Grzegorz Lato: Mamy awans, ale nie ma się z czego cieszyć

Piłka nożna
Grzegorz Lato: Mamy awans, ale nie ma się z czego cieszyć
fot. PAP/EPA
Reprezentacja Polski

- Szybciej biegaliśmy po wodę mineralną niż do piłki. Odtrąbiono jednak sukces, więc cieszmy się z tego jednego meczu więcej. Jeśli jednak z Francją zagramy tak, jak z Argentyną, to nie mamy czego szukać – mówi Grzegorz Lato po zwycięskiej porażce Polaków z Argentyną (0:2), po której świętowaliśmy wyjście z grupy.

Dariusz Ostafiński: Jak umawialiśmy się na tę rozmowę, to życzyliśmy sobie, żeby odbyła się ona w dobrym nastroju. Pan ma ten dobry nastrój?

 

Grzegorz Lato: Jestem w dobrym nastroju, bo mogliśmy piątkę dostać. I to tak lekko licząc. Karny, sam na sam, a do tego kilka innych sytuacji, gdzie Szczęsny bronił jak w transie.

 

ZOBACZ TAKŻE: Zbigniew Boniek: Takiego meczu, jak ten, nie widziałem

 

Mamy awans.

 

Mamy awans, ale nie ma się z czego cieszyć. Jak następny mecz będziemy grali tak, jak z Argentyną, to nie wiem, czy ja chcę na to patrzeć. My nie przekraczaliśmy połowy, a oni się z nami bawili, robili, co chcieli.

 

Z czego to wynikało? Z taktyki? Z przekonania, że trzeba brzydko, bo cel uświęca środki?

 

Myślę, że to wynikało z umiejętności. Weźmy nawet tego naszego najlepszego zawodnika, czyli Lewandowskiego. Prawie go nie było widać. Żadnego sprintu, żadnej akcji, w której on by coś pokazał, zmęczył rywala. Raz się przepchał na początku, a potem go nie było. A co do taktyki, to chciałbym powiedzieć, że nie da się osiągnąć dobrego wyniku, jak się gra na remis.

 

Trener Czesław Michniewicz sam powiedział przed meczem, że gra na remis oznacza porażkę i zagrał na remis. Dla mnie brak logiki.

 

To już by trzeba Michniewicza zapytać, co miał na myśli. Dobrze, że Meksyk nie wygrał 3:0, że sędzia nie uznał im bramki, odgwizdując spalonego, bo teraz smucilibyśmy się nie tylko z powodu kiepskiej gry, ale i braku wyniku.


Problem w tym, że wielu ekspertów uważa, że ostatni dobry mecz na mundialu zagraliśmy w 1982 z Belgią.


Pamiętne 3:0, ale potem wygraliśmy mecz o trzecie miejsce z Francją (3:2).

 

Teraz taki wynik to marzenie.

 

Mecz meczowi nierówny i tym możemy się pocieszać.

 

Zdecydowanie nie możemy powtórzyć tego, co zagraliśmy z Argentyną.

 

To było liczenia na cud i ten cud się zdarzył, bo ten nasz awans do końca wisiał na włosku. Naprawdę szkoda o tym meczu gadać. Dobrze, że Lewandowski przyznał, że sam z siebie nie jest zadowolony. Może to go natchnie do lepszej gry z Francuzami. Bo jakby miało dojść do powtórki, że oni 24 strzały, a my trzy, z czego żaden nie był celny, to lepiej dać sobie spokój.

 

Dobrze, że Arabia strzeliła w końcówce, bo kamień spadł nam z serca.

 

Jednak już odtrąbiono sukces, bo po 36 latach wyszliśmy z grupy. Dlaczego jednak ja mam się cieszyć? Żeby nasi, chociaż coś grali, żeby było na co popatrzeć. Raz jeszcze wrócę do Lewandowskiego. Niby nasz najlepszy piłkarz, a Messi przy nim wyglądał jak docent, doktor habilitowany, czy nawet profesor. Jak Messi był przy piłce, to nasi obrońcy krzyczeli: ratuj.

 

Z tym że do momentu podyktowania karnego nie wyglądało to jakoś dramatycznie. Posypaliśmy się po jedenastce, którą Szczęsny obronił.

 

Zgoda, że do karnego nie było u nas wielkiej paniki i tej grozy w obronie, ale od początku Argentyna miała przewagę i grała, a my się tylko temu przyglądaliśmy.

 

I w sumie łatwo straciliśmy te bramki.

 

Przy pierwszej rozklepali nas, jak chcieli. Nie wiem, gdzie byli nasi stoperzy. Chyba na wakacjach. Chwilowy urlop sobie zrobili.

 

Drugi stracony gol też nie wystawia naszym środkowym obrońcom najlepszego świadectwa.

 

Argentyńczyk wykiwał jednego, drugiego i dobrze trafił. Szczęsny nie miał żadnych szans, ale tego strzału nie powinno być. Nie można tak bezkarnie pozwalać rywalowi na takie akcje. I ja bym akurat w tym przypadku usprawiedliwił obrońców. Przed nimi są pomocnicy i oni powinni byli wypychać przeciwnika. Tymczasem nasi pomocnicy nie tylko źle bronili, ale i niczego nie wnosili do ofensywy. Granie tych długich piłek na Lewandowskiego nie miało sensu.

 

Pełna zgoda.

 

Tak to jednak jest, jak część naszych asów nie gra w klubach i albo wchodzą z ławki, albo na niej siedzą. Kiedyś było tak: nie grasz w klubie, nie masz szans na powołanie do kadry.

 

I wygląda na to, że mimo wyjścia z grupy, nadal będziemy wracali myślami do tych starych mundiali, żeby sobie przypomnieć, że kiedyś Polska coś w światowym futbolu znaczyła.

 

Kiedyś byliśmy głodnymi wilkami. Dziś mamy sytych zawodników. Nie chcę jednak więcej mówić, nie chcę narzekać, bo ja z tego samego gniazda. Poczekajmy, cieszmy się na ten jeden mecz więcej.

 

Wygląda jednak na to, że powtórzy się Meksyk, gdzie po laniu w ostatnim meczu grupowym (0:3 z Anglią) trafiliśmy na Brazylijczyków i dostaliśmy jeszcze większe lanie (0:4).

 

Zobaczymy, jak to będzie. Francja to faworyt do tytułu. Przegrali teraz 0:1 z Tunezją, ale trener wystawił rezerwy i dopiero, jak wynik był kiepski, to wpuścił asów do gry. Jakby nie spojrzeć my potrzebujemy większej walki, zaangażowania. Jak się ma braki techniczne, to trzeba biegać. My szybciej biegaliśmy po wodę mineralną niż po piłkę. Szkoda, bo jakby Lewandowski choć raz się zerwał do jakiejś piłki, to może inaczej by to wyglądało.

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie