Minister Nitras sprawiedliwie osądzony. Padły konkretne zarzuty! "To więcej niż skandal!”
Sławomir Nitras był ministrem sportu i turystyki przez 588 dni, od 13 grudnia 2024 r. do 24 lipca 2025 r. Jak wypadła jego kadencja? Co mu się udało, a co nie? Poprosiliśmy o osąd ekspertów, którzy uważnie śledzili pracę pochodzącego ze Szczecina polityka.

Minister Nitras miał szczytne zamiary. W nowelizacja Ustawy o Sporcie zawarł ważne punkty, jak wsparcie dla zawodniczek w ciąży i po porodzie, dopuszczenie wybitnych sportowców do zarządów związków, ale wszystko wywróciło się przez niesławne już parytety. 30 procent miejsc w zarządach związków miało być przyznawana nie wedle merytoryki, tylko z uwagi na płeć – plan Nitrasa zarezerwował je dla kobiet. Krytycy od razu podchwycili, że w kierownictwie Ministerstwa Sportu i Turystyki nie było ani jednej kobiety.
ZOBACZ TAKŻE: Sport żegna Nitrasa z wielką ulgą. Nowy minister od "Idola” po Rutnicki Cup
Wielu ludzi ze środowiska, w tym prezes PZLA Sebastian Chmara chwali za go za Klub Pro, czyli wsparcie kwotą 102 mln zł 850 klubów sportowych, które osiągają największe sukcesy w szkoleniu zawodników w przedziale wiekowym 12-23 lata, w różnych dyscyplinach sportowych. Inna rzecz, czy kryteria podziału tychże środków będą obiektywne i merytoryczne, skoro decyduje podległy ministrowi Instytut Sportu.
Wawrzynowski: Nitras to jeden z najgorszych ministrów, jakich pamiętam
- Sławomir Nitras to na pewno jeden z najgorszych ministrów, jakich pamiętam. Przede wszystkim można było odnieść wrażenie, że trafił do sportu, by otworzyć tu kolejny front wojny politycznej między PO i PiS. Od początku uderzał w związki sportowe zamiast z nimi wypracować jeden front, zamiast koncentrować się na problemach sportu przez większość czasu prowadził kampanię wyborczą. Nie przypominam sobie ministra, który tyle czasu poświęcałby bieżącej polityce, tak „upartyjnionego” – w rozmowie z Polsatem Sport miażdży byłego już ministra Marek Wawrzynowski z „Przeglądu Sportowego”.
Red. Mateusz Puka z Wirtualnej Polski starał się znaleźć dobre strony w kadencji ministra Nitrasa.
- W lansowanej przez niego nowelizacji Ustawie o Sporcie wiele było dobrych zapisów, jak położenie większego nacisku na zawodników i kluby. Podobnie jak program Klub Pro był w miarę ok. Gorzej wszystko zaczęło wyglądać, gdy przyszło do fazy realizacji. Słychać w środowisku, że minister nie angażował się aż tak bardzo w te projekty i „nie dowoził” tych rzeczy, które miał „dowieźć”. I to był największy problem - wybija.
Red. Puka dodaje, że potem zaczęły się pojawiać tak prozaiczne kłopoty jak stały kontakt ze związkami sportowymi.
- Można się na nie obrażać lub nie, ale to one stanowią podstawę naszego sportu wyczynowego i rozwoju dyscyplin. Tymczasem minister Nitras miał kiepskie relacje z większością prezesów. Przez to wszystko zaczęło iść w kiepską stronę
Mam wrażenie, że tych projektów, w okresie prezydenckiej kampanii wyborczej prawie w ogóle nie było, a później nastąpiła ich nagła intensyfikacja. Ale na odmianę sytuacji było już za późno – uważa dziennikarz WP.
"Walką z Piesiewiczem próbował przykryć swoją niekompetencję"
Trudno było odeprzeć wrażenie, że myślą przewodnią Sławomira Nitrasa było zwalczenie prezesa PKOl-u Radosława Piesiewicza, głównie dlatego, iż kojarzony jest z poprzednią władzą.
- Samej walki Nitrasa z szefem PKOl-u nie oceniam negatywnie, choć robienie z tego sztandarowego przedsięwzięcia swojej kadencji było dowodem na to, że nie ma za bardzo pomysłu na to, jakim chce być ministrem, co chce osiągnąć i w ten sposób próbuje przykryć swoją niekompetencję – punktuje Marek Wawrzynowski.
Akcentuje także inne błędy byłego już szefa resortu sportu.
- Odniosłem wrażenie, że nie było tu przypadku, bo minister Nitras miał po prostu niewielkie pojęcie o sporcie młodzieżowym i amatorskim. Jego wiedza to była wiedza kibica, zaangażowanego ale jednak kibica. Rozwiązania, które wprowadzał były nie tyle złe, co wręcz szkodliwe dla sportu. Program wsparcia dla klubów na podstawie wyników młodzieży to jest wprost zachęcenie do stawiania na wynik tu i teraz, nie na rozwój. A wiemy, że to nie idzie w parze. To jest podawanie młodym sportowcom trucizny, która ostatecznie zabije w nich zawodników. Więcej niż skandal – oburza się red. Wawrzynowski.
Puka: Za słowami ministra Nitrasa nie poszły czyny
Red. Puka wskazał na inny wątek długiego konfliktu Nitrasa z PKOl-em.
