Białoński: Największy blamaż w historii! Piłkarski milioner w drodze na wakacje nie chce "umierać"

Piłka nożna

Gdy dwie trzecie Polski przeżywają najbardziej hańbiącą porażkę w historii naszej piłki, zdecydowana większość piłkarzy kadry jest już na (nie)zasłużonych wakacjach. Wielu Polaków obudziło się dziś i sprawdzało wynik, czy faktycznie Biało-Czerwoni, prowadząc do przerwy 2:0, cztery dni po pokonaniu Niemców, przegrali 2:3 ze 171. w rankingu FIFA Mołdawią? Koszmar polskiej piłki ma wiele przyczyn i na pewno nie jest nią trener.

W drodze na wakacje byliśmy także podczas meczu z Francją na MŚ

W pewnym sensie blamaż z Kiszyniowa przypomina to, co się działo na koniec mundialu. Byliśmy jedynym zespołem, który z uśmiechem na twarzy opuszczał murawę, po przegranej w 1/8 finału. Mało tego, selekcjoner Czesław Michniewicz jeszcze nie dokończył mowy podczas kolacji, gdy z lotniska w Dosze startował pierwszy samolot wiozący naszego piłkarza na wakacje. Co więcej, loty były porezerwowane już przed meczem z Francją. Nikt przy zdrowych zmysłach w naszej kadrze nie zakładał awansu do ćwierćfinału, a liczy się przecież każda minuta wakacji.

 

ZOBACZ TAKŻE: Co dalej z Fernando Santosem? Prezes PZPN wezwał selekcjonera na rozmowę

Wakacyjne nastroje w głowach piłkarzy już w przerwie meczu

Prawda jest jednak taka, że w Mołdawii nasi piłkarze zaczęli wakacje już w przerwie meczu. "Przecież prowadzimy 2:0 z kelnerami, już nic nam nie grozi". Zawiedli wszyscy, na czele z liderami. Piotr Zieliński wziął na klatę odpowiedzialność za stratę pierwszej bramki, która obudziła Mołdawian. Był cieniem samego siebie, podobnie jak Wojciech Szczęsny, który przeciw Niemcom bronił, jak najlepszy bramkarz świata, a w Kiszyniowie wybrał się na kosztowną wycieczkę, przez którą straciliśmy trzecią bramkę. Jan Bednarek bezradnym, strachliwym cofaniem się w pole karne, gdy atakuje rywal, brakiem doskoku do przeciwnika po prostu przeraża.

 

Sebastian Szymański wbiegający do pustej bramki, zamiast poczekać na piątym metrze na podanie Jakuba Kamińskiego. To są błędy juniorskie. A przecież mogliśmy zdobyć bramkę dającą nam prowadzenie 3:1 i byłoby po sprawie.

Nadal w roli szefa defensywy nikt nie zastąpił Kamila Glika

Od dawna było wiadomo, że trudno będzie zastąpić charakter, jaki na boisko wnosi Kamil Glik. Dziwnym trafem bez niego udało się nie stracić bramki w meczu z Niemcami. "Glikson" ma swoje problemy na głowie, po tym, jak jego zespół spadł do trzeciej ligi włoskiej. Natomiast Fernando Santos musi znaleźć nowego szefa obrony, któremu nie braknie cech wolicjonalnych i twardości. Na razie tych cech brakuje, a same umiejętności nie wystarczą. Nawet w starciu ze słabeuszem. Grzeczni chłopcy nie wygrają żadnej wojny.

 

Zabawna jest także zmiana narracji niektórych ekspertów. Za Czesława Michniewicza, który zrealizował wszystkie cele – awans na MŚ, wyjście z grupy i utrzymanie w Dywizji A Ligi Narodów, najważniejszy był styl, którego brakowało, a głosiliśmy, że mamy najlepszy od pokoleń potencjał. Teraz okazuje się, że potencjał się rozpierzchł i styl przestaje być ważny, bo liczą się tylko wyniki. Ja tego nie kupuję. Po to zatrudniliśmy najdroższego i najbardziej utytułowanego selekcjonera w historii, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

Dobrze, że Cezary Kulesza zatrudnił Fernando Santosa. To nie w trenerze tkwi problem

Reasumując, bardzo dobrze się stało, że największego blamażu w historii naszej piłki doświadczyliśmy przy tej klasy selekcjonerze co Fernando Santos. Gdyby do niej doszło pod batutą Jerzego Brzęczka czy Czesława Michniewicza, naród pomyślałby zapewne, że to wina słabego trenera. Teraz kurtyna opadła: zawiedli milionerzy, którym, w drodze na wakacje, nie za bardzo chciało się "umierać" na boisku. Proces zmiany pokoleniowej w reprezentacji Polski przebiega o wiele bardziej boleśnie, niż przypuszczaliśmy.

Michał Białoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie