Wielki kryzys kadry Thurnbichlera. Nasz skoczek ujawnił, w czym problem!

Zimowe
Wielki kryzys kadry Thurnbichlera. Nasz skoczek ujawnił, w czym problem!
PAP
Maciej Kot w rozmowie z trenerem Thomasem Thurnbichlerem

- Co tydzień skaczemy na innej skoczni, za dużo czasu zajmuje mi adaptacja do nowego rozbiegu. Jest mi mentalnie ciężko postawić się w sytuacji, gdy po kilku latach słabych skoków dostałem szansę. Wiadomo, że sam od siebie dużo oczekuję i wciąż pracuję mentalnie nad tym, aby zrzucić z siebie presję, oczekiwania i być bardziej obecnym "tu i teraz" na skoczni. Widzę, jak wszyscy razem ciężko pracujemy, więc jestem spokojny o to, że nasze starty pójdą w dobrą stronę – powiedział nam Maciej Kot.

Michał Białoński, Polsat Sport: Trener Thomas Thurnbichler powołał cię do kadry A, w miejsce nie byle kogo, bo Kamila Stocha i Aleksandra Zniszczoła, przed Pucharem Świata w Klingenthal. Czułeś się, jakbyś wpadł do pędzącego pociągu?


Maciej Kot: To było dość duże wyzwanie. Czułem się też doceniony za swoją pracę, jaką wykonałem przez całe lato. Natomiast plany na początku były inne.

 

ZOBACZ TAKŻE: Największa katastrofa od 15 lat! Thurnbichler stąpa po grząskim gruncie

 

Czym się różniły?

 

Miałem dołączyć do Pucharu Świata poprzez starty w Pucharze Kontynentalnym, celem wywalczenia tam dodatkowej kwoty startowej. Ale też, gdy rozmawiałem z trenerem Thurnbichlerem przed sezonem, podkreślałem, że jestem gotowy na Puchar Świata. Gdy przed Klingenthal pojawiła się taka okazja, to nie mogłem z niej nie skorzystać. Wiadomo, że każdy z nas ciężko pracuje po to, żeby startować w PŚ i podejmować wyzwania, nawet jeżeli są ekstremalnie trudne. I po to, by skakać na najwyższym poziomie.

 

Z Klingenthal wróciłeś z 46. miejscem po sobotnim konkursie i dyskwalifikacją za zbyt duży kombinezon w niedzielę.

 

Ten pierwszy weekend z PŚ był ciężki. To było zderzenie z rzeczywistością, bo treningi były bardzo fajne, kwalifikacje i konkurs nieudane, potem ta pechowa dyskwalifikacja. O takim weekendzie człowiek chciałby jak najszybciej zapomnieć, a z drugiej strony, pamiętać o tym, że dobre skoki, jak te w treningu, dają możliwość walki o wysokie miejsca i o punkty.

 

Z Engelbergu przywiozłeś 37. miejsce z niedzielnych zawodów.

 

Wydawało się, że mając jeden weekend z PŚ za sobą, w Engelbergu będzie trochę łatwiej, jednak rzeczywistość zweryfikowała te plany. Wprowadziłem wnioski w życie, ale piątek w Engelbergu był dla mnie bardzo trudny, nie do końca mogłem się dogadać ze skocznią, przez co skok kwalifikacyjny nie był dobry, a to rzutowało na cały weekend.

 

Dlaczego?

 

Przez brak kwalifikacji sobota cała jest wolna i ciężko sobie z tym poradzić mentalnie. Nie po to jeździmy na zawody, żeby nie punktować, tym bardziej nie po to, żeby się nie dostawać do konkursu. Wykonałem dużo pracy fizycznej i mentalnej, żeby w niedzielę być w jak najlepszej formie. I ta niedziela miała swoje plusy, oddałem dwa, najlepsze jak do tej pory, skoki – w kwalifikacjach i w konkursie. Nie było to jeszcze poziom z treningów, który daje awans do "trzydziestki", czyli do strefy punktowej. Zatem potrzebuję przełamania, bo te pierwsze punkty w sezonie są czasami najtrudniejszymi do zdobycia. Później jest już trochę z górki. Nie zmienia to faktu, że poziom Pucharu Świata jest wysoki.

 

Andrzej Stękała przed PŚ w Klingethal nie miał styczności ze skokami na śniegu, a jak było z tobą?

 

Miałem przetarcie, bo wybraliśmy trochę inną drogę niż kadra B. Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, pojechaliśmy do Ramsau, aby skakać tam na śniegu. Dzięki temu miałem cztery treningi na śniegu, w bardzo dobrych warunkach. Oddałem tam około 15 skoków.

 

Ostatnio Puchar Świata zaczyna się wcześnie, w listopadzie i nie wszyscy mają możliwość, aby sprawdzić się na śniegu przed pierwszymi zawodami. Dlatego musimy być elastyczni i tak było w tym roku. Natomiast jeśli chodzi o czas, liczbę treningów, to jesteśmy ograniczeni planem treningowym i zawodami, ale te 15 skoków było wystarczającą liczbą do przetestowania nart zimowych, do poczucia śniegu i lądowania na nim, bo to robi największą różnicę. Tory lodowe były już wcześniej zrobione, więc mogliśmy na nich pojeździć.

Wielki kryzys w drugim roku pracy trenera Thurnbichlera. Co się stało?

Jaką masz teorię na to, że w drugim roku pracy trenera Thurnbichlera, gdy forma kadry A powinna pójść do przodu, nastąpił regres i to dość poważny? Do tego stopnia, że jako grupa tak słabo nie punktowaliście od 2008 r. Czy symptomy kryzysu widać było już latem, choć tobie szło akurat nieźle – w Szczyrku byłeś czwarty i dziewiąty?

 

Ciężko powiedzieć. Latem trenowaliśmy razem w Zakopanem, dużą grupą. Jeździliśmy też wspólnie na obozy, więc widziałem, jak wszyscy ciężko pracują. Zresztą lato nie było wcale takie złe. Olek Zniszczoł odnosił super wyniki, Piotrek Żyła wygrał w Szczyrku, Dawid Kubacki stał na podium w Klingenthal.

 

Do tego wygrał Igrzyska Europejskie na Wielkiej Krokwi.

 

Zatem wszystko było na dobrej drodze, a co się później stało? Nie chcę się wcielać w rolę eksperta, czy trenera. Widzę, jak wszyscy razem ciężko pracujemy, więc jestem spokojny o to, że nasze starty pójdą w dobrą stronę.

 

Co zawodzi najbardziej? Technika, czucie skoku, czy wkrada się też w głowie niepokój, skoro od ośmiu konkursów żaden Polak nie może wskoczyć do pierwszej "dziesiątki"?

 

Nie chcę się wypowiadać na ten temat, bo nie wiem, jak jest u moich kolegów. Mogę tylko opowiedzieć o tym, co mi sprawia największą trudność.

 

Co takiego?

 

Nad dojazdem pracowałem bardzo dużo w lecie. To kluczowy element, żeby daleko skakać, zresztą nie tylko w moim przypadku. W tym roku przejście na tory lodowe było dużo lepsze, bo wykonaliśmy dużo ćwiczeń. Natomiast w obecnej sytuacji, gdy co tydzień skaczemy na innej skoczni, za dużo czasu zajmuje mi adaptacja do nowego rozbiegu, co chociażby przypłaciłem brakiem kwalifikacji do pierwszego konkursu w Engelbergu. Dwa skoki treningowe nie dały mi odpowiedniego czucia.

 

Jest mi przede wszystkim mentalnie ciężko postawić się w tej sytuacji, gdzie wiadomo, po kilku latach słabych skoków dostałem szansę. Wiadomo, że sam od siebie dużo oczekuję i wciąż pracuję mentalnie nad tym, aby oddawać swoje normalne skoki. Zrzucić z siebie presję, oczekiwania i być bardziej obecnym "tu i teraz" na skoczni. Cieszyć się z tych skoków, czerpać z atmosfery konkursów i jak najszybciej adaptować się do nowych obiektów. Wiadomo, że potrzebne są pewność siebie i swoboda.

 

Tego szukam i myślę, że to przyjdzie z czasem. Gdy pojawiają się nerwowość i niepewność, to i pozycja dojazdowa jest sztywniejsza, a to odbija się na prędkościach dojazdowych i jakości skoków.

 

Na ile się różnią uwagi, które słyszysz od trenera w ośrodku bazowym Wojciecha Topora, od tych, jakie daje ci Thomas Thurnbichler?

 

Generalnie różnią się tyko językiem: Wojtek mówi po polsku, a trener Thurnbichler – po angielsku. Przed wyjazdem na Puchar Świata Wojtek przekazuje Thomasowi, nad czym pracuję, co jest najważniejsze. Przed zawodami rozmawiamy o planie na najbliższe skoki, nad czym mam się skoncentrować.

 

Zatem to ważne, że trenerzy mówią dwoma językami, ale jednym głosem. Idziemy w jednym kierunku i to jest coś, co do naszych skoków wprowadził Thomas. Dlatego bardzo łatwo jest się zaadaptować zawodnikowi w kadrze A, który na co dzień trenuje poza nią, ale jedzie w jej barwach na zawody.

 

Czy trener Topór, widząc twoje skoki w telewizji, podpowiada coś zdalnie?

 

Wojtek jest bardzo zainteresowany moim skokami, bez względu na to, czy ogląda je z domu, czy ze studia w Warszawie. Może nie w trakcie zawodów, bo wie, że wtedy jestem skoncentrowany na skokach i ma zaufanie do Thomasa, który jest na miejscu, ale często wieczorem, gdy jestem już w hotelu, zdzwaniamy się na spokojnie. Wymieniamy się spostrzeżeniami, a ja opowiadam o swoich odczuciach podczas skoku, czyli o czymś, czego nie widać, a jest to bardzo cenną uwagą dla trenera.

 

Z kolei pewne rzeczy inaczej wyglądają niż na żywo, dzięki ciekawym powtórkom. Wojtek, będąc w studiu telewizyjnym, może sobie odtworzyć skok kilka razy i dobrze go przeanalizować. Mam wsparcie merytoryczne i duchowe Wojtka.

 

Czy pod względem sprzętu czujecie, że przynależycie do światowej czołówki? Krążą legendy na temat butów Niemców, ale trener Kazimierz Długopolski uważa, że buty same nie skaczą i pewnie ma rację.

 

Nie analizowałem jeszcze sprzętu reszty świata. Wiadomo, że będąc na Pucharze Świata coś tam uda się podpatrzeć. Wydaje mi się jednak, że nikt w tej chwili nie wprowadził żadnej nowinki, która by zrewolucjonizowała jego skoki. Nie było też rewolucji w przepisach. Wiadomo, że na najwyższym poziomie detale robią różnicę.

 

Kwestia krojów kombinezonów, nowego, minimalnie lepszego materiału użytego do ich szycia, czy małej przeróbki w butach – wydaje mi się, że to nie jest żadna rewolucja i po prostu ci, co skaczą teraz dobrze i są w dobrej formie, osiągają najlepsze rezultaty. My koncentrujemy się na tym, żeby skakać jak najlepiej, a trenerzy i sztab dbają również o nasz sprzęt. Mamy do nich stuprocentowe zaufanie.

 

Jeszcze przed świętami, w piątek, rozstrzygniecie mistrzostwa Polski, a później już kulminacja sezonu – Turniej Czterech Skoczni i pięć polskich konkursów w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem. Czy wasza forma ma rosnąć z tej okazji?

 

To trudne pytanie, bo w skokach ciężko jest zaplanować coś takiego jak szczyt formy. Oczywiście, można regulować obciążeniami treningów motorycznych, tak, by w odpowiednim czasie nadeszła świeżość itd. Teraz jednak staramy się jak najszybciej poukładać swoje skoki technicznie, żeby jak najszybciej złapać odpowiednie czucie i wrócić do rywalizacji o jak najwyższe miejsca. A kiedy to nastąpi, to ciężko powiedzieć. Dla nas im szybciej, tym lepiej. Nikt nie będzie tego procesu opóźniał, jeśli zaczniemy skakać coraz lepiej. Powinniśmy jak najszybciej wrócić do czołówki, bo wiemy, że jest taka możliwość, aby się w niej później utrzymać.

 

Trener Thurnbichler zapewne dopiero po mistrzostwach Polski ogłosi skład na TCS, chyba że masz jakieś przecieki?

 

Nie, decyzja ma być po mistrzostwach Polski. Mam nadzieję, że pogoda na nie dopisze. Chcę dobrze wystartować w mistrzostwach, aby dać sobie spokój podczas świąt.

 

Syn Filip, jak na dwulatka już sporo mówi.

 

Pociecha jest z niego ogromna. Faktycznie, dużo gada i jest coraz bardziej ciekawy. Przedszkole sporo zmienia i wspomaga jego rozwój. Jest dzieckiem ciekawym świata, wszystko go interesuje. Staram się poświęcać mu jak najwięcej czasu i korzystać z tego wspaniałego okresu.

 

Odpowiada wam termin mistrzostw Polski, którymi dokonujecie niemal skok na stół wigilijny, czy wolelibyście mieć wolne w okresie przedświątecznym?

 

Taka jest ta praca, sami ją sobie wybraliśmy. Do tego się trzeba dostosować, że często w okresie świątecznym i tak trzeba robić treningi, są mistrzostwa kraju, a potem Sylwester poza domem. Z drugiej strony, jest sporo zawodów, w których ludzie muszą pracować nawet podczas Wigilii, czy Sylwestra, że wspomnę tylko o pielęgniarkach, lekarzach itd. Dlatego nie mamy co narzekać, to kwestia przyzwyczajenia. Kalendarz jest tak napięty, że trudno znaleźć inny termin na mistrzostwa Polski.

 

Można by je rozegrać po zakończeniu Pucharu Świata w Planicy, ale to również jest problematyczne, ze względu na pogodę. Na przełomie marca i kwietnia często przychodzi wiosna i brakuje śniegu. Zatem mistrzostwa tuż przed Wigilią to tak naprawdę jedyny termin. W tym roku i tak nie jest źle, bo zostaną po mistrzostwach Polski cała sobota i niedziela, żeby pomóc w przygotowaniach i poczuć świąteczną atmosferę.

 

Czy twój kombinezon, zbyt obszerny w brzuchu, po dyskwalifikacji został przeszyty?

 

 Wyciągnęliśmy wnioski z tamtej kontroli. Zrobiliśmy to, co należało i za drugim razem już wszystko było ok. To jest najważniejsze, żeby drugie podejście do kontroli wypadło pomyślnie. Tak też było w Engelbergu. Niestety, takie dyskwalifikacje się zdarzają.

 

Zgadzasz się z opinią trenera Thurnbichlera, że z kontrolerem Christianem Katholem łatwiej jest się porozumieć, bo jego zasady są klarowne?

 

Tak. Ja tę dyskwalifikację przyjąłem przede wszystkim z pokorą. Już w Klingenthal mówiłem, że teraz kontrola wygląda dużo lepiej niż dawniej, jest bardziej czytelna, jest dobry kontakt z Christianem Katholem. Wszystko jest robione na jasnych papierach, wiemy co i jak. A jeśli mamy jakieś wątpliwości, to zawsze możemy pójść i zapytać. To jest najważniejsze, żeby wszyscy byli traktowani jednakowo, na tych samych zasadach.

Michał Białoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl
ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Polska - Łotwa. Skrót meczu

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie