Antoniemu Piechniczkowi zabrakło słów. "To było upokorzenie. Przy 2:0 nasi zaczęli myśleć o urlopie"

Piłka nożna

- My ten mecz przegraliśmy w przerwie. Po rozpoczęciu drugiej połowy szybko straciliśmy gola i to był sygnał, że wszystko jest na złej drodze. Jak można tak rozpocząć połowę? To była powtórka z Czechami. Tyle że wtedy Czesi załatwili nas na początku spotkania, a Mołdawia na początku drugiej połowy – mówi Antoni Piechniczek, były selekcjoner kadry, który dwa razy pojechał z reprezentacją na mistrzostwa świata i zajął trzecie miejsce w hiszpańskim mundialu w 1982 roku.

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Przegrywamy 2:3 z Mołdawią po beznadziejnej drugiej połowie. Niektórzy piszą, że to koniec świata, że nasi piłkarze powinni się ukryć ze wstydu w piwnicy. Co pan na to?


Antoni Piechniczek, były selekcjoner reprezentacji Polski: Ja jestem daleki od wylewania wiadra pomyj. Wszystko wymaga analizy. Jakbyśmy wygrali 3:0, to też byśmy taką analizę zrobili. Mówilibyśmy, że kadra jest na dobrej drodze, bo wcześniej było 1:0 z Niemcami. Jest jednak inaczej.

 

ZOBACZ TAKŻE: Jan Bednarek szczery do bólu. "Myśleliśmy, że mecz sam się wygra i pojedziemy na wakacje"


Dlaczego?


Oglądając ten mecz w zaciszu, w warunkach spartańskich, bo jestem na turystycznym wyjeździe, naszła mnie refleksja, że piłka rządzi się swoimi prawami, że uczy pokory, cierpliwości. Trzeba się teraz uderzyć w pierś, przyznać do błędu. Niektórzy się domagają tego, żeby piłkarze przeprosili kibiców, jakoś ich udobruchali. Jestem za. Trzeba posypać głowę popiołem, założyć kaptur pokutny na głowę i powiedzieć sobie, gdzie tkwi błąd.


A gdzie tkwi błąd?


My ten mecz przegraliśmy w przerwie. Po rozpoczęciu drugiej połowy szybko straciliśmy gola i to był sygnał, że wszystko jest na złej drodze. Jak można tak rozpocząć połowę? To była powtórka z Czechami. Tyle że wtedy Czesi załatwili nas na początku spotkania, a Mołdawia na początku drugiej połowy.


Mógłbym złośliwie zauważyć, że jest w tym wszystkim jakaś powtarzalność.


Ostatnio przytrafia się nam dużo rzeczy, które rzadko nas cechowały. Dawno żeśmy nie tracili goli w pierwszych minutach, dawno żeśmy z Niemcami nie wygrali, dawno żeśmy nie stracili trzech bramek w jednej połowie.


Coś w tym jest.


Można dopowiedzieć, że po wygranej z Niemcami i wygranej pierwszej połowie z Mołdawią nastąpiło rozluźnienie. Już każdy zaczął myśleć o urlopie. I tu powinien wkroczyć do akcji trener. Powinien krzyknąć, szarpnąć, zapytać: panowie, a wiecie, jaki mamy wynik? I od razu dodać, że jest 0:0 i jak chcemy wygrać, to nie możemy nic stracić, tylko coś strzelić. Tego jednak zabrakło. Dostaliśmy gola i zapaliło się pulsujące czerwone światło. Był taki moment, że na chwilę narzuciliśmy swój styl, zrobiliśmy jedną akcję, coś ze stałego fragmentu gry, ale to za mało. Puenta jest taka, że nastawienie psychiczne zdecydowało. Jakby ten mecz miał się odbyć raz jeszcze, to my byśmy to spokojnie wygrali. Bo podeszlibyśmy do tego spotkania inaczej. Trochę mnie mimo wszystko dziwi, że ci doświadczeni zawodnicy nie złapali jeden drugiego za uzdę i nie postawili się do pionu.


To prawda. Też mi tego zabrakło.


I jeszcze chciałbym na jedną rzecz zwrócić uwagę. Czasem jak się robi dużo zmian, to nie jest dobrze. Bo czasem te zmiany dają efekt, bo wchodzący strzela bramki, ale czasem to nie daje nic. A ja zawsze powtarzam, że lepsze jest wrogiem dobrego. Jak idzie, to nie rób zmiany dla zmiany, nie ściągaj wielkich. Zwłaszcza że ten, co wchodzi na te dziesięć, piętnaście minut też może być urażony tym, że dostał tylko taką szansę. Wchodząc na dziesięć minut, może powiedzieć: teraz to mnie w nos pocałuj. Jak chcesz mnie traktować poważnie, to daj mi grać od początku. Nie zmienia to faktu, że tym najważniejszym problemem pozostaje psychika. Santos ma olbrzymie doświadczenie, więc powinien sobie z tym poradzić.

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie