"Pomysł prosty, a mega ciekawy". Polski siatkarz mówi o tym, co wymyślili Niemcy
- Po finale dostałem specjalne okulary, którymi mogłem nagrywać odbiór medali, czy nasze świętowanie. Potem część z tych nagrań wylądowała w mediach społecznościowych. Prosty pomysł, niedrogi w realizacji, a mega ciekawy - mówi w rozmowie z PolsatSport.pl Adam Kowalski, polski siatkarz Berlin Recycling Volleys, który na początku marca po raz trzeci w karierze wywalczył Puchar Niemiec.
Dopóki pochodzący z Częstochowy wychowanek SMS-u PZPS Spała występował w polskich klubach, jego największym sukcesem było przebicie się do PlusLigi. Kowalski występował w niej przez sześć sezonów. Był graczem Czarnych Radom, AZS-u Częstochowa i Chemika Bydgoszcz.
ZOBACZ TAKŻE: Duży sukces polskiego siatkarza. Zdobył cenne trofeum
W sezonie 2016/2017 był nawet najlepiej przyjmującym zawodnikiem rozgrywek, ale trofeów nie wznosił. To zmieniło się dopiero, gdy zdecydował się na przeprowadzkę do Niemiec.
W 2019 roku 29-letni obecnie libero został graczem najlepszego klubu Bundesligi - Berlin Recycling Volleys. Najpierw o miejsce w pierwszym składzie rywalizował z reprezentantem Niemiec Julianem Zengerem, potem z Argentyńczykiem Santiago Dananim, a od sezonu 2022/2023 dzieli się czasem gry z Japończykiem Satoshim Tsuikim.
Blisko pięć lat występów w Niemczech przełożyło się dla Kowalskiego na trzy tytuły mistrza Niemiec, trzy zwycięstwa w Pucharze Niemiec oraz pięć krajowych superpucharów. Ostatni z tych sukcesów BRV odniosło na początku marca, gdy w finałowym spotkaniu Pucharu Niemiec pokonało 3:0 WWK Volleys Herrsching.
W rozmowie z Polsatsport.pl Kowalski mówi o świętowaniu niedawnego triumfu i gadżecie, który umożliwił mu pokazanie kibicom radości zespołu z tego osiągnięcia z interesującej perspektywy. Opowiada też o sile siatkarskiej Bundesligi, swojej pozycji w zespole i o tym, co od swoich występujących w kadrze Niemiec kolegów słyszy o Michale Winiarskim.
Grzegorz Wojnarowski, Polsat Sport: Przed tygodniem wywalczyłeś ze swoim klubem Puchar Niemiec. To już trzecie takie trofeum w twojej kolekcji. Wywalczenie go wciąż robi na tobie wrażenie?
Adam Kowalski, siatkarz Berlin Recycling Volleys: Robi. Finał Pucharu Niemiec zawsze jest fajnym, dużym wydarzeniem. Od lat gramy w SAP Arenie w Mannheim, w tym roku na naszym meczu z Herrsching było prawie jedenaście tysięcy kibiców. Finały, bo tego samego dnia o puchar walczą zarówno panie, jak i panowie, są świetnie zorganizowane. Przez cały dzień wszystko kręci się wokół siatkówki. Po spotkaniu nikt się nie spieszy, by zawiesić nam medale na szyi i wysłać do domu, bo kończy się transmisja, albo trzeba już się rozchodzić. Kibice też nie wychodzą zaraz po ostatnim gwizdku, tylko spędzają na hali jeszcze dużo czasu. Zwłaszcza ci nasi, z Berlina. Dla nas, zawodników, bardzo ważne jest też to, że zdobywamy cenne trofeum w czasie, gdy do końca sezonu jeszcze daleko. To dodaje energii i motywacji.
Johannes Tille, który został wybrany najlepszym zawodnikiem finału, mówił, że rok wcześniej mieliście po zwycięstwie fajną imprezę i liczy na podobną. Nie zawiódł się?
Szaleństw oczywiście nie było, bo w tym momencie sezonu nie możemy sobie pozwolić na większe świętowanie, ale było przyjemnie. Po zwycięstwie nad Herrsching w szatni lało się piwo, były "prysznice" z szampanów. Fajna była również podróż powrotna do Berlina - wówczas zrobiliśmy sobie karaoke.
Z punktu widzenia marketingowego bardzo podobało mi się to, co zrobiło Dyn Media - to oficjalny nadawca meczów Bundesligi siatkarzy i siatkarek, platforma, która streamuje mecze w internecie. Po finale ludzie z Dyn dali mi takie specjalne okulary, którymi mogłem nagrywać odbiór medali czy nasze świętowanie. Potem część z tego, co nagrałem, wylądowała w mediach społecznościowych. Prosty pomysł, niedrogi w realizacji, bo takie okulary kosztują jakieś 350 euro, a mega ciekawy, pokazujący kibicowi perspektywę osoby będącej w centrum wydarzeń.
Jedenaście tysięcy kibiców na finale pucharu robi wrażenie. To tylko o trzy tysiące mniej niż na ostatnim finale Pucharu Polski, a przecież w naszym kraju siatkówka jest zdecydowanie popularniejsza. Może i w Niemczech zaczyna się moda ten sport?
Wydaje mi się, że po tym, jak w październiku ubiegłego roku męska reprezentacja Niemiec zakwalifikowała się na igrzyska olimpijskie w Paryżu, na naszych meczach ligowych można było zaobserwować trochę większą frekwencję. Sukcesy drużyny narodowej idą w parze z większym zainteresowaniem siatkówką, ale też na pewno nie jest to jakaś ogromna zmiana. W niemieckich social mediach nie doszło do siatkarskiej "eksplozji", na mecze nie zaczęło przychodzić dwa razy tyle ludzi, co wcześniej. Po prostu delikatnie widać tendencję, która obowiązuje chyba wszędzie - jeżeli są sukcesy reprezentacji, rośnie zainteresowanie siatkówką w ogóle.
Średnia frekwencja na meczach Berlin Recycling Volleys od lat jest bardzo dobra. Dwa lata temu mówiłeś mi, że wynosi około cztery tysiące widzów, a bywają też spotkania, na które przychodzi osiem tysięcy.
I to się nie zmienia. Wydaje mi się, że w Lidze Mistrzów mieliśmy nawet najwyższą frekwencję ze wszystkich jej uczestników (średnio 5718 widzów na mecz - przyp. red.). Na spotkania z bardziej wymagającym rywalem w sobotę przychodzi po pięć, sześć tysięcy kibiców, a jak gramy w środę z trochę słabszym zespołem, to na trybunach jest około trzech tysięcy osób. Poniżej trzech tysięcy liczba widzów spada bardzo rzadko. Praktycznie się to nie zdarza.
W Bundeslidze twój zespół dominuje od lat. Tytuł mistrzowski zdobył siedem razy z rzędu, w finałach rokrocznie gracie z tym samym rywalem - VfB Friedrichshafen. W finale Pucharu Niemiec z Herrsching wygraliście 3:0, a rywale tylko w jednym secie podjęli walkę. Chyba przydałoby się wam więcej silnych rywali?
Co do pucharu, to jego drabinka tak się ułożyła, że z najgroźniejszymi przeciwnikami, Friedrichshafen i Luneburgiem, mierzyliśmy się na wcześniejszych etapach i oba te zespoły pokonaliśmy po 3:2. Jeśli chodzi o siłę ligi - kilka lat temu był taki moment, że stała się bardziej wyrównana. To było wtedy, gdy Hypo Tirol Innsbruck przeniosło się z Austrii do Unterhaching i zaczęło występować w niemieckich rozgrywkach, a poza tym silny był jeszcze klub z Frankfurtu, który nawet wygrał Puchar Niemiec. Jednak w 2020 roku Hypo Tirol i Unterhaching nie przedłużyły współpracy i z mocnej drużyny zrobił się zespół, który stawia głównie na młodych chłopaków. Dwa lata później United Volleys Frankfurt popadło w problemy finansowe i nie dostało licencji.
Z kolei Friedrichshafen, z tego co wiem, ostatnio trochę obniżyło budżet, do tego mają problemy z halą, dlatego nie grają w Lidze Mistrzów, co w pewnym stopniu odbiera im prestiż i powoduje, że trudniej jest im ściągnąć mocnych graczy. Z drugiej strony są w Bundeslidze takie ekipy, jak Luneburg czy Giesen, które w ostatnich latach zrobiły nie jeden, a dwa kroki naprzód.
Moim zdaniem lidze niemieckiej brakuje przede wszystkim tego, by zespoły z dołu tabeli zmuszały czołowe drużyny do większego wysiłku, tak jak jest w PlusLidze. W Polsce jak faworyt nie zagra na sto procent z niżej notowanym rywalem, może przegrać. Tutaj jest inaczej.
Do klubu z Berlina trafiłeś w 2019 roku, po kilku latach występów w zespołach ze środka i dołu tabeli PlusLigi. Czy dziś, z perspektywy czasu, mając w dorobku trzy Puchary Niemiec i trzy tytuły mistrza Niemiec, możesz powiedzieć, że decyzja o wyjeździe do Niemiec była najlepszą w twojej karierze?
Gdy pięć lat temu podejmowałem tę decyzję, była ona trochę wymuszona, ale okazała się bardzo dobra. Sam fakt, że od pięciu lat co rok przedłużam kontrakt, świadczy o tym, że dobrze się czuję w Berlinie. Klub jest świetnie zorganizowany, na krajowej scenie walczy o najwyższe cele, występuje w Lidze Mistrzów. No i poza mną dobrze czuje się tutaj również moja rodzina, a to też jest ważne.
Jesteś zadowolony ze swojej pozycji w zespole? Rywalizując z Japończykiem Satoshim Tsuikim grasz więcej niż wtedy, gdy o rolę pierwszego libero walczyłeś z Argentyńczykiem Santiago Dananim?
Na początku sezonu grałem naprawdę dużo. Udało się nam wtedy sięgnąć po Superpuchar czy wygrać bardzo ważny mecz z Friedrichshafen w Pucharze Niemiec. To było dla mnie bardzo ważne i dało dużo motywacji. Z dotychczasowych sezonów, a jestem w Berlinie już pięć lat, w tym gram najwięcej, ale wciąż mam niedosyt. Chciałbym się zadomowić w pierwszej szóstce, a nie pojawiać się w niej okazjonalnie. Jak skończy się Bundesliga będzie czas, żeby pomyśleć, czy moja rola w drużynie mnie satysfakcjonuje, czy chcę zostać na kolejne lata, czy może coś zmienić. Jednak na razie skupiam się na pracy, którą mamy do wykonania. Mistrzostwo Niemiec samo się nie zdobędzie.
Poza Friedrichshafen jednym z waszych najgroźniejszych przeciwników w walce o tytuł będzie SVG Luneburg, który we wtorek zagra pierwszy mecz finałów Pucharu CEV z Asseco Resovią Rzeszów. Myślisz, że drużyna trenera Stefana Hubnera może napsuć krwi rzeszowianom?
U siebie Luneburg jest bardzo groźny. Świadczy o tym choćby fakt, że w półfinale pokonał na własnym boisku Arkas Izmir, który ma w składzie klasowych graczy, m.in. Georga Grozera. Mają tam nową, fajną halę, w której gra się specyficznie. Kiedy patrzyło się na ich mecz z Arkasem przed własną publicznością, było widać, jak cała hala żyła meczem, jak nakręcała zawodników. Drużyna składa się w dużej części z młodych zawodników, którzy wnoszą na boisko mnóstwo energii. Zobaczymy, jak się zaprezentują wiedząc, że grają o trofeum. Czym innym jest pokazać się z dobrej strony, gdy nie ma się nic do stracenia, a czym innym walka w finale, gdy już wiesz, że jesteś blisko sukcesu i bardzo chcesz wygrać.
Resovia na pewno ma więcej doświadczenia w dużych meczach i w rozgrywkach międzynarodowych, ale to nie jest tak, że ktoś w tym finale jest zdecydowanym faworytem. Moim zdaniem, ze względu na specyfikę hali w Luneburgu, każdy będzie faworytem w meczu u siebie.
Jest w Luneburgu jakiś zawodnik, na którego radziłbyś rzeszowianom uważać?
Dużo się w tej drużynie dzieje wokół Erika Rohrsa. Często jest najlepiej punktującym graczem zespołu. Zwykle rywale najwięcej zagrywają właśnie w niego, żeby trochę wyłączyć go z ataku. Podejmuje też ryzyko na zagrywce. Jeśli będzie miał dobry dzień, pewnie mocno da się Resovii we znaki.
Kto jest teraz największą gwiazdą w całej niemieckiej siatkówce?
Z moich obserwacji wynika, że Georg Grozer. Jest legendą reprezentacji, jesienią ubiegłego roku, gdy Niemcy awansowali na igrzyska, to on był ojcem sukcesu. Wśród niemieckich kibiców cieszy się ogromnym szacunkiem. Jest też Tobi Krick, który gra teraz w mojej drużynie. Jego social media są bardzo rozbudowane, na Tik Toku ma aż pięć milionów obserwujących. Kiedy wchodzimy na halę, zawsze jest głośno oklaskiwany. Jednak po ulicy w Berlinie każdy z nas może chodzić spokojnie.
Jak twoi koledzy z zespołu, którzy występują w kadrze Niemiec, oceniają selekcjonera swojej reprezentacji Michała Winiarskiego?
Za każdym razem, kiedy rozmawiałem z nimi o drużynie narodowej, padały słowa, że są bardzo zadowoleni z trenera.
Przejdź na Polsatsport.pl