- Gdyby za słowami wypominania braku transparentności i nieprzestrzegania zasad przez działaczy poszły czyny, w postaci reformy polskiego sportu, usprawnienia i wyklarowania działających w nim mechanizmów, to można by uznać, iż taki wstrząs był potrzebny. Ale za tym wszystkim nie poszły czyny. Owszem, można powiedzieć, iż to wstyd, że działacz z zimowej dyscypliny pojechał na trzy dni na letnie igrzyska, ale nie jest to największy problem polskiego sportu po IO w Paryżu. Znacznie większym jest to, że Sławomir Nitras nie budował sportu. Zamiast od razu po IO rozpocząć dyskusję o tym, jak wydawane się pieniądze i jak można zreformować cały system, on zajął się tylko i wyłącznie walką polityczną – krytykuje dziennikarz WP.
Pójścia Nitrasa na ścieżkę wojenną z PKOl-em nie może zrozumieć także prezes PZHL-u Mirosław Minkina.
- Parytety mi się nie podobały. Konflikt z PKOl-em też oceniam sceptycznie. Ta sprawa szeroko pojętemu sportowi na pewno nie służyła – nie ma wątpliwości sternik polskiego hokeja.
Marek Wawrzynowski nie może darować ministrowi Nitrasowi jeszcze jednej, tylko z pozoru bagatelnej sprawy.
- Chodzi o odebranie pieniędzy z programu dla małych klubów, żeby je dać do klubów profesjonalnych. To była zbrodnia na sporcie amatorskim, tworzenie nieuczciwej konkurencji – nie ma złudzeń dziennikarz "Przeglądu Sportowego".
Poprosiliśmy także o wskazanie choćby jednego pozytywnego aspektu schedy po Nitrasie.
- Koniec końców pan minister wyciągnął do nas rękę. Po długim procesie podpisaliśmy nową umowę z Tauronem, na dwa lata. Prosiłem pana ministra, żeby pomógł hokejowi w tej trudnej sytuacji. I to dało skutek. Dzięki wsparciu ministra mieliśmy stabilizację, a on sam patrzył na nasze działania przychylne. Mam na myśli m.in. zobowiązania po poprzednim prezesie, jakie od kwietnia tego roku spłacamy regularnie – chwali prezes Minkina.
- Najbardziej pozytywną rzeczą w kadencji Sławomira Nitrasa było to, że odszedł przed czasem. Środowisko sportowe naprawdę odetchnęło z ulgą. Oby nigdy więcej nie zbliżał się do sportu – nie bierze jeńców Marek Wawrzynowski.
Red. Puka akcentuje także brak współpracy na linii ministerstwo - związki sportowe w najważniejszym zadaniu - reformie sportu.
- Mnie to zmroziło, gdy rozmawiałem z kilkunastoma prezesami związków i okazywało się, że oni jedyną dyskusję o stanie polskiego sportu po IO w Paryżu mieli tylko i wyłącznie w mediach. A nie w ministerstwie. Nikt nie pytał, nie szukał nowych teorii, nie konfrontował ich ze środowiskiem. To było dla mnie największe zdziwienie, że ministerstwo po IO nie prowadziło rozmów z prezesami związków, którzy mają największe doświadczenie w zarządzaniu – podkreśla red. Puka.
Jak to możliwe, że w ministerstwie panowało bezkrólewie przez długie miesiące, gdy Sławomir Nitras był niemal bez reszty zaangażowany w kampanię prezydencką Rafała Trzaskowskiego?
- Prezesi związków mają bardzo dobre zdanie na temat wiceministrów w resorcie, że to są ludzie kompetentni, którzy od lat są zainteresowani sportem. Problem był tylko taki, że oni nie mieli mocy sprawczej, bo o wszystkim jednoosobowo decydował minister Nitras. Dlatego na okres kampanii nie trzeba było namaszczać nikogo, tylko dać większą władzę wiceministrom, żeby oni mogli prowadzić sport, albo samemu angażować się w taki sposób, w jaki byśmy wszyscy chcieli – podkreśla Mateusz Puka.
- Ja nie wiem czy minister był w pracy czy nie w okresie kampanii wyborczej. On twierdzi, że był. Ale efekt jest na pewno taki, że wtedy nie były „dowożone” projekty. Wystarczyło, że się skończyła kampania, to aktywność ministra nagle wzrosła – przypomina dziennikarz Wirtualnej Polski.
Jaki był grzech główny Sławomira Nitrasa, według red. Puki?
- Dawno nie było takiej jednomyślności w środowisku, że system można by łatwo zmienić, urealnić i skorygować. Nawet poprzez wzorowanie się na wielu organizacjach sportowych. Mówili o tym zawodnicy i działacze. Do tych zmian dojrzeli także kibice, ale tych strategicznych zmian wciąż nie ma. Czekanie przez osiem miesięcy na wybór firmy consultingowej, która wykona kolejną fazę projektu jest zastanawiające. W ten sposób tracimy kolejne miesiące. Szkoda.
Po igrzyskach w Paryżu była największa moc, motywacja w środowisku, żeby coś zrobić dobrego, ale ten okres został przespany. Na reformę polskiego sportu najwyraźniej przyjdzie nam czekać lata, a ona jest potrzebna tu i teraz. Wszyscy tak twierdzą, całe środowisko. Jeśli jest w tym jednomyślne, to jeśli nie zmienia się systemu, to po prostu traci się czas – nie ma wątpliwości red. Puka.
Przejdź na Polsatsport.pl
