Trener Podbeskidzia Bielsko-Biała mówi o męskiej rozmowie. O to miał pretensje

Piłka nożna
Trener Podbeskidzia Bielsko-Biała mówi o męskiej rozmowie. O to miał pretensje
fot. Cyfrasport
Mirosław Smyła

Podbeskidzie Bielsko-Biała jest w czołówce, ale ma problem z meczami u siebie. Przegrało już trzy domowe spotkania. Trener Mirosław Smyła nie traci jednak nadziei na pozytywną zmianę. - Mój dziadek, który był kucharzem, mawiał kiedyś, że nie ma takiego mięsa, które nie puści. On nawet brojlera potrafił przyrządzić, co nie było łatwe. Ja po dziadku przejąłem myślenie i też uważam, że nie ma sytuacji, z której nie można wyjść - powiedział szkoleniowiec bielszczan.

Dariusz Ostafiński: Kiedy próbowałem się z panem skontaktować w środę, to gonił pan z jednego spotkania na drugie. Nerwowo w klubie?


Mirosław Smyła: Nie. Te spotkania, to coś naturalnego. Mamy je raz w tygodniu. Bez względu na wynik. Są one cykliczne i związane z rozwojem klubu. Jakbyśmy ostatni mecz wygrali, to też byśmy się spotkali.


A na tym ostatnim zastanawialiście się, dlaczego drużyna nie potrafi wygrywać u siebie?

 

Analizujemy to, nikt nie przechodzi nad tymi porażkami do porządku dziennego. Debata musi być. Zwłaszcza że to nie jest temat pięciu ostatnich tygodni, to jest problem od wielu miesięcy. Rozmowa w klubie była bardzo merytoryczna, bo nam wszystkim dobro Podbeskidzia leży na sercu.


Jakie wnioski?

 

Kiedyś było tak, że drużyna, która grała u siebie, to raczej wygrywała. Teraz te proporcje są zaburzone. U nas ten problem trwa już rok. Myślę, że to zderzenie atutu własnego boiska z gehenną, którą przechodzimy, powoduje kłopot w głowie. Umiejętność swobodnej gry jest zaburzona. Trzy mecze u siebie przegrywamy, podejście staje się nazbyt emocjonalne. Teraz trzeba zdjąć z głowy stres i presję, którą zawodnicy sobie budują. Jak mówiłem, to już bardzo długo trwa. Jakby to było tu i teraz, to pewnie szybko byśmy sobie poradzili.


A tak?

 

To nie jest przeziębienie, więc leczenie musi potrwać dłużej. Nie wiem jak długo. Pracujemy nad tym, żeby czuć się dobrze, doskonalimy umiejętności, które pozwolą nam przerwać passę. W tych trzech przegranych u siebie meczach stworzyliśmy wiele okazji, ale widać musimy ich mieć jeszcze więcej.

 

Rozumiem, że jak macie mecz u siebie, to pan ma dreszcze?

 

Za stary jestem na dreszcze. Ja muszę być oazą spokoju dla zawodników. Nie mogę okazywać strachu ani żadnych innych negatywnych emocji. Muszę być chłodny, żeby drużyna miała we mnie wsparcie. Podchodzimy do tematu merytorycznie. Nie ma co tworzyć historii. Do następnego meczu w domu trzeba będzie podejść z większą determinacją i czystszą głową. To powinno pomóc.

 

Pan powtarza, że problemem jest głowa. A może, jak u większości drużyn, problemem jest jakość ataku pozycyjnego?

 

Mamy na tyle jakości, że ten atak pozycyjny możemy spokojnie budować. Pewnie, że jak przyjedzie taki rywal jak Skra, który nisko ustawi obronę i blokuje dostęp, to jest kłopot. Kolejnym jest upływający czas, bo z każdą minutą frustracja rośnie. Jeśli jednak mamy takiego przeciwnika, jak GKS Tychy, to wygląda to inaczej. GKS grał jednak otwartą piłkę. Albo weźmy taki mecz z Chrobrym, gdzie była walka, wysoka temperatura, a jednak potrafiliśmy zagrać w ataku pozycyjnym na tyle dobrze, że zdobyliśmy gola i potem to obroniliśmy. Liczę, że podobnie będzie w najbliższym spotkaniu w Rzeszowie. Oni chcą grać w piłkę, mają umiejętności, dla nas to dobra wiadomość.

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie