Grzegorz Lato nie może tego przeboleć! "Zawalił Zbyszek Boniek”

Piłka nożna
Grzegorz Lato nie może tego przeboleć! "Zawalił Zbyszek Boniek”
fot. Cyrasport
Grzegorz Lato (z prawej) ma żal do Zbigniewa Bońka za to, że nie dokończył inwestycji z budową nowej siedziby PZPN-u.

Polski Związek Piłki Nożnej ma już 124 lata, ale nadal nie może wypracować własnej siedziby i bazy treningowej dla wszystkich reprezentacji Polski. Ostatnio sprawa odżyła na nowo, gdy minister sportu Sławomir Nitras unieważnił dotację na budowę siedziby w Otwocku. Temat skomentowała dla nas legenda polskiej i światowej piłki, były prezes PZPN-u Grzegorz Lato.

Michał Białoński, Polsat Sport: PZPN chce budować nową siedzibę i bazę treningową w Otwocku, ale minister Sławomir Nitras, powołując się na błędy proceduralne, unieważnił dotację na ten cel w wysokości 300 mln zł. Od pana czasów związek mieści się w biurowcu producenta piwa. Czy wyprowadzenie go na swoje, ale jednak pod Warszawę jest dobrym pomysłem?

 

ZOBACZ TAKŻE: Nowa wojna rządu z PZPN-em! Grzegorz Lato: Minister się tylko wygłupił! Przerabiałem to za Muchy

 

Grzegorz Lato, król strzelców MŚ 1974, mistrz olimpijski 1972, wicemistrz IO 1976, srebrny medalista MŚ 1974 i 1982 r.: Jeśli chodzi o siedzibę, to sytuacja była tego typu, że zawalił Zbyszek Boniek.

 

W jaki sposób? Myśli pan o niedoszłej inwestycji w Wilanowie?

 

Wszystko było legalne! Mieliśmy piękny teren w Wilanowie, były pozwolenia na budowę i wszystkie formalności, w sprawie tej inwestycji dogadaliśmy się bez żadnego problemu z samorządem. Dla dzieci z okolicy mieliśmy przy okazji zrobić dodatkowo plac zabaw. Nie było żadnych problemów, ale Zbyszek Boniek zatrzymał inwestycję, „bo nie”. Przecież to nie dla mnie mieli budować, więc zostało tak jak zostało.

 

Z tego, co pamiętam, to sprawę badała prokuratura. Przecież doszło wtedy do skandalu, Grzegorz Kulikowski nagrał ówczesnego sekretarza generalnego związku Zdzisława Kręcinę podczas rozmowy o pieniądzach, w efekcie czego odwołaliście Kręcinę ze stanowiska.  

 

Zarzucano nam, że za drogo kupiliśmy działkę, a wie pan, ile grunt kosztuje w Warszawie.

 

W 2010 r. kupiliście ją za 7,8 mln zł.

 

Wzięli biegłego sądowego, który wycenił wyżej niż myśmy zapłacili. Byli zresztą chętni, którzy by od ręki kupili tę działkę od nas, ale nie wiem, co się z nią teraz dzieje. Czy ją sprzedali, czy Zbyszek sprzedał. W każdym razie rządził przez dziewięć lat i nic nie zrobił, związek nadal jest bez własnej siedziby. Zamiast ją zrobić, to zarzucał mi, że miałem w związku około 70 pracowników, a on miał później prawie setkę i było dobrze.

 

Prezes Boniek miał na pokładzie eksperta w dziedzinie nieruchomości Marka Koźmińskiego, po analizie sytuacji doszli do wniosku, że to nieopłacalna inwestycja. Może faktycznie związku nie było na nią stać?

 

Jak się nie opłacało, jak – powiem panu – byliśmy z UEFA dogadani w sprawie pożyczki w wysokości 10 milionów euro, oprocentowanej na niecałe dwa procent! A jeszcze ten cały księgowy UEFA mówił mi: „E tam! Przez dwa lata nie będziecie nic spłacali. My mamy dla was dotacje, to się rozliczymy, a po dwóch latach napiszecie, że macie problemy finansowe i w rodzinie się to umarza”.

 

Na takich warunkach pożyczka wyglądała faktycznie obiecująco.

 

Wie pan, my byśmy włożyli w budowę z własnych środków 30 procent, najwyżej 40 procent, a resztę pieniędzy mielibyśmy z UEFA. Ale to już jest historia, powiem panu.

 

Z Wilanowa do centrum stolicy byłoby na pewno bliżej niż z Otwocka.

 

Ale też przy blokowaniu tej budowy było tłumaczenie, że transport byłby uciążliwy, tymczasem jest szybka linia autobusowa. Nie ma żadnego problemu.

 

Nieważne gdzie, ale siedziba z bazą treningową dla tak dużej federacji powinna jednak powstać, a wygląda na to, że okres oczekiwania na nią wydłuży się i to znacznie.

 

Bo u nas, wie pan, wszyscy się znają na dwóch rzeczach: leczeniu i na piłce nożnej. Nie dziwię się, że później dochodzi do takiej sytuacji, iż nasze kluby nie mogą się wybić. Gdy najlepsi nasi piłkarze grali w polskiej lidze, to były sukcesy: Legia była w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów, Górnik – w finale tych rozgrywek, myśmy ze Stalą Mielec byli w ćwierćfinale Pucharu UEFA, wysoko dochodził też Widzew.

 

Pamiętam wrzesień 1976 r., gdy graliśmy z Realem Madryt. Pół Polski chciało przyjechać do nas na ten mecz do Mielca. Przegraliśmy 1-2, a w Madrycie, gdyby nie sędzia, to mogło być 2-1, ale dla nas. Tyle że sędzia nie podyktował ewidentnego karnego dla nas. Cholerny Bułgar.

 

Sędziował wtedy Francuz z ormiańskimi korzeniami Michel Kitabdjian. Zresztą angielska prasa i fani Leeds mieli do niego olbrzymie pretensje po finale Ligi Mistrzów z 1975 r., gdy miał nie podyktować dwóch karnych przeciwko Bayernowi. Obserwator nisko ocenił jego pracę, ale to były jedyne konsekwencje.

 

Faktycznie, ale podczas gry na Zachodzie najbardziej obawialiśmy się, gdy sędziowali nam arbitrzy z ówczesnych krajów socjalistycznych: Rumuni, Bułgarzy.

 

Wracając do piłki, to faktycznie, gdybyśmy Polaków występujących za granicą zgromadzili w dwóch-trzech eksportowych klubach, to one regularnie by punktowały w europejskich pucharach.

 

Ale jeśli nas na to nie stać, to powinniśmy dawać szansę naszym młodym, a nie trzecioligowcom z Hiszpanii czy Portugalii. Wówczas oni mieliby szansę zabłysnąć. Gdy w wieku 23 lat, w 1973 r., w meczu Bułgaria – Polska strzeliłem dwie bramki, to grałem już wszystkie mecze w reprezentacji i to w pełnym wymiarze czasowym. Tylko raz mnie choroba wzięła. A dzisiaj nasi młodzi muszą oglądać w lidze marnych obcokrajowców, bo sami nie dostają szansy.

Michał Białoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie