W Rasnovie zobaczyliśmy przyszłość polskich skoków. Źle to wygląda

Zimowe
W Rasnovie zobaczyliśmy przyszłość polskich skoków. Źle to wygląda
Fot. PAP/EPA
W Rasnovie zobaczyliśmy przyszłóść polskich skoków. Źle to wygląda

Kiedy eksperci mówią nam, że polskie skoki czekają chude lata, to nie chcemy im wierzyć. Czekamy na kolejne dobre występy naszych gwiazd i myślimy sobie: jakoś to będzie. Nie będzie. W sobotę w Rasnovie zobaczyliśmy, jak będzie wyglądać przyszłość polskich skoków, gdy już zabraknie Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyły.

W Rumunii nie było Polaka na podium. Nie było też w pierwszej dziesiątce. Czterech naszych zapunktowało, ale zajęli miejsca 12, 14, 17 i 27. Tak mogą wyglądać nasze weekendy ze skokami już za dwa, trzy lata.

 

W sobotę w Rasnovie zobaczyliśmy przyszłość polskich skoków. Źle to wygląda. Bo co z tego, że czterech naszych zapunktowało w Pucharze Świata, skoro nie bili się o czołowe lokaty i byli tylko tłem dla tych najlepszych. Co gorsze, tych najlepszych było niewielu. Na palcach jednej ręki można ich było policzyć. Czym będziemy się emocjonować, kiedy zabraknie Stocha (36 lat), Kubackiego (33 lata) i Żyły (36 lat)?

Habdas, to nie jest krzyżówka Małysza ze Stochem

Weekend na rumuńskiej skoczni brutalnie zweryfikował tych, którzy pokładali jakieś wielkie nadzieje w Janie Habdasie. Kiedy 19-latek zdobył dwa medale mistrzostw świata na skoczni w Whistler, to nagle wielu uwierzyło w to, że mamy następcę Adama Małysza i Kamila Stocha. Mało kto zwrócił uwagę, że obsada MŚ była słaba i te dwa medale mówią właściwie tylko tyle, że Habdas ma potencjał, by stać się niezłym skoczkiem, ale przed nim wiele pracy. Rozłożonej na lata.


W ogóle to bardzo ciekawą rzecz powiedział w magazynie "Polskie Skocznie" Rafał Kot. Zwrócił on uwagę, że nazywanie Habdasa nowym Stochem, Małyszem, czy też krzyżówką dwóch wielkich mistrzów może tylko namieszać mu w głowie i narobić szkody. Bo takie słowa działają na wyobraźnię, a młodzi czytają media i nie pozostają obojętni na wielkie słowa. One sprawiają, że pojawia się presja. Trudno jednak przewidzieć, jak sobie z nią poradzą.

Złote dzieci, o których słuch zaginął

Ma Kot rację. Wystarczy wspomnieć Klemensa Murańkę, którego w wieku 10 lat okrzyknięto złotym dzieckiem, bo skoczył 135,5 metra na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. 4,5 metra zabrakło mu wówczas do rekordu. Murańka zdobywał potem medale na mistrzostwach świata juniorów, ale koniec był taki, że nie sprostał wielkim oczekiwaniom. Jeszcze przypomniał o sobie w sezonie 2020/21. 29 stycznia pobił nawet rekord skoczni w Willingen, skacząc 153 metry w kwalifikacjach. Potem jednak słuch o nim zaginął. Teraz jest na peryferiach kadry A.


A co stało się z Mateuszem Rutkowskim? Był pierwszym Polakiem, który zdobył tytuł mistrza świata juniorów (w 2004 roku w Styrnie). Małysz widział w nim swojego następcę. Szybko jednak pojawiły się kłopoty z dyscypliną, nadwagą i alkoholem. Rutkowski po złotym sezonie został wyrzucony z kadry. Został zagłaskany, otoczenie dało mu do zrozumienia, że jest wyjątkowy. Nie był.

Klepanie po plecach zabija talenty

O szkodliwości klepania po plecach opowiadał mi kiedyś mistrz olimpijski Wojciech Fortuna. Zwłaszcza jeśli to klepanie po plecach zastępowało taki rzetelny trening. Przez to człowiek może się rozmienić na drobne, a kiedy już zrozumie swój błąd, to jest za późno, żeby to naprawić.


Nazwisk na liście tych ze zmarnowanym potencjałem trochę jeszcze by się uzbierało. Żeby nie sięgać daleko, to wystarczy wspomnieć Andrzeja Stękałę, który pojawił się znikąd w sezonie 2020/21 (13 lutego 2021 stanął na podium Pucharu Świata w Zakopanem, zdobył brąz w drużynie na mistrzostwach świata), a potem ślad po nim zaginął.


Kazimierz Długopolski, trener i olimpijczyk powiedział mi kiedyś, że osobiście nie spodziewał się aż takiej eksplozji formy u Stękały. Mówił, że to nigdy nie był jakiś wielki talent. Tym większa szkoda, że i jego straciliśmy.

Długie dojrzewanie polskich mistrzów

I jeszcze jedno. Lata tłuste w skokach mamy właściwie od wygranej Małysza w Turnieju Czterech Skoczni w 2001 roku. To już 22 lata ze skokami na najwyższym poziomie. I jeszcze ten rok, dwa, może trzy ukradniemy. A potem będziemy się modlili, żeby lata chude trwały jak najkrócej. Musimy jednak uzbroić się w cierpliwość, mając na uwadze to, że Stoch dopiero w ósmym sezonie startów w Pucharze Świata wygrał pierwsze zawody. Miał wtedy 24 lata. Jeszcze dłużej czekał Kubacki, który z pierwszego zwycięstwa cieszył się w wieku 29 lat. U niego to było bardzo długie dojrzewanie. Może u Habdasa, Pilcha (22 lata) i Juroszka (21 lat) będzie ono krótsze? Może, ale lepiej być gotowym na najgorsze.

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie