Barca mistrzem przed czasem, czyli Xavi już drepcze w butach Guardioli

Piłka nożna

Fani Espanyolu, którzy wpadli na murawę po końcowym gwizdku arbitra i gonili zawodników mistrzowskiej Barcelony byli bliżej nich, niż ktokolwiek inny przez cały sezon hiszpańskiej La Liga.

Latem 2019 roku Leo Messi wyraził nadzieję, że pewnego dnia ludzie zdadzą sobie sprawę, jak trudno jest wygrać La Ligę. Barcelona zdobyła wtedy ósme takie trofeum w ciągu jedenastu lat. Tytuł był wkalkulowany w plany, właściwie spowszedniał. Piłkarze mieli koszulki z napisem "Najdziwniejsze, że wydaje się to normalne".

 

Tym razem było inaczej, kibice byli wygłodniali, nauczyli się kochać mistrzostwo Hiszpanii. Barcelona zdobyła je po raz pierwszy od tamtego czasu.

 

Cztery lata to nie jest wieczność, ale w przypadku tak rozpieszczonych fanów wcale nie mało. Tym razem na koszulkach widniało "Liga jest nasza, przyszłość też".

 

Wiele to mówi o emocjonalnych potrzebach społeczności, która przechodziła swoiste katharsis.

 

- Przywróciliśmy szczęście – powiedział prezydent Joan Laporta.

 

To pierwszy tytuł ligowy tytuł bez Messiego. Bez Gerarda Pique, który w połowie sezonu skończył karierę, a Sergi Busquets zapowiedział, że odchodzi po sezonie. Tylko czterech innych graczy tej drużyny wcześniej zdobyło mistrzostwo Hiszpanii: Marc-Andre Ter Stegen, Jordi Alba, Sergi Roberto i Ousmane Dembele.

 

- To ważne dla pokolenia, które nadchodzi – powiedział Ronald Araujo. - To pierwszy dla wielu z nas – przypomniał Raphinha.

 

Można było zakładać, że Barcelona po słynnych dźwigniach finansowych prezydenta-szarlatana coś w tym sezonie ugra, ale chyba nikt się nie spodziewał, że sukces na krajowym podwórku będzie aż tak spektakularny (Barcelona ma 14 punktów przewagi nad Realem na cztery kolejki przed końcem).

 

Choć faktem jest, że najważniejsi rywale praktycznie się… położyli. Real od czasu mundialu nie był w stanie wygrać trzech meczów z rzędu, a Atletico miało fatalną jesień.

 

Do stawiania pytań o niepodważalność wielkości Barcelony skłaniają występy drużyny Xaviego na arenie międzynarodowej (podwójna klęska: w Lidze Mistrzów i w Lidze Europy) oraz porażka w półfinale Pucharu Króla z Realem aż 0:4. Z drugiej strony można przecież to zrzucić na karb turbulencji świeżo formowanej ekipy, docierającej się dopiero. Inna to była zresztą drużyna latem i jesienią ubiegłego roku, a inna obecnie. Najprawdopodobniej dziś Barca nie dostałaby już takiego lania jak od Bayernu czy Interu.

 

Xavi mówi, że to wciąż drużyna w budowie, ale jednak ten pierwszy poważny sukces (nie wliczając zdobytego Superpucharu w Arabii Saudyjskiej) przyniósł oczekiwaną stabilność. Oni wygrali ligę w czasie zmian i kryzysu finansowego, niejako będąc w przeciągu, w czasie rozpoczynającego się remontu Camp Nou, mając na plecach dług sięgający miliarda euro, w cieniu tzw. afery Negreiry, która elektryzowała i wciąż elektryzuje opinię publiczną.

 

"Dźwignie Laporty", czy w skrócie kreatywna księgowość, były ogromnym ryzykiem, ale przynajmniej na dziś wydają się uzasadnione. Nadal przerosty płac, które są sankcjonowane przez władze La Liga dla zachowania finansowego fair-play, sięgają 250 mln euro. W związku z tym nowe kontrakty dla Gaviego, Sergiego Roberto, Araujo czy Marcosa Alonso nie mogą być formalnie zarejestrowane.

 

Dodajmy, że klub opuszcza też wartościowy dyrektor sportowy Matheu Alemany, który tak naprawdę jest autorem składu personalnego obecnej ekipy.

 

Jednym zdaniem, Barca była w stanie pokonywać przeszkody, których wcześniej nie musiała pokonywać. Coś takiego cementuje, wzmacnia więź z kibicami. Rekordy frekwencji na Camp Nou nie były przypadkowe. Fani mieli świadomość pewnej misji, a nie przychodzili na ten archaiczny obiekt jedynie dla rozrywki.

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie