Michał Białoński: Polska bieda transferowa

Piłka nożna
Michał Białoński: Polska bieda transferowa
fot. Cyfrasport
Bartosz Slisz (z lewej) kosztował 1,5 mln euro.

Już 1 września w Polsce zamknie się letnie okno transferowe. Hitów na krajowym rynku nie widać i martwi mnie jedna konstatacja: im większymi pieniędzmi dysponują nasze kluby, tym rzadziej decydują się inwestować je na rodzimym rynku. Zresztą sam fakt, że do dziś jedynym transferem wewnętrznym za kwotę ponad miliona euro jest Bartosz Slisz, którego w 2020 r. Legia pozyskała z Zagłębia Lubin, zakrawa na żart i to niesmaczny - pisze dziennikarz Interii Michał Białoński.

Oferowanie za piłkarzy z własnej ligi wyższych kwot niż za tych zagranicznych to dobry zwyczaj, który od lat obowiązuje w Anglii czy we Włoszech. To napędza koniunkturę na futbol, mniejsze kluby otrzymują środki od gigantów, za które mogą poprawić szkolenie.

 

ZOBACZ TAKŻE: Żona zablokowała transfer Roberta Lewandowskiego? Jest odpowiedź!


U nas wysokie transfery wewnętrze, to zjawisko niemal niezauważalne. Często mocarstwowe kluby żądają, aby mniejsi oddawali za bezcen klejnoty rodowe, w imię chociażby ich udanych podbojów pucharowych. Taką retorykę pamiętamy nie tylko z ust właściciela Legii Dariusza Mioduskiego, którego rozgrzesza fakt, że zdecydował się wyłożyć 1,5 mln euro za Slisza.


Nietrudno nie zauważyć, że na promowaniu i transferowaniu swoich talentów najlepiej wychodzi w ostatnich latach Lech Poznań. Dlatego to w ogródku "Kolejorza" powinien znaleźć się nawet nie tyle kamyczek, co głaz uwagi za niechęć do wydawania na piłkarzy z rynku wewnętrznego. Jedenaście milionów euro uzyskanych za Jakuba Modera, dziesięć mln euro - za Jakuba Kamińskiego, sześć mln euro - za Jana Bednarka, 4,3 mln euro - za Kamila Jóźwiaka. Fabryka młodzieży z Poznania obłowiła się całkiem nieźle na transferach zagranicznych, więc kto jak kto, ale ona nie ma prawa narzekać na to, że jej nie stać na śrubowanie rekordów w transakcjach wewnętrznych.


Traf sprawił, że w ostatnich tygodniach Lech interesował się Damianem Kądziorem z Piasta Gliwice. Ogłoszono nawet, że pół miliona euro, jakie za niego oferuje, to całkiem poważna propozycja. Piast nie jest jednak w ciemię bity i dobrze wie, że Kądzior to jeden z kandydatów do wyjazdu na mundial i nie tylko z racji tego, że mamy spore kłopoty na skrzydłach, np. Kamilowi Jóźwiakowi przeprowadzka do MLS-u odbija się czkawką do dzisiaj. Kądzior sprawdził się w Dinamie Zagrzeb, z którym grał w Lidze Mistrzów i został wytransferowany do La Liga (Eibar), gdzie nie zrobił furory, ale w Piaście znowu jest liderem i daje przewagę w ofensywie.


Dziwnym trafem rok temu Lech nie zawahał się wyłożyć 1.2 mln euro za grającego na tej samej pozycji co Kądzior Adriela Ba Louę. Pieniądze te trafiły do Viktorii Pilzno, która zauważyła, że ten jest dość łatwym do rozgryzienia piłkarzem, szczyt jego formy powoli mija, więc to ostatni moment, aby na nim zarobić. Trafił się Lech.


Od czasów Bogusława Cupiała w Wiśle Kraków nikt nie wpompowuje regularnie poważnych środków w rynek wewnętrzny. Tylko w 1999 r. Cupiał wyłożył po dwa miliony marek (równowartość miliona euro) na pozyskanie z Górnika Zabrze Kamila Kosowskiego i Macieja Żurawskiego, sprowadzonego z Lecha. Na początku 2000 r. "Kolejorz" wzbogacił się o 600 tys. euro, bo Cupiał zagiął parol na Arkadiusza Głowackiego. Mówimy o zupełnie innej epoce, w której na rynku piłkarskim obowiązywały inne, znacznie niższe stawki. Dość powiedzieć, że żadnego światowego transferu z lat 1999 i 2000 nie w czołowej 50 najwyższych zakupów piłkarskich. W 1999 r. Inter Mediolan płacił Lazio Rzym 32 mln euro za Christiana Vieriego. Rok później Real Madryt wyłożył 37 mln euro, by pozyskać Luisa Figo z Barcelony.


Tymczasem najbogatsze kluby Ekstraklasy Legia i Lech mają dziś znacznie wyższe budżety niż Wisła Cupiała z przełomu wieków. Na krajowym rynku nie chcą jednak tyle płacić i nie wszystko da się zganić na fakt, że Zachód wyciąga ręce po nasze talenty, a te często lecą bez zastanowienia, niczym muchy na lep. Np. Aleksander Buksa, zanim na dobre zaistniał w Ekstraklasie, przeniósł się do Genoi i słuch po nim zaginął. Podobnie jak po Kacprze Kozłowskim, który nie poradził sobie w Belgii, a ostatnio musi się zadowolić grą w lidze rezerw Premier League. Obaj są bogatszymi ludźmi, ale czy także lepszymi piłkarzami?

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie