Kulesza pozazdrościł tego Bońkowi! "Bierze mądrzejszych od siebie"

Piłka nożna
Kulesza pozazdrościł tego Bońkowi! "Bierze mądrzejszych od siebie"
Cyfrasport
Prezes PZPN-u Cezary Kulesza próbuje kopiować pomysły swego poprzednika Zbigniewa Bińka

- To jest dobry kierunek, który wytyczył Zbigniew Boniek, który sam jest zwierzęciem medialnym, a i tak wziął do pomocy Janusza Basałaja, Romana Kołtonia i całą grupę znanych dziennikarzy. Otaczanie się takimi to nic złego. Człowiek mądry otacza się mądrzejszymi od siebie w konkretnej dziedzinie. I tak teraz robi Kulesza. Ja też kierowałem się taką dewizą – powiedział nam były prezes PZPN-u Michał Listkiewicz.

Michał Białoński, Polsat Sport: Ostatnio kibice Polonii zorganizowali „Środę z Listkiewiczem”, Czy „Czarne Koszule” utrzymają się w Fortuna 1. Lidze kosztem innego klubu z tradycjami Resovii? Po dwóch zwycięstwach z rzędu Polonia wyszła ze strefy spadkowej.

 

ZOBACZ TAKŻE: Skandaliczna decyzja przeciw Barcelonie?! Listkiewicz: Gafa sędziego była nie tam, gdzie się wszystkim wydaje

 

Michał Listkiewicz, były sędzia międzynarodowy, prezes PZPN-u w latach 1999-2008: Wiele na to wskazuje, ale jeszcze jest sporo grania. Resovia ma bardzo trudny terminach, bo gra z samymi tuzami.

 

Poza tym ma cztery punkty straty do Polonii.

 

Trochę mi szkoda Resovii. Jej wychowankiem był Marian Łącz, za sprawą którego ja się w ogóle zainteresowałem piłką nożną. Marian przyjaźnił się z moim tatą, podobnie jak on był aktorem. I wciągnął mnie do gry w piłkę, gdy byłem dziesięciolatkiem i tak się zaczęło. Marian Łącz to wybitna osoba, mam do niej sentyment, podobnie jak do Resovii – klubu, który ma również lwowskie odniesienia, jest bardzo zasłużony.

 

Spadek Resovii nie jest jeszcze przesądzony. Nieoczekiwanie w walkę o uniknięcie degradacji zaplątał się jeszcze Bruk-Bet Termalica Nieciecza.

Michał Listkiewicz o Termalice Nieciecza

A miał się bić o powrót do Ekstraklasy.

 

Taka jest piłka. Znam dobrze właściciela Termaliki pana Witkowskiego. To są wspaniali ludzie, którzy stworzyli wspaniały projekt. Jedyny w Polsce na tym poziomie za własne pieniądze. Oni nie sięgają po środku publiczne państwowe czy samorządowe. Również wyłącznie z własnych funduszy zbudowali stadion. Nie mają nic wspólnego z klubami utrzymywanymi z pieniędzy miasta, a takich przykładów jest bez liku. W Termalica piłkarze mają wszystko, czego dusza zapragnie, zwłaszcza stabilizację, a wyniki są takie sobie.

 

W niektórych klubach są duże poślizgi, jak w Lechii Gdańsk, a mimo to są liderem. Widać, że jak się chodzi do szkoły pod górkę, to to pomaga w nauce. Tymczasem cieplarniane warunki czasem rozleniwiają, chociaż co do Termaliki, uważam, że zrobiła świetny ruch, zatrudniając trenera Marcina Brosza. Obserwowałem jego pracę w Górniku Zabrze i PZPN-ie. Doszedłem do wniosku, że to wizjoner, który ma odwagę postawić na młodych.

Michał Listkiewicz chwali Tomasza Tułacza i Puszczę Niepołomice

Tyle że na zrealizowanie wizji potrzeba czasu. Zmieniając trenerów co pół roku na pewno nikomu się to nie uda.

 

Pamiętam, jak się naśmiewano z Tomasza Tułacza. Że to wuefista, że jego drużyna jest jakaś taka śmieszna. Tymczasem wkrótce minie dziewięć lat jego pracy w Puszczy Niepołomice i nie dość, że awansował z nią do Ekstraklasy, to jeszcze jest na dobrej drodze do utrzymania. A nie jest mu lekko, często dochodzi do zmian w składzie. Klub nie ma za wiele pieniędzy, więc musi się nagimnastykować, żeby kogoś dobrego pozyskać itd. Przychodzi przed sezonem pół nowej drużyny i trzeba to szybko poukładać. Trzeba dodać, że połowa z nowych nabytków jest tylko wypożyczona, a na wypożyczeniu zawodnik nie będzie ryzykował połamania nóg, bo wkrótce wraca do swojego klubu i to w nim się będzie bił o miejsce w składzie.

 

Tymczasem u nas mówiono tak: „Mariusz Rumak objawienie sezonu!” Ja nic do niego nie mam, miły człowiek, tylko że wyników nie widać. Obowiązywało hasło: „Tułacz wtuła się do 1. Ligi, a na Rumaku do Europy”. Na razie skończyło się tak, że pojechał Lech do Krakowa na mecz z Puszczą i przegrał.

Michał Listkiewicz krytykuje prezesa Cracovii Mateusza Dróżdża

Na stadionie Cracovii, z którego Puszcza będzie korzystać do końca roku.

 

Trochę mnie zniesmaczyła wypowiedź prezesa Cracovii pana Dróżdża na ten temat.

 

Prezes Dróżdż lubi szermierkę słowną. Raz wbije szpilkę kibicom Wisły, że muszą korzystać z parkingu Cracovii, a innym razem fanom Puszczy.

 

Kojarzę tego pana, był w Lubinie, później w Widzewie. Zawód – prezes. To tak jakby pan zaprosił do domu gości, a później im powiedział: „Bydło, naświnili, nie potrafią jeść nożem i widelcem”. Niech pan weźmie duże, poważne ligi. Czy ktoś w nich w ogóle wie, jak się nazywa prezes? Owszem, był w Cheslea Abramowicz, ale to był również właściciel, a nie pracownik klubu. Mówi się o piłkarzach, trenerach, menedżerze, który odpowiada za transfery, ale nie o prezesie. A pan Dróżdż chce błyszczeć. Zwolnił dobrego, solidnego, moim zdaniem, trenera Jacka Zielińskiego. Na jego miejsce wziął jakiegoś tam żółtodzioba.

 

34-letniego Dawida Kroczka, który wcześniej prowadził Unię Skierniewice i Resovię.

 

Na dodatek prezes Dróżdż obraża Puszczę. Po co? Wystarczyło mu powiedzieć, że z uwagi na zniszczenie murawy nie przewidujemy przedłużenia najmu stadionu dłużej niż do końca roku.

 

Wracając jednak do Polonii, to cieszą mnie jej ostatnie wyniki. Klubowi nie brakuje wiernych kibiców. Właściciel Gregoire Nitot wytrzymał nerwowo. Zachował się zupełnie odwrotnie w niż jego poprzednik pan Wojciechowski, który zmieniał trenerów co dwa miesiące. Nitot trzyma trenera Rafała Smalca, do którego było wiele uwag, ja też w niego wątpiłem. Tymczasem zbliża się koniec sezonu i gra „Czarnych Koszul” faktycznie jakoś zaczyna wyglądać.

 

Prezes Nitot pilnuje dyscypliny budżetowej. Zapowiedział, że bez względu na wyniki klub musi się zmieścić w 12 milionach zł.

 

Wie pan, w ciągu trzech lat awansował z IV ligi do Fortuna 1. Ligi. To jest jednak spory postęp. Jeszcze niedawno na Polonię przyjeżdżał GKS Wikielec, a dziś przyjeżdża Wisła Kraków.

Listkiewicz o zmianach w Arce Gdynia. Uderza w Kołakowskiego: Ma coś z Kuby Wojewódzkiego 

Jarosław Kołakowski sprzedał Arkę Gdynia, zostawiając ją na drugim miejscu w tabeli. Co to oznacza dla klubu, którego losy, mieszkając w Gdyni, śledzi pan z bliska?

 

To bardzo dobra zmiana. Ja nie jestem fanem Jarka Kołakowskiego. Ma bardzo specyficzną osobowość, w stosunku do ludzi bywa nieuprzejmy. Nie pałamy do siebie sympatią, chociaż Jarek był moim rzecznikiem w PZPN-ie. Ona ma coś z Kuby Wojewódzkiego. Lubi poniżyć ludzi, zupełnie bez powodu. Ktoś jest słabszy intelektualnie, finansowo czy ma słabszą pozycję, to trzeba go sponiewierać. Ja wiem, że poniżał sprzątaczki czy magazyniera. No po co? Ale Jarek taki jest.

 

Natomiast trzeba przyznać, że jako menedżer jest jednym z wybitniejszych w Polsce. Wypromował wielu zawodników. Jeśli chodzi o zarządzanie klubem, oczywiście, jego charakter sprawił, że się odsunęło miasto, odsunęli się kibice i miejscowi sponsorzy. Natomiast Jarek i tak utrzymał klub na wysokim poziomie. Nawet obecny właściciel Marcin Gruchała, którego bardzo cenię, bo to jest człowiek miejscowy, związany z Arką od zawsze i widać, że to jest szczery i dobry człowiek, przyznał, że obecna, wysoka wartość Arki to zasługa Kołakowskich.

 

Nie poddali się wobec bojkotu kibiców i środowiska lokalnego.

 

To prawda, nie pękli. Na dodatek zatrudnienie trenera Łobodzińskiego okazało się być strzałem „w dziesiątkę”.

 

Dość nieoczywistym, bo przecież przed Arką nie udała mu się misje w Wieczystej Kraków i Miedzi Legnica.

 

Najważniejsze, że w Gdyni Łobodziński się odnalazł i w klubie wraca klimat arkowski. Na mecze są zapraszane ikony, jak Michał Globisz, czy Czesław Boguszewicz, czyli stara wiara Arki. Przykro mi, że nie pożegnano tak jak należy Janusza Kupcewicza. Na jego pogrzeb, przez całą Polskę, przyjechał np. Antoni Piechniczek, a nie znalazł czasu na przyjście Jarosław Kołakowski, który jest na miejscu. To trochę słabe. Generalnie pamięć o legendach klubów u nas szwankuje. W Anglii czczenie ich jest wzorcem, zasłużonych piłkarzy zaprasza się do loży honorowej. Lechia jest dobrym przykładem, ma specjalną trybunę, na której siedzą legendy: Lech Kulwicki, Józef  Gładysz, Krzysztof Słabik i inni zasłużeni piłkarze i są witani z honorami.

Michał Listkiewicz o zmianach w PZPN-ie

W sierpniu ubiegłego roku wrócił pan do PZPN-u w roli przewodniczącego Komisji ds. Zagranicznych. Związek robi wszystko, aby ocieplić swój wizerunek, bo zbyt często zachowuje  pod tym względem niczym słoń w składzie porcelany. Ostatnio zatrudnił znanego komentatora Polsatu Sport Cezarego Kowalskiego.

 

Myślę, że to jest dobry kierunek, który wytyczył Zbigniew Boniek, który sam jest zwierzęciem medialnym i by sobie poradził, ale wziął do pomocy Janusza Basałaja, Romana Kołtonia i całą grupę znanych dziennikarzy. Otaczanie się takimi to nic złego. Człowiek mądry otacza się mądrzejszymi od siebie w danej, konkretnej dziedzinie. I to jest dobre. Ja też kierowałem się taką dewizą. Gdy byłem prezesem, to wziąłem do współpracy m.in. Antoniego Piechniczka, Henryka Apostela, którzy trenersko byli wybitni. Gdy nie mogłem sobie poradzić z własnym środowiskiem sędziów, ich szefem zrobiłem Andrzeja Strejlaua. Do zarządzania bieżącego wziąłem Eugeniusza Kolatora, który był wzorcowym urzędnikiem państwowym. W ministerstwie pilnował roboty papierkowej, znał się na tym i był zdyscyplinowany. Zbyszek Boniek także rozumiał, jak to jest ważne, bo w roli sekretarza generalnego obsadził Maćka Sawickiego, a działem medialnym kierował mu sprawnie Basałaj. I tak trzeba.

 

Teraz Cezary Kulesza, którego silną stroną na pewno nie jest medialność i PR, zaczyna się otaczać fachowcami. Czarek Kowalski, czyli „Rumun”, jak my go w środowisku nazywamy, to wytrawny dziennikarz, który skomentował setki, jak nie tysiące meczów, zna to środowisko i jest w nim lubiany. Zatrudnienie go to dobre posunięcie, które nie zmieni faktu, że PZPN zawsze był, jest i będzie rozliczany z wyników reprezentacji. Po wygranym barażu z Walią Kuleszy i reszcie zarządu PZPN-u spadł ogromny kamień z serca.

 

Tyle że na Euro 2024 gramy w grupie śmierci z Francją, Holandią i Austrią. 

 

Ale w narodzie nie ma tak rozdmuchanych oczekiwań jak przed MŚ 2002 w Korei i Japonii, czy przed MŚ 2006 w Niemczech, gdzie mieliśmy jechać co najmniej po ćwierćfinał. Tym razem urwanie punktu faworytowi Francji czy Holandii i zwycięstwo nad Austrią już będzie dobrze odebrane.

 

Nie czuje pan, że wyolbrzymiamy wyeliminowanie Walii? Mało kto bierze pod uwagę fakt, że w meczu z nią nie oddaliśmy ani jednego celnego strzału, a to już nie jest zespół z Garethem Bale’em czy Aaronem Ramseyem.

 

To prawda, dziś Walia nie jest żadną potęgą, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ja przypominam rok 1974, żeby ludzi nastroić optymistycznie. Gdy jechaliśmy na MŚ, wszyscy mówili: „O Rany Boskie! Włochy i Argentyna! Żeby tylko uniknąć kompromitacji. Tylko z tym Haiti jakoś wygramy i do domu”. Okazało się, że Włosi błagali, żebyśmy im odpuścili, bo już nie musieliśmy z nimi wygrywać, a i tak to zrobiliśmy. Oczywiście, tamta drużyna była nieporównywalnie lepsza, w sensie osobowości, zawodników. Tym razem również nie można z góry przekreślać podopiecznych Michała Probierza.

Michał Białoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie