Wisła Kraków przełamała fatum! Imponujący rekord
U schyłku ubiegłego sezonu czerwone kartki były zmorą Wisły Kraków. Pięć wykluczeń w ostatnich czterech meczach kosztowało ją stratę 11 punktów i szans na awans do Ekstraklasy. Tym razem podopieczni Mariusza Jopa przełamali fatum. W niekompletnym składzie pokonali Górnika Łęczna 1:0. Na dodatek społeczność "Białej Gwiazdy" ustanowiła krajowy rekord frekwencji ubiegłego weekendu. 25235 kibiców kupiło bilety. Takiej frekwencji nie miał nikt w Polsce, nawet Lech Poznań.


Trener Wisły Kraków Mariusz Jop po zwycięstwie nad Górnikiem Łęczna 1:0

Pavol Stano po porażce z Wisłą Kraków 0:1

Bramkarz Wisły Kraków Kamil Broda po zwycięstwie nad Górnikiem Łęczna 1:0
W niedzielne popołudnie na Stadionie Miejskim im. Henryka Reymana byliśmy świadkami lekcji pokory i cierpliwości. Oto Wiktor Biedrzycki, sprowadzony z Niecieczy do Krakowa za sprawą byłego trenera Wisły Kazimierza Moskala, zdobył bramkę na wagę trzech punktów. Ci sami kibice, którzy latem ubiegłego roku chcieli go pakować z powrotem do Niecieczy, wręczali mu nagrodę najlepszego piłkarza meczu.
ZOBACZ TAKŻE: Tydzień prawdy dla Legii? Zachować zimną głowę w gorącym okresie
Faktycznie, 27-letni defensor na pewno w Wiśle nie zaliczył wejścia smoka. Był wyraźnie stremowany, na dodatek w pierwszych 11 meczach aż trzy razy wyleciał z boiska. Fani pomstowali na niego, ale trenerzy – najpierw Moskal, a później Mariusz Jop zapewniali, że wychowanek Naki Olsztyn nie jest pudłem transferowym. Potrzebuje tylko adaptacji w nowym środowisku, wobec większych wyzwań, związanych przecież także z europejskimi pucharami.
W końcu Biedrzycki gra na miarę oczekiwań i dzięki skoczności wyszedł głową na wyższy pułap niż bramkarz Górnika Branislav Pindroch, zdobył bramką na wagę zwycięstwa.
W tym sezonie Wisła wygrała wcześniej dwa mecze, pomimo czerwonych kartek dla jej piłkarzy, ale gdy w 71. min starcia z imienniczką z Płocka został wykluczony James Igbekeme, krakowianie prowadzili już 2:0, ostatecznie wygrali 3:1. W tej samej minucie meczu o Puchar Polski z Siarką Tarnobrzeg "czerwień" ujrzał Biedrzycki, było 2:2, ale Wisła i tak postawiła na swoim. Natomiast wcześniejsze wykluczenia pociągały za sobą straty punktów. W dwóch sierpniowych meczach: z Arką Gdynia - wykluczenie Biedrzyckiego w 70. minucie, przy prowadzeniu 2:1, mecz skończył się remisem 2:2 i Zniczem Pruszków – wykluczenie Tamasa Kissa w 73. minucie, przy prowadzeniu krakowian 1:0, Znicz drobił stratę i wygrał 2:1. Także 28 lipca, gdy Biedrzycki wyleciał z boiska już w 57. minucie, wiślacy zdołali tylko zremisować bezbramkowo z Polonią Warszawa u siebie.
Jeszcze za kadencji trenera Alberta Rude, koniec ubiegłego sezonu był prawdziwym koszmarem dla kibiców Wisły, właśnie z uwagi na czerwone kartki. Cztery mecze z rzędu na czerwono i tylko raz, w Sosnowcu udało się zremisować z pikującym do 2. Ligi Zagłębiem 1:1. Z Lechią, GKS-em Katowice, Bruk-Betem Termalicą przyszły porażki, które kosztowały utratę szans na awans.
Tym razem podopieczni Mariusza Jopa wydarli Górnikowi Łęczna punkty niczym z gardła. Wisła grała w osłabieniu od 60. minuty, gdy czerwoną kartkę dostał Patryk Letkiewicz, za zagranie ręką poza polem karnym.
- Na pewno czerwona kartka wyzwoliła dodatkowe emocje. Przy wsparciu licznie zgromadzonych kibiców, którzy żywiołowo reagowali na każdy nasz odbiór, każde wybicie piłki, każdą interwencją Kamila Brody, dodawali nam energii – analizował trener krakowian Mariusz Jop.
- Cieszę się, że pomimo tego, iż musieliśmy stanąć troszeczkę niżej i czekać na rywala, to byliśmy agresywni, odbieraliśmy piłkę w pojedynkach. Nie daliśmy się zepchnąć nisko, żeby rywal stwarzał wiele sytuacji – dodał.
Trener Górnika Łęczna Pavol Stano żałował nie tylko straconych punktów, a na wypadek zwycięstwa jego ekipa wyprzedziłaby Wisłę w tabeli.
- Na pewno nasze dośrodkowania w pole karne nie miały odpowiednio wysokiej jakości. Piłka po niech za długo leciała. Dla bramkarza i stoperów takie podania to bułka z masłem – akcentował Stano.
Z cienia wyszedł nie tylko strzelec bramki Biedrzycki, ale też bramkarz Kamil Broda, który nie do końca rozgrzany wszedł z ławki, by zastąpić Letkiewicza i od razu obronił mocny strzał z rzutu wolnego.
- Cieszę się, że udało się pomóc zespołowi. Pokazaliśmy charakter i grę do końca. Na boisku było czuć energię od każdego, maksymalne zaangażowanie w walce o każdą piłkę. Bardzo się cieszę ze zwycięstwa – powiedział Polsatowi Sport Kamil Broda.
Ważne też, że w niedzielne spotkanie dało kolejny dowód na to, że Wisła Kraków to projekt o wysokim zapotrzebowaniu społecznym. W słoneczną niedzielę nie jest łatwo zachęcić ludzi do wcześniejszego powrotu z weekendowych wypadów w góry, a jednak klubowy marketing stanął na głowie. Ponad 25 tys. kibiców na stadionie nie miał nikt w Polsce, nawet w Ekstraklasie, łącznie ze zmierzającym po mistrzostwo Polski Lechem Poznań. Na pewno promocje z okazji Dnia Kobiet, czy dla kibiców, którzy wspierali drużynę podczas Meczu Mistrzów z Ruchem w Chorzowie, przyniosły nadspodziewany efekt. Aż 6104 kobiety zasiadły na trybunach, czyli prawie co czwarty kibic reprezentował płeć piękną. Wisłę wspierało aż 4800 dzieci i 4443 osoby, które na stadionie pojawiły się po raz pierwszy. Wiele spośród nich stanie się zapewne stałymi już klientami.
Dzięki temu pospolitemu ruszeniu do kas prezesowi i właścicielowi Wisły Jarosławowi Królewskiemu łatwiej będzie łatać dziury budżetowe, powstałe głównie po konieczności spłaty starego długu wobec Adama Mandziary, którego jeszcze w erze Bogusława Cupiała przyprowadził do Wisły Zdzisław Kapka.
Przejdź na Polsatsport.pl
