycznie podpowiedzieć Lambertowi żeby nie szarżował.

 

W sobotę straciliście Taia Woffindena. Wasz lider groźnie upadł w pierwszym dniu. Wydawało się, że jesteście pozamiatani, ale zastępujący go Daniel Bewley stanął na wysokości zadania.

 

- Jeśli ktoś myślał, że absencja Taia nas złamie, że to nie ma prawa się udać, to chyba szybko został wyprowadzony z błędu. Nie powiedziałbym jednak, że skoro nie mogliśmy skorzystać z Taia, to świat nam się nagle zawalił. Ani nas ten fakt nie wzmocnił, ani nie nie osłabił. Może po prostu nie mieliśmy już nic do stracenia i chłopaki na tej fali popłynęli. Zresztą pękałem z dumy, kiedy widziałem jak ze sobą współpracowali w parkingu. Oni wskoczyliby za sobą w ogień, według zasady jeden za wszystkich wszyscy za jednego.

 

Więcej na Interia.pl

Interia.pl
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie