Samotność snajpera. Awans, na który „Lewy” nie miał wpływu

Piłka nożna
Samotność snajpera. Awans, na który „Lewy” nie miał wpływu
fot. PAP/EPA
Robert Lewandowski

Co prawda z dwutygodniowym opóźnieniem, ale Barcelona zrobiła to, co sobie w tym klubie zaplanowano. Po raz pierwszy (sic!) w trzech ostatnich sezonach Ligi Mistrzów UEFA awansowała do 1/8 finału. I to z pierwszego miejsca w tabeli, co będzie miało kolosalne znaczenie przy grudniowym losowaniu. Uniknięcie takiej przyjemności, jak Manchester City czy Bayern Monachium, a może i Paris SG już na początku fazy pucharowej to cel, który również został zrealizowany.

Robert Lewandowski, seryjny ”kat” przeciwników w fazach grupowych w barwach Bayernu Monachium, który i w poprzednich rozgrywkach strzelił jesienią pięć goli już dla Barcelony – i to w pięciu występach - tym razem nie zapisał tego czasu na liście plusów. Jedno trafienie we wrześniu z Royalem Antwerp, potem kontuzja, której doznał w Porto, nieobecność w spotkaniu na Estadi Olympic z Szachtarem, przykra wizyta w Hamburgu na rewanż z ekipą z Doniecka, która zamknęła mu wszystkie drogi do własnej bramki.

 

ZOBACZ TAKŻE: Dziecinne zagrywki Probierza? Legenda zabrała głos! „Nie rzucę kamieniem”

 

We wtorek było jeszcze gorzej. Gra toczyła się obok RL9. Koledzy z zespołu nie dostrzegali go, nawet gdy wydawało się, że to Polak ustawiony jest w bardziej dogodnej pozycji. Raphinha, Joao Felix czy Ferran Torres dokonywali innych wyborów. Wiadomo, to indywidualiści, każdy miał coś do udodnienia sobie, mediom, sztabowi. Każdy walczy o swoje. Nie będzie przejmował się tym, co myśli sobie i czego pragnie „Lewy”.


Przez lata w Bayernie, ale także i wcześniej w Dortmundzie, cała konstrukcja gry kręciła się wokół kapitana reprezentacji Polski. Wszyscy grali na niego i pod niego. Owoce takiego układu zbierał wtedy nie tylko sam Robert. Wiemy, jakimi sukcesami drużynowymi kończyły rozgrywki BVB i Bawarczycy. Dziś jednak Polak musi przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Raz, że jest w gorszej formie niż wtedy, także fizycznej, bo teraz trudniej jest mu się przepchnąć z obrońcami rywala, z czym radził sobie tak dobrze wcześniej. Dwa, gra w Barcelonie, z wieloma piłkarzami o innym temperamencie niż w bardziej zdyscyplinowanym i chłodnym piłkarskim społeczeństwie Niemczech. Trzy – nie wiadomo, jak dobre relacje i z kim nawiązał w tym zespole. Wiemy, że zaprzyjaźnił się z Markiem-Andre ter Stegenem i Andreasem Christensenem. Ale oni raczej nie dograją mu piłek, które z łatwością będzie mógł zamienić na gole.


Obrazek schowanego głęboko pod kapturem Polaka, który samotnie opuszczał szatnię, unikając jak ognia strefy wywiadów, był przykrym widokiem. „Lewy” nie jest przyzwyczajony do takich spotkań, w których oddaje jeden strzał i to niecelny. Jego ambicja jest podrażniona, ale być może dziś nie jest w stanie zrobić nic więcej. Tego roku nie może do końca spisać na straty – wciąż jest najskuteczniejszym piłkarzem zespołu – ale z pewnością liczył na zdecydowanie więcej.

Bożydar Iwanow/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie