Polak, który w Szwajcarii zbudował "Lwią piramidę"

- Wydaje mi się że znalazłem swoje miejsce na ziemi w hokeju, to znaczy mogłem robić, co kocham. Mogłem się rozwijać i miałem do tego fantastyczne warunki. Nie musiałem o nic martwić. Temu się poświęciłem i nie żałuję do dzisiaj decyzji o wyjeździe do Szwajcarii – powiedział Henryk Gruth, który przez ponad dwadzieścia lat z sukcesami pracował w organizacji ZSC Lions Zurych.

Portret mężczyzny w kasku hokejowym.
fot. archiwum prywatne Henryka Grutha
Henryk Gruth

Polak, który w Szwajcarii zbudował "Lwią piramidę"
  
Henryk Gruth to jeden z najwybitniejszych reprezentantów Polski w hokeju na lodzie. Z bilansem 248 meczów w kadrze jest rekordzistą pod względem występów w drużynie narodowej. Czterokrotny uczestnik igrzysk olimpijskich, w 1988 roku w Calgary i cztery lata później w Alberville był chorążym polskiej ekipy olimpijskiej. 15 razy grał na mistrzostwach świata, z czego sześć razy w ówczesnej grupie A. Jako zawodnik w barwach GKS-u Katowice i GKS-u Tychy rozegrał 628 meczów w lidze polskiej. Pod koniec kariery, z przerwami, przez trzy sezony występował w szwajcarskim Zurcher SC. Najpierw w sezonie 1985/86 i choć grał na pozycji obrońcy, to został drugim najlepiej punktującym zawodnikiem swojego zespołu. Jego drużynie nie udało utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Za drugim razem przyjechał do Zurychu w trakcie sezonu 1988/89 i znacząco pomógł klubowi awansować do rozgrywek NLA (najwyższy poziom), a w kolejnym sezonie pomógł drużynie utrzymać się w gronie najlepszych ekip ligi szwajcarskiej. Zespół swoje mecze rozgrywał na legendarnej Hallenstadion. 
 
- Ona jest znana w Zurychu nie tylko z koncertów, ale także z meczów hokejowych. W zasadzie była znana z hokeja do 2020 roku. Arena Hallenstadion powstała w latach pięćdziesiątych i była wtedy najnowocześniejszą halą w Europie. Tutaj spotkało mnie to szczęście, bo właśnie na tym wyjątkowym obiekcie rozpocząłem moją karierę zagraniczną jako zawodnik i tutaj przez trzy lata rozgrywałem swoje mecze domowe w barwach klubu z Zurychu – podkreśla Henryk Gruth. 
 
Jednym z zawodników, z którym występował w czasie trzech lat spędzonych na grze w lidze szwajcarskiej, był Bruno Vollmer, który był zawodnikiem klubu z Zurychu w latach 1987 - 1999.  
 
– Pamiętam, że przyszedł do nas drugi raz w 1989 roku już w trakcie sezonu, mieliśmy wcześniej innego zagranicznego obrońcę i on go zastąpił. Byłem wtedy młodym zawodnikiem, a on grał traktował nas jak swojego syna. Mieliśmy mnóstwo wspaniałych wspomnień. To jego doświadczenie bardzo nam pomogło i postać Henryka była bardzo ważna dla rozwoju mojej kariery – wspomina Vollmer. 
 
W Zurychu nasz były reprezentacyjny obrońca pracował pod okiem utytułowanych szkoleniowców takich jak Szwed Dan Hober czy Kanadyjczyk Andy Murray, który później prowadził reprezentację Kanady, a także Los Angeles Kings i St. Louis Bluers w lidze NHL. W sezonie 1988/89 grał razem z Kanadyjczykiem Stevem Tambellinim, który w lidze NHL spędził dziesięć sezonów, a kilka miesięcy wcześniej grali przeciwko sobie w pamiętnym meczu na igrzyskach olimpijskich w Calgary, który zakończył się wygraną Kanadyjczyków 1:0.  
 
– Pamiętam go z  czasów, gdy jeszcze jako zawodnik grał w lidze szwajcarskiej i był naprawdę inteligentnym hokeistą, z bardzo wysokim hokejowym IQ. Zawsze uczciwy, ale trudno było grać przeciwko niemu – podkreśla Marco Bayer, obecny trener ZSC Lions Zurych.  
 
Henryk Gruth po zakończeniu kariery został trenerem ówczesnej Tysovii, pracował też w niższych ligach niemieckich. W 1997 roku wyjechał do Szwajcarii, gdzie przez pierwsze dwa lata trenował St. Moritz i HC Thurgau. W 1999 roku rozpoczął pracę w ZSC Lions Zurych. Początkowo swój pobyt w Szwajcarii planował na kilka lat, a skończyło się na dwóch dekadach.  
 
- Kończąc moją karierę zawodniczą w Polsce wiedziałem, że chcę być trenerem, chciałem się dalej rozwijać, ale u zbiegu mojej kariery trafiłem na taki okres hokeja w Polsce, że nie było sponsorów, nie było pieniędzy. Wypłaty nie były realizowane na czas, na przykład w Tychach, kiedy byłem trenerem pierwszej drużyny, to przez siedem miesięcy nie dostawałem pensji, więc w zasadzie graliśmy za darmo. Chciałem się rozwijać i wtedy zadzwonił mój przyjaciel Guido Tognoni, który był tutaj menadżerem, i to on wcześniej ściągnął mnie do Szwajcarii jako zawodnika. Zapytał, czy nie chciałbym pracować w Szwajcarii jako trener. W zasadzie po dwóch latach pracy poza Zurychem nagle pojawił się pomysł, żeby mnie zakwalifikować do grupy trenerów, która tworzy ten projekt tej "Lwiej piramidy" i to był strzał w dziesiątkę – podkreśla Gruth. 

 

 
O dwóch takich, co zbudowali piramidę… 
 
W Zurychu najbliższym współpracownikiem Grutha został Richard Jost. Nasz rodak został Szefem Wyszkolenia w ZSC Lions Zurych, a Jost był Szefem Sportowym odpowiedzialnym za szkolenie młodzieży w ekipie "Lwów".  
 
- Od początku mieliśmy naprawdę dobry kontakt. Najpierw pracował w Sankt Moritz i już wtedy wykonywał naprawdę bardzo dobrą robotę. Przeniosłem się do Zurychu i poprosiłem go, żeby poszedł w moje ślady i przyszedł tutaj pracować. To był dla nas idealny początek. Pracowaliśmy razem naprawdę dobrze i mieliśmy udany czas. Był dla mnie również mentorem, ponieważ jego kariera była niesamowita. Wystąpił na czterech igrzyskach olimpijskich