Pele, czyli król. Najlepszy piłkarz na świecie

Piłka nożna
Pele, czyli król. Najlepszy piłkarz na świecie
fot. PAP
Muzeum Pele w Santosie

Można się sprzeczać, kto był piłkarzem wszech czasów – Pele, Eusebio, Johan Cruyff, Diego Maradona czy ostatnio Leo Messi. Nie ma jednak sporu co do tego, że tylko Brazylijczyk był królem, pierwszą globalną gwiazdą futbolu, którego legenda przetrwała już ponad pół wieku i przetrwa kolejne pokolenia.

Największe koncerny medialne przygotowują się na odejście największych tego świata niezależnie od środowisk, jakie reprezentują. Przywilej ten dotyczy naprawdę nielicznych. W ostatnich latach na myśl przychodzą opasłe całymi stronicami pożegnania papieża Jana Pawła II czy królowej Elżbiety II. W sporcie pierwszym bohaterem, którego chwała nigdy nie przeminie, a na odejście którego przygotowywano się od dłuższego czasu, jest zmarły w czwartek Pele. Mimo że odszedł wieczorem czasu europejskiego, większość stacji telewizyjnych czy ukazujących się nazajutrz dzienników prasowych miała przygotowane historie wykraczające daleko poza zwyczajowy biogram.

 

Na czym polegała niezwykłość Pelego? Zaledwie kilka dni temu na łamach tygodnika „Piłka Nożna” popełniłem tekst o tym, dlaczego ani niezwykły Brazylijczyk, ani Diego Maradona nie stracą nigdy swojego statusu na rzecz Leo Messiego, Neymara czy nawet młodziutkiego Kyliana Mbappe. Otóż dwaj pierwsi żyli w czasach, kiedy ich wirtuozerię należało wesprzeć wyobraźnią. Ówczesne media, za czasów Pelego zwłaszcza, nie podawały wszystkiego na tacy, nie obnażały bohaterów do ostatniego faktu z ich życia prywatnego. Pokochiwało się wtedy tylko idoli, ale także sport, jaki uprawiali. Wiele zależało zatem od wrażliwości i percepcji odbiorcy. Tak piłka nożna, za sprawą m.in. Pelego zyskiwała miliardy fanów na całym świecie.

 

ZOBACZ TAKŻE: Matka Pelego wciąż nie wie o śmierci syna

 

Pele miał coś jeszcze, czego nie będą mieli inni cudowni piłkarze zwłaszcza w naszych czasach. Stała za nim kiczowata wręcz, ale piękna historia chłopca, którego talent stał się przepustką ze świata brazylijskiej biedy do wiele lepszego życia dla niego samego i najbliższych. Romantyczne ujęcia obrazu „Pele. Narodziny legendy”, kiedy młody Pele kradnie orzeszki, żeby kupić stroje dla swojej drużyny, a po latach cała wioska nasłuchuje przez radioodbiornik, czego ich chłopak z sąsiedztwa dokonuje na mundialu, ujmowały nieznanym nam w obecnym sporcie romantyzmem. Pele sprawiał, że nie mając współcześnie dostępnych narzędzi do analizy poczynań boiskowych można było przenieść na obraz niemal każdą jego akcję. Sam mówił o sobie, że potrafi zrobić coś z niczego i chyba to było jego największym talentem.

 

Także statystycznie Pele nie ma konkurencji, zdobywając jako jedyny na świecie trzy tytuły mistrza świata. Jego pozostałe dokonania wprowadzają wiele dyskusji wśród historyków, ale przyjmijmy, że było to 1281 goli w 1363 meczach w latach 1956-1978 w barwach Santosu i reprezentacji (w koszulce Canarinhos dokładnie 77 trafień w 92 spotkaniach). Z jednej strony niedościgniony heros, z drugiej uśmiechnięty, pełny otwartości dla innych człowiek, którego także dotykały problemy. Do dziś przypomina się jego wpływ na innych i to jak pod koniec lat 60. ustała wojna domowa w Nigerii, kiedy Pele przybył do tego kraju. Półtorej dekady później, kiedy kariera Pelego zmierzała ku końcowi, na wniosek amerykańskiego sekretarza stanu Henry'ego Kissingera zaangażowano go do Cosmosu Nowy Jork, co uczyniło Pelego najlepiej opłacanym sportowcem na świecie. Ponoć nic a nic nie zmieniło to jego podejścia do innych. Może na szczęście nie wyszła Pelemu kariera polityczna, kiedy przemknęła przez jego głowę myśl o prezydenturze Brazylii. Dobrze, bo świat polityki jest w stanie zdezawuować nawet największych bohaterów.

 

Pele czyli król, jak zresztą napisała w nekrologu jego najbliższa rodzina. Najlepszy piłkarz na świecie, okrzyknięty przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski sportowcem stulecia, a razem z Maradoną piłkarzem stulecia w wyborach FIFA. Brazylijczyk nigdy jednak nie ustąpił miejsca na tronie blisko dwie dekady młodszemu Argentyńczykowi. Mimo licznych wpadek, bo kto ich nie ma, nigdy nie stał się symbolem politycznych reżimów, nie epatował skandalami, prezentował postawę dużo bardziej godną sportowca niż ekscentryczny Diego. Nawet wtedy, gdy został namówiony, by zareklamować w brazylijskich mediach viagrę.

 

Jeden z brytyjskich publicystów napisał, że jeśli sport jest formą sztuki, to Pele był najlepszym artystą. Sam mistrz skomentował to tak: „Urodziłem się, by grać w piłkę nożną, tak jak Beethoven urodził się, by pisać muzykę, a Michał Anioł, by malować”. Jest w tym wiele prawdy. Choć moje pokolenie nigdy nie widziało go w akcji, z przekazów i nielicznych archiwaliów możemy podziwiać jego maestrię. Na podwórku mogliśmy też grać w „Pelego”, odliczając kolejne żonglerki. Wreszcie dzięki Pelemu numer dziesięć na koszulce przestał być tylko liczbą, stał się symbolem. A te nie umierają nigdy.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie