Skąd problemy skoczków? Pierwszy trener Małysza stawia twardą tezę

Zimowe
Skąd problemy skoczków? Pierwszy trener Małysza stawia twardą tezę
Fot. PAP
Jan Szturc w przeszłości wiele razy pomagał Adamowi Małyszowi wychodzić z kryzysów

Najstarsi górale nie pamiętają tak słabego początku sezonu polskich skoczków. Kiepskie wyniki w Engelbergu są o tyle niepokojące, że tam zwykle odzyskiwaliśmy formę. Jan Szturc, wujek i pierwszy trener Adama Małysza, mówi, że największym problemem jest pozycja dojazdowa. Inna u każdego z naszych zawodników. Jednak w każdym przypadku, poza Kamilem Stochem, zła. Jak to zmienić?

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Co jest nie tak z polskimi skoczkami?

 

Jan Szturc, wujek i pierwszy trener Adama Małysza: To pytanie do sztabu szkoleniowego.

 

Pytam pana.

 

To ja mogę powiedzieć, że widzę braki techniczne w pozycji dojazdowej. Oprócz Kamila każdy z naszych zawodników ma problemy z tym elementem. A dojazd to podstawa dobrego skoku.

 

Dlaczego?

 

Bo z dobrego dojazdu jest dobre odbicie. Zatem, póki to będzie szwankowało, to ciężko cokolwiek przewidzieć i powiedzieć, kiedy może być lepiej.

 

Co teraz?

 

Potrzebny byłby jakiś program naprawczy, ale to temat szeroko pojęty. Niektórym przydałby się powrót na mniejszą skocznię, żeby poczuli odbicie. A odbicie zawodnik czuje, jak ma dobrą pozycję dojazdową. Z wypowiedzi zawodników wynika, że nie czuję nogi, nie czują odbicia. I tutaj jest trudny orzech do zgryzienia. Nie tak wyobrażaliśmy sobie początek Pucharu Świata, nie tak wyobrażaliśmy sobie zwłaszcza rundę w Engelbergu. Jeśli wcześniej nie szło, to można było na to machnąć ręką i czekać na Engelberg, który zawsze nad budował. Tym razem tak się nie stało. Sukcesy tych dwóch dni, to szóste miejsce Kamila. W sobotę on nam zapalił takie małe zielone światełko. Pozycję dojazdową miał dobrą, ale nie trafił w próg.

 

A inni?

 

Jak patrzyłem na Piotra Żyłę, to on musi jeszcze popracować nad ramionami. W niedzielę z dobrej strony pokazał się Paweł Wąsek. Jedna seria była w jego wykonaniu dobra, a warunki były loteryjne, bo jednak wiał tylny wiatr. Jak ten wiatr słabł, to niektórzy zawodnicy, w tym Wąsek, odlatywali. Oczywiście najlepsi, jak Kobayashi, Lindvik czy Geiger poradzili sobie mimo to.

 

Szkoda, że wśród tych najlepszych nie ma naszych.

 

W naszej kadrze jest coś takiego, że każdy ma swoją pozycję dojazdową. Nie ma wzorca. Jak z rozbiegu ruszają Austriacy, Norwegowie lub Niemcy, to jadą jak po sznurku. A u nas, nie wiem, czym to jest spowodowane, każdy na tym rozbiegu zachowuje się inaczej. I słabe wyniki są konsekwencją braku tego wzorca. Wiadomo, że nie każdy jest tak samo zbudowany, że każdy musi inaczej dopasować plecy, kąt zgięcia kolan, ale to są detale, które trzeba zrobić na bazie pewnego wzorca. U nas tych korekt do zrobienia jest sporo, bo te klocki kompletnie nam się rozsypały i ciężko będzie to odbudować.

 

Wie pan, dlaczego ta pozycja dojazdowa naszych zawodników jest zła?

 

Mam swoje przypuszczenia.

 

Proszę się z nimi podzielić.

 

Jest platforma, na której skoczkowie testują pozycję dojazdową. Pytanie, czy technika odbicia na platformie jest dostosowana do tej na skoczni. Sztab musi wziąć poszczególnych zawodników i szybko to skonsultować. Być może trzeba coś zmienić. Na pewno trzeba reagować, w niektórych przypadkach dość ostro. Wciąż jest szansa, żeby coś poprawić. Za chwilę mistrzostwa Polski w Zakopanem i mam nadzieję, że może tam się coś zmieni. Jeśli nie, to potem będzie trudno o poprawę, bo są święta, a potem Turniej Czterech Skoczni. Może trzeba coś zmienić, bo kadra to nie tylko ci skaczący w Pucharze Świata. Inna sprawa, że ci z Pucharu Kontynentalnego też szału nie robią. Zajmują miejsca w trzeciej, sporadycznie w drugiej dziesiątce.

 

Adam Małysz mówi jednak, że jeśli najlepsi nie skaczą, to na Turniej Czterech Skoczni trzeba wysłać młodych po naukę.

 

Jak nie idzie starszym, to oczywiście trzeba próbować. Mądrzejsi będziemy po mistrzostwach Polski.

 

Może podsunąłby pan jakiś pomysł na plan naprawczy. Pan często ratował z opresji Adama Małysza.

 

My mieliśmy 65-metrowy Łabajów. Na tamtej skoczni był niski lot. Tam trzeba było czuć próg. Musiało być odejście, bo jak ktoś tego nie zrobił, to lądował na buli. W Łabajowie był zawsze spokój i szansa, by popracować z dala od zgiełku i mediów. Oczywiście były telewizje, które chciały relacjonować treningowe skoki Adama, ale nam się udawało od tego uciec. Tam robiliśmy zwykle cztery, pięć sesji.

 

Skoczni w Łabajowie już jednak nie ma.

 

Tak. Rozbieg został rozebrany i zarasta drzewami. Poza tym z tą skocznią był ten problem, że zawodnik po skoku wjeżdżał na ulicę. Trzeba ją było zamykać, mieszkańcy mieli kłopot.

 

Zostaje Ramsau.

 

Tam już Adam jeździł z Apoloniuszem Tajnerem. Ramsau to jest skocznia przejściowa, tam można podtrzymać to co się wypracowało. Nasi byli już w Ramsau, ale nic z tego nie wyszło. Trzeba jednak próbować, żeby złapać czucie. Mnie się wydaje, że naszym zawodnikom brakuje skoków na śniegu. Kwalifikacje i zawody, to jednak za mało.

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie