Medal olimpijski na horyzoncie. "Nigdy nie było tak mocnej kadry"

Zimowe
Medal olimpijski na horyzoncie. "Nigdy nie było tak mocnej kadry"
fot. Cyfrasport
Michał Niewiński

- W tym momencie coś co jest dla nas obecnie bardzo ważne, bo teraz już zdobywamy te medale, to jest to też pokora, żeby w tym wszystkim nie osiąść na laurach. Żeby sobie nie myśleć, że jesteśmy już dobrzy, to jakoś to pójdzie. Musimy dalej ciężko pracować żeby zmaksymalizować nasz potencjał przed igrzyskami w Mediolanie – zapewnia reprezentant Polski w short tracku, Michał Niewiński.

Grzegorz Michalewski (Polsat Sport): Czy może być piękniejsza puenta sezonu od tej, którą ty miałeś? Od początku sezonu dążyłeś do zdobycia medalu Pucharu Świata i ten cel zrealizowałeś w ostatnich zawodach. Do tego wspólnie z kolegami w sztafecie wywalczyłeś historyczne podium mistrzostw świata. To był dla was wszystkich znakomity sezon na krótkim torze.

 

Michał Niewiński: Widać było, że jeszcze większy progres poczyniliśmy w tym roku. Zresztą był on widoczny także i w poprzednim sezonie, plasowaliśmy się coraz wyżej w Pucharze Świata, zdobywając pierwsze medale w sztafecie mieszanej na tych zawodach. Do tego zdobyliśmy w tamtym roku w sztafecie pierwszy medal mistrzostw Europy. W tym sezonie zaczęliśmy się naprawdę rozkręcać, każdy Puchar Świata to już były finały A i B, a przy tym bardzo dużo wysokich miejsc. Dopiero w końcówce otworzyliśmy w końcu ten worek, zdobyliśmy te pierwsze medale. Powiedziałbym całe szczęście, bo ten początek był powiedzmy, że zadowalający bo mieliśmy te wysokie miejsca, lepsze niż zazwyczaj, ale wiedzieliśmy na co nas stać i te czwarte czy piąte miejsca bolały trochę w serduszku, nie ma co się oszukiwać. Ale trzeba było dalej dążyć do tego celu, co zaowocowało tym, że przywieźliśmy łącznie sześć medali, z czego pięć z rywalizacji indywidualnej. Zatem był to dla nas udany sezon.

 

Długo czekaliśmy w tym sezonie na pierwszy medal Pucharu Świata i to był brąz naszej żeńskiej sztafety zdobyty podczas zawodów w Pekinie. Ten prawdziwy wysyp o którym wspominałeś nastąpił już w 2024 roku, najpierw w Dreźnie, a później podczas finałowych zawodów w Gdańsku. Czy to był może taki celowy zabieg z waszej strony, aby tę optymalną formę przygotować właśnie na te ostatnie zawody, które odbyły się w Europie?

 

- To jest właśnie najgorsze w naszym sporcie, że nie możemy sobie pozwolić na to, że przygotowujemy się do jednych konkretnych zawodów, a resztę sobie odpuszczamy. Mamy tych startów po prostu za mało, bo to jest tylko sześć zawodów Pucharu Świata, mistrzostwa Europy i mistrzostwa świata. Daje nam to osiem startów w ciągu roku, więc w porównaniu choćby do skoków narciarskich, to nie jest to duża liczba. Przez to, że mamy tylko osiem zawodów w ciągu roku, to musimy być w szczytowej formie praktycznie przez cały sezon. Nie możemy sobie pozwolić na odpuszczanie. Teraz gdzieś nam się ta noga „podwijała” i na szczęście na tych dwóch ostatnich Pucharach Świata otworzyliśmy te worki medalowe, więc „upiekło” nam się trochę w końcówce sezonu.

 

W poprzednich kilku latach startowałeś w seniorskich zawodach Pucharu Świata będąc jeszcze w wieku juniora. Ten obecny, który właśnie się zakończył był dla ciebie pierwszym już w roli „seniora” z prawdziwego znaczenia i cały czas podkreślałeś, że twoim marzeniem było zdobycie medalu Pucharu Świata w rywalizacji indywidualnej. Trzymałeś nas w tym postanowieniu do samego końca, bo dopiąłeś swego nie dość, że w ostatnich zawodach pucharowych, to w dodatku w ostatnim wyścigu indywidualnym finałowej rywalizacji, która odbyła się w gdańskiej hali Olivia. Stanąć na podium przed swoimi kibicami jest rzeczą niesamowitą.

 

- Tak, nawet jeśli pomyślimy o tym ilu mężczyzn dokonało tego wcześniej zdobywając medal Pucharu Świata przed własną publicznością w Polsce. Okazuje się, że jest nas tylko dwóch: ja i Łukasz Kuczyński. I to dzień po dniu, więc jest to naprawdę niesamowite. Szczególnie, że w Polsce mieliśmy już wielu świetnych sportowców jeżeli chodzi o łyżwiarstwo i wielu z nich nigdy nie zdobyło medali Pucharu Świata. My jesteśmy na tyle mocni, dajemy radę i zdobywamy te medale. To jest niesamowite uczucie, które lubię, zwłaszcza gdy robię coś po raz pierwszy. Podobnie było na mistrzostwach świata juniorów, gdy zdobyłem złoty medal. Pomyślałem sobie wtedy „wow” – jestem pierwszym zawodnikiem, który na imprezie tej rangi usłyszał Mazurka Dąbrowskiego. To była mega przyjemna chwila i pierwszy raz coś w historii robię ja. To było miłe i budujące. Teraz na horyzoncie wyłania mi się to, że chcę być jednym z pierwszych Polaków, który zdobędzie indywidualnie lub sztafecie medal igrzysk olimpijskich.

 

Short track jest taką dyscypliną, gdzie nie wszystko zależy od ciebie. Możesz jechać fantastycznie i szybko, ale czasami zabraknie po prostu tlenu albo czasami rywal przypadkowo „podstawi”, ewentualnie po prostu płoza „nie wytrzyma” i można zapomnieć o dobrym wyniku. Tych wypadkowych na krótkim torze jest naprawdę bardzo dużo. Zbudowanie przy tym mocnej sztafety, która będzie w stanie zdobyć medal mistrzostw świata jest naprawdę trudnym i przede wszystkim długotrwałym procesem.

 

- W Polsce short track jest obecny od prawie trzydziestu lat, więc powiedzmy, że te trzydzieści lat trwało wyłowienie tych talentów i zbudowanie tej sztafety. Do tego wszystkiego potrzeba dużo ciężkiej pracy. Możemy na to spojrzeć nawet pod tym kątem, że trenerka Ula (Kamińska przyp. red.) i Greg (Gregory Durand; trenerzy naszej kadry przyp. red.) są już w Polsce od sześciu lat. I sama ich praca u nas to już jest te sześć lat żeby cokolwiek zbudować, coś co jest na poziomie żeby zdobywać medale. Jest to mega ciężka rzecz i trzeba bardzo dużo cierpliwości. W tym momencie coś co jest dla nas obecnie bardzo ważne, bo teraz już zdobywamy te medale, to jest to też pokora, żeby w tym wszystkim nie osiąść na laurach. Żeby sobie nie myśleć, że jesteśmy już dobrzy, to jakoś to pójdzie. Musimy dalej ciężko pracować żeby zmaksymalizować nasz potencjał przed igrzyskami w Mediolanie.

 

Przed wami jeszcze ten sezon przedolimpijski, bo do rozpoczęcia zimowych igrzysk pozostało niespełna dwa lata. Podejrzewam jednak, że już teraz myślicie o tym żeby zakwalifikować się do kadry, która startować będzie w Mediolanie i Cortinie d’Ampezzo w 2026 roku.

 

- Na pewno to jest dla nas priorytet. Musimy na to spojrzeć, a przynajmniej ja na to patrzę z tej perspektywy, że to jest jeszcze dwa lata, a więc połowa od poprzednich igrzysk. Z drugiej strony jeśli sobie policzymy ile zawodów Pucharu Świata zostało do igrzysk olimpijskich, to jest to tylko dziesięć startów w tym cyklu. To jest naprawdę bardzo mało. Teraz będę miał dwadzieścia jeden lat i byłem już na szesnastu zawodach Pucharu Świata, więc to już pozostaje mniej, niż ja mam tych startów „przejeżdżonych”, a ja dopiero od niedawna ścigam się na tym poziomie. Dlatego do rozpoczęcia igrzysk pozostało już naprawdę niewiele czasu. Trzeba dalej zachować ten spokój, cierpliwość i pokorę oraz ciężko pracować i myślę, że będziemy gotowi na te igrzyska w Mediolanie.

 

Długi tor ma już kilka medali olimpijskich zdobytych zarówno jeszcze w odległych latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, czy też już w tych czasach nam bliskich z Turynu i Soczi. Czekamy cały czas na ten historyczny medal na krótkim torze i czy we Włoszech w 2026 roku będziemy w stanie wywalczyć ten choćby jeden wymarzony krążek?

 

- Myślę, że tak jak teraz silna jest polska kadra, to nigdy wcześniej nie była jako drużyna. Wiadomo, że Natalia Maliszewska była w stanie to podium wywalczyć w Pekinie, ale co się stało, to się stało i tego czasu nie cofniemy. Teraz jako drużyna jesteśmy aktualnie najsilniejsi w historii i nigdy tak mocnej kadry nie było. Myślę, że teraz mamy największą szansę, aby zdobyć ten medal igrzysk olimpijskich. Nie chcę zapeszać, ale myślę, że jeśli ktoś ma to zrobić, to jesteśmy to właśnie my.

 

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie