5:1 z Estonią to nie tylko efekt słabości rywala. W tej kadrze coś drgnęło

Piłka nożna
5:1 z Estonią to nie tylko efekt słabości rywala. W tej kadrze coś drgnęło
fot. PAP
Potrzebowaliśmy zwycięstwa z przytupem nad Estonią i je dostaliśmy.

Potrzebowaliśmy zwycięstwa z przytupem nad Estonią i je dostaliśmy. 5:1 na PGE Narodowym to wystarczający powód, aby wierzyć, że jeszcze polska piłka reprezentacyjna nie zginęła.

Drużyna Michała Probierza ewidentnie wiedziała, jak chce się dobrać do skóry słabeuszom z Estonii. Plan, aby rozciągać grę jak najmocniej od prawej do lewej, polegać na dobrze dryblujących skrzydłowych, ich zejściach do środka na strzał lub dośrodkowaniach i do tego strzałach spoza pola karnego, jak najbardziej wypalił.

 

Zobacz także: Boniek tonuje nastroje po meczu z Estonią. "Niebezpieczna lektura. Michał musi to przeanalizować”

 

Czerwona kartka dla rywala i długa gra z przewagą jednego zawodnika to też nie był przypadek. Paskotsi, „nawijany” co i rusz przez Nikolę Zalewskiego, czuł się jak na karuzeli i puszczały mu nerwy. Jakub Piotrowski, który zanotował piękną asystę i strzelił najładniejszego gola, może być dla obecnego selekcjonera kimś takim, jak kiedyś Mączyński dla Adama Nawałki. Przyjemnie się oglądało, jak Polacy wreszcie spełnili się w roli faworyta i nie musieliśmy patrzeć, jak się męczą. Jak choćby nie tak dawno na tym samym stadionie z innym rywalem tego kalibru – Wyspami Owczymi.

 

Oczywiście - rywal był z najniższej półki, właściwie bez żadnych atutów, nie próbował nawet pograć w piłkę, ograniczył się do przeszkadzania czy też tzw. przesuwania. Nie jest żadną przesadą, że Estonia to obecnie poziom naszej trzeciej ligi i choćby ten fakt powinien sprawić, że do zwycięstwa nawet tak okazałego powinniśmy podchodzić z dystansem.

 

Z drugiej strony - czy widzieli państwo Piotra Zielińskiego udzielającego wypowiedzi po meczu? Przecież najlepszy polski piłkarz, według plebiscytu Przeglądu Sportowego i Polsatu, wprost promieniał ze szczęścia. Strzelił gola głową, fantastycznie zagrywał prostopadłe piłki, wszędzie go było pełno.

 

W moim odczuciu nawet nie chodziło o jego indywidualne osiągnięcia, ale o ogólne samopoczucie. Wreszcie ta grupa ludzi nie wyglądała jak „zbite psy”, ale śmiało podniosła głowę, wzięła sprawy we własne ręce, a nie snuła się po boisku, jak właściwie w całych eliminacjach.

 

Właśnie to zasuwanie, autentyczna pasja, z jaką piłkarze Probierza rzucili się na rywala, jest czymś nowym. Jasne, że takie zaangażowanie powinno być oczywistością. Z różnych powodów jednak tego nie było. Tu znów pojawiła się autentyczna - jak się wydaje - sportowa złość.

 

Na tym buduję swój optymizm przed meczem z Walią. Rozgrzaliśmy się przed wyjazdem do Cardiff, trochę pobiegaliśmy, postrzelaliśmy, coś nam się wreszcie zaczęło udawać, być może wróciła chemia.

 

Pewnie, że lepiej budować i tworzyć mit założycielski na sukcesie przeciwko jakiejś markowej drużynie, ale warto też skupić się czasem na sobie i nie oglądać się na rywali.

 

Jeśli rzeczywiście jesteśmy świadkami powrotu pozytywnej aury w reprezentacji (i nie było to jedynie jakieś jednorazowe tchnienie pierwszego dnia wiosny), a do tego selekcjoner będzie miał oryginalny i dobry pomysł taktyczno-personalny na Walię, to od wtorku będziemy się zastanawiać, co tu zrobić, aby nie skompromitować się podczas mistrzostw Europy z Francją, Holandią i Austrią…

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie