Bohaterowie finału Champions League? Oni nie są zmęczeni…
Turnieje Final Four Ligi Narodów UEFA za każdym razem dostarczały widzom futbol na najwyższym poziomie. Nazwałem je kiedyś "małym Euro w wielkiej postaci", bo w przeciwieństwie do obecnych klasycznych mistrzostw Europy, mamy tu prawdziwy crème de la crème.

Nie grają tu dwadzieścia cztery reprezentacje, tylko cztery. Nie uświadczysz tu – z całym szacunkiem – Albanii, Gruzji, Słowenii, Słowacji czy Islandii. Są tylko najlepsi. Zresztą – w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Euro składało się właśnie tylko z czterech drużyn. Potem z ośmiu. Także dlatego Polakom tak trudno było przez dekady tam wystąpić. Udało się to dopiero ekipie Leo Beenhakkera. W Austrii i Szwajcarii grało jednak już szesnaście zespołów. Dziś w najważniejszej piłkarskiej reprezentacyjnej imprezie na Starym Kontynencie jesteśmy już regularnie także dlatego, że pojawia się tam połowa drużyn zrzeszonych w UEFA. Nie z powodu niewiarygodnie podniesionych przez nas standardów. Ćwierćfinał turnieju z 2016 roku we Francji od prawie dekady jest tym, czym się chełpimy i co powinno być wyznacznikiem i celem każdej kolejnej narodowej ekipy. Jakbyśmy zapomnieli, że po medal sięgnęli wówczas Walijczycy.
ZOBACZ TAKŻE: Oto najbardziej wartościowi piłkarze świata! Odgadniesz całą dziesiątkę? (ZDJĘCIA)
UEFA Nations League od początku traktowana była w Polsce z przymrużeniem oka, a nawet lekką pogardą. Że co to za rozgrywki, że nie wiadomo, o co w nich chodzi. A przecież dzięki pierwszej edycji – i remisowi w ostatniej kolejce grupowej z Portugalią - zostaliśmy w pierwszym koszyku przed eliminacjami do Euro 2020 i przez to nie trafiliśmy w nich na żadnego z gigantów, a na Austrię, Izrael i Słowenię.
Potem - za sprawą pozostania w Dywizji A - mogliśmy zagrać baraże o ME 2024, gdy kadrę po fiasku Fernando Santosa przejmował Michał Probierz. W ubiegłym roku potraktowaliśmy ją jako czas na eksperymenty przed walką o mundial, przez co spadliśmy do Dywizji B. A to w przyszłości może mieć swoje brutalne konsekwencje.
Na tegoroczny turniej do Niemiec "chciało" się przylecieć Cristiano Ronaldo, choć nagrody finansowe nie są tu przecież tak duże, jak gdzie indziej. Mundial w Katarze znany jest w Polsce nie z awansu do 1/8, ale z afery z premiowej. W środę na boisku w Monachium pojawiło się trzech portugalskich uczestników finału Champions League, który rozegrany został cztery dni temu w tym samym miejscu. Piąty siedział na ławce. Przeciw Niemcom szalał Pedro Neto, który przed tygodniem grał we Wrocławiu w finale Ligi Konferencji w barwach Chelsea. W czwartek w drugim półfinale w Stuttgarcie w rywalizacji Francja - Hiszpania pojawią się kolejni piłkarze z sobotniego spotkania Paris Saint-Germain – Inter Mediolan. Nikt nie ogłosił na Instagramie, że czuje się zmęczony i tym razem podziękuje kadrze. Ktoś może powiedzieć: "ale chwila! My gramy z Finlandią, a nie o medal Ligi Narodów". Tylko że mecz w Helsinkach ma dla nas być może nawet większe znaczenie, niż dla Cristiano, Vitinhi czy Nuno Mendesa gra w rozgrywkach, które "podobno" nie są najbardziej istotne.
Przejdź na Polsatsport.pl
