Kiedyś to on był Markiem Papszunem. Arka Gdynia znalazła go na peryferiach

Piłka nożna
Kiedyś to on był Markiem Papszunem. Arka Gdynia znalazła go na peryferiach
fot. Cyfrasport
Ryszard Wieczorek

Ryszard Wieczorek już zdążył zadebiutować w roli trenera Arki Gdynia. Pierwszy mecz przegrał, ale absolutnie nie można go skreślać. W latach 2004-2007 Wieczorek był takim Markiem Papszunem, a Korona Kielce była jego Rakowem Częstochowa.

Ryszard Wieczorek na początku XXI wieku, to była ta trenerska nowa fala. Zaczął w Odrze Wodzisław, w której przez wiele lat był zawodnikiem, reżyserem gry, królem środka pola. To on strzelił pierwszego gola dla Odry po historycznym awansie klubu do Ekstraklasy. Był prawdziwą legendą niewielkiego klubu spod czeskiej granicy. Zakończył karierę z 50 występami i 10 golami w najwyższej klasie rozgrywkowej.

 

ZOBACZ TAKŻE: Nowy trener Zagłębia Sosnowiec. Każdy mecz może być dla niego tym ostatnim


Jego Odra stała się rewelacją ligi. Włożył Koronę

 

Potem został trenerem młodzieży, asystentem trenera Jerzego Wyrobka, wreszcie tym pierwszym. Odra za jego kadencji grała futbol nowoczesny, totalny i stała się rewelacją ligi. W 2001 roku zdobył z drużyną tytuł mistrza jesieni. To jeden z dwóch największych sukcesów w historii klubu. Ten drugi to trzecie miejsce na mecie sezonu 1996/97. Też z Wieczorkiem, ale wtedy jeszcze piłkarzem.


W grudniu 2004 Wieczorek zamienił Odrę na Koronę. Wtedy był takim Markiem Papszunem, a Korona była Rakowem Częstochowa, nową siłą w polskiej piłce. Wieczorek wywalczył awans, w Kielcach wybudowano nowy, piękny stadion, a trener snuł plany. Antoniemu Bugajskiemu z Przeglądu Sportowego opowiadał, że jakby Korona awansował do Ligi Mistrzów, to właściciel Krzysztof Klicki dobuduje kolejną kondygnację na kilka tysięcy widzów.


Z Klickim nadawał na tych samych falach. Rozmawiali o piłce, jak partnerzy. Podobało mu się biznesowe podejście Klickiego do sportu. Wiele rzeczy z biznesu przełożyli na grunt piłkarski. Wydawało się, że w Koronie będzie pracował długie lata. Wytrzymał 3,5 roku, co jak na polskie standardy i tak jest długim czasem. Poza awansem mógł zapisać sobie w CV grę w finale Pucharu Polski, gdzie Korona przegrała 0:2 z Groclinem. Na początku maja 2007 został zwolniony.


Wyrobił sobie markę. Wzięli go po Nawałce


Jego nazwisko to była jednak wtedy marka, więc bez pracy był 3 tygodnie. W czerwcu 2007 pojawił się w Górniku Zabrze. Miał tworzyć potęgę tego klubu. I choć w pierwszym sezonie zajął 8. miejsce, to w kolejnym szybko go zwolnili. Górnik to w ogóle był taki punkt zwrotny w karierze Wieczorka, takie miejsce, od którego się odbijał. Coś mu ten klub nie leżał. Przekonał się o tym dwukrotnie. Bo do Górnika wrócił jeszcze w połowie sezonu 2013/14, by zastąpić Adama Nawałkę, który szedł do pracy z kadrą.


Jeszcze zanim objął posadę, kibice protestowali przeciwko jego zatrudnieniu. Zarzucali mu butę i arogancję. Mówili, że nie jest łatwym człowiekiem. Klub jednak postawił na swoim. Uznano, że Wieczorek nie jest taki zły i dano mu kolejną szansę. Wytrzymał niecałe 4 miesiące. Krócej niż za pierwszym razem, choć wtedy też kibice bardzo szybko zaczęli krzyczeć „zero tolerancji dla Wieczorka”. Odpowiadał im, zresztą całkiem logicznie, że w kilka tygodni nie zmieni drużyny przez lata broniącej się przed spadkiem w czołowy zespół w Polsce. Prosił o czas i wyrozumiałość. Nie dostał ani jednego, ani drugiego.


Górnik stał się jego przekleństwem


Praca z Górnikiem mocno nadszarpnęła jego reputacją. O ile po pierwszym razie zdołał się jeszcze jakoś szybko odbudować, pracując z ROW-em Rybnik (awansował z drużyną do pierwszej ligi, znów chwalono jego zespół za grę), o tyle po drugim wpadł w poważne turbulencje. Kibice Górnika głośno krzyczeli, że zniszczył mocną ekipę, jaką dostał w spadku po Nawałce. Napisali nawet oficjalny apel, w którym poprosili szkoleniowca, żeby pokazał, że ma honor i odszedł. To wszystko musiało go dotknąć, zaboleć, odcisnąć na nim piętno. Pojawiły się rysy na jego wizerunku, zaczął się dla niego taki trenerski rollercoaster.


Z Górnika trafił do 2-ligowej Limanovii. Nie dotrwał do końca sezonu, bo nie było wyniku. Potem był rok i dwa miesiące z Legionovią, 8 miesięcy z Kotwicą Kołobrzeg i 2 miesiące z Wisłą Puławy. Wreszcie powrót do innej, gorszej niż kiedyś Odry Wodzisław. Na rok.


Telefony przestały dzwonić, ale nie żałował


Odra grała wtedy w lidze okręgowej, ale on brał każdą robotę, bo nie bał się wyzwań. Z jednej strony podkreślał, że dla Odry zrobiłby wszystko. Z drugiej nie chciał, jak inni trenerzy, czekać na telefony wyłącznie z Ekstraklasy. Zresztą z czasem te lepsze kluby przestały dzwonić. Może dlatego, że pracując w tych gorszych klubach, zepsuł sobie markę. Nigdy jednak nie żałował swoich wyborów i cierpliwie czekał na swoją szansę. Ta w końcu przyszła. Po 5 latach od rozstania z Górnikiem.


Od lipca 2019 do października 2021 był w KKS-ie Kalisz, gdzie miał pierwszy kontakt z obecnym właścicielem Arki Jarosławem Kolakowskim. W Kaliszu to był znowu ten stary, dobry Wieczorek. W pierwszym sezonie wywalczył awans, w drugim prawo gry w barażu o awans do 1. Ligi, gdzie przegrał co prawda ze Skrą Częstochowa, ale takie rzeczy w sporcie się zdarzają. Odszedł niespodziewanie, bo choć wejście w trzeci sezon pracy nie było wystrzałowe, to zespół wciąż prezentował się solidnie. Spekulowano zresztą, że Wieczorek jest szykowany na nowego trenera Arki Gdynia, która wtedy rozstała się z Dariuszem Marcem.


Już był na peryferiach polskiej piłki


Wieczorek znowu (po raz trzeci) wrócił jednak do Wodzisławia. Na miesiąc, bo na karuzeli zrobiło się miejsce w Polonii Bytom. Tu powtórki z Kalisza nie było. Wróciły turbulencje. Po pięciu miesiącach już go nie było (nic nie zapowiadało rozwodu, dla wielu był on zaskakujący), a wiosnę 2023 zaczął na peryferiach piłki, w IV-ligowej Unii Turza. To stamtąd wyciągnęła go Arka.


Nowy trener Arki nie raz dostawał od życia po głowie. Nie tylko w piłce. W życiu prywatnym też dotknęło go nieszczęście. W 2009 roku jego szwagier zabił siostrę. Na oczach dwóch córek. - Do dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego spotkało to moją siostrę. Tragedię najgorzej znieśli rodzice. Cały czas płakali. Mama nie wytrzymała i zmarła trzy miesiące później – mówił w wywiadzie dla sport.pl.


Po każdym niepowodzeniu w końcu się jednak podnosił i znajdował takie miejsce, gdzie udowadniał, że nie jest wypalony, że wciąż mu się chce. Odra, Korona, znowu Odra, ROW i Kalisz, wszędzie tam pokazywał, że stać go na wiele. Czy tak samo będzie w Arce? A może Arka będzie tylko przystankiem do kolejnego szczęśliwego miejsca?

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie