Niemożliwe nie istnieje. Raków Częstochowa inspiracją…

Piłka nożna
Niemożliwe nie istnieje. Raków Częstochowa inspiracją…
fot. Cyfrasport
Niemożliwe nie istnieje. Raków Częstochowa inspiracją…

Raków Częstochowa pewnym krokiem zmierza po pierwsze historyczne mistrzostwo Polski o czym pewnie w 102-letniej historii klubu nie marzył nikt z częstochowskiego środowiska piłkarskiego przez 101 lat. 101 dlatego, że pierwsze marzenia o mistrzostwie zaczęły się pojawiać w ubiegłym roku. Zabrakło niewiele. W tym roku te marzenia się spełnią i nie ma siły żeby było inaczej, choć właściciel klubu Michał Świerczewski gratulacji jeszcze nie przyjmuje.

W tym miejscu napiszę coś dla mnie bardzo emocjonalnego o czym już kiedyś zresztą wspominałem przy okazji zdobycia przez Raków pierwszego Pucharu Polski.

 

ZOBACZ TAKŻE: Niespodzianka w Poznaniu. Górnik Zabrze pokonał "Kolejorza"

 

Urodziłem się w Częstochowie i praktycznie wychowałem się na Rakowie w jego młodzieżowych grupach piłkarskich, od szkółki po juniora starszego, a później już w roli kibica i dziennikarza relacjonującego do lokalnej rozgłośni radiowej jego mecze. Miałem to szczęście, że był to początek lat dziewięćdziesiątych, za czasów pierwszego pobytu w ekstraklasie, kiedy to historycznym wynikiem było zajęcie chyba piątego miejsca.

 

Na Rakowie wychował się mój brat Jacek, który zrobił piękną karierę piłkarską, przez długi czas w Rakowie działał mój ojciec Tadeusz, który był kierownikiem drużyny i członkiem zarządu klubu, trenowali w nim praktycznie wszyscy moi kumple z częstochowskiego osiedla Błeszno i Szkoły Podstawowej nr 49 z ulicy Jesiennej. Sam też przez krótki czas byłem "działaczem" w najtrudniejszym dla Rakowa momencie.

 

To było na początku 2001 roku, kiedy klub został zdegradowany do czwartej ligi, wcześniej przegrał z Wartą w Zawierciu trzecioligowy mecz... 0:10, a jego działalność wisiała na włosku. Przy Limanowskiego nie było dosłownie nic. Nie było nic do picia, nie było prądu, nie było ciepłej wody, kłopotem było znalezienie kabla do kosiarki, aby przygotować boisko na mecz. Na tonącym statku pozostali piłkarze grup młodzieżowych oraz trenerzy Zbigniew Dobosz, Andrzej Samodurow, Henryk Turek i Robert Olbiński.

 

Cały czas byli też kibice, którzy odegrali pierwszoplanową wówczas rolę w stawianiu Rakowa na nogi. Po piekielnie trudnym roku udało się ruszyć do przodu. Zwieńczeniem tamtego okresu był barażowy mecz o awans do III ligi z Koszarawą Żywiec. Pierwszy mecz na wyjeździe zakończył się bezbramkowym remisem, który obejrzało ponad pół tysiąca fanów z Częstochowy. Na rewanżowym spotkaniu pojawił się komplet widzów, a mecz też zakończył się bez bramek. Ani jeden gol nie padł też w dogrywce. Już po 120 minucie gry, w doliczonym czasie Piotr Mastalerz huknął z czterdziestu metrów na bramkę rywali, ale piłka uderzona z zewnętrzną rotacją trafiła tylko w słupek. O wszystkim decydowały rzuty karne.

 

I tu też działy się rzeczy nieprawdopodobne. Trafiali wszyscy piłkarze aż wreszcie nie trafił do bramki Paweł Kowalczyk. Tutaj ciekawostka. "Tekli", bo taki przydomek nosił ten zawodnik, był jedynym piłkarzem w drużynie, który... nie wychował się na Rakowie. Był jedynym graczem pozyskanym z zewnątrz. I kiedy wydawało się, że marzenia o awansie do III ligi można odłożyć na półkę stała się kolejna nieprawdopodobna rzecz. Grzegorz Cyruliński obronił strzał Rafała Jarosza – najbardziej doświadczonego piłkarza Koszarawy, który przecież długi czas grał w ekstraklasie reprezentując barwy Ruchu Radzionków.

 

W samej obronie nie byłoby może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Cyruliński mocny strzał po ziemi sparował łokciem na poprzeczkę. I tu zaczyna się cała historia. Kilka tygodni po tym meczu komisja licencyjna Śląskiego Związku Piłki Nożnej stwierdziła uchybienie w postaci zbyt nisko wkopanej bramki o... 7 centymetrów. Bramki, na którą były w meczu z Koszarawą egzekwowane jedenastki. Kto wie, czy po obronie Cyrulińskiego piłka wylądowałaby na poprzeczce gdyby rzeczywiście bramka miała prawidłowe wymiary…

 

Dzisiaj w podstawowym składzie Rakowa próżno szukać rdzennych wychowanków, ale w kontekście uzyskiwanych wyników przez drużynę nikt nie robi z tego tytułu żadnego problemu. Raków jako klub pokazuje, że niemożliwe nie istnieje, tylko trzeba spełnić kilka warunków. Po pierwsze i najważniejsze – trzeba wszystko zaplanować i mieć kogoś, kto poprowadzi zespół do celu przezwyciężając trudne chwile, które będą pojawiać się zawsze.

 

To co napiszę teraz może zabrzmieć dla wielu wręcz narcystycznie, ale Raków może być swego rodzaju inspiracją – szczególnie dla takich ludzi jak ja, tam wychowanych i przeżywających w życiu klubu dramatyczne chwile prowadzące do totalnego upadku. Bo jeśli klubowi będącemu 20 lat temu na skraju przepaści udało się dojść po tym czasie na sam szczyt, to dlaczego niby nie przełożyć tego na nasze zwykłe życie i dążyć do osiągania swoich kolejnych życiowych celów, bo tak naprawdę – jak pokazuje Raków – wszystko można osiągnąć i da się wyjść na prostą nawet z najostrzejszego zakrętu. Dla mnie osobiście, w tym okresie – teraz, przełom kwietnia i maja – mistrzostwo Rakowa jest wyjątkowe i stanowi wspomnianą wyżej inspirację. Bo ja też mam swój cel. W tym miejscu obiecuję, że kiedyś rozwinę ten wątek.

 

Wracając do piłki, rywalizacji i trofeów, to jeszcze nie koniec, bo wyjątkowe może też być zdobycie przez Raków trzeci rok z rzędu Pucharu Polski, choć ten nie będzie miał pewnie tak wyjątkowego smaku jak pierwsze mistrzostwo w historii. Ale zdobycie go na Narodowym, to też byłoby czymś z gatunku – niemożliwe nie istnieje.

Marek Magiera/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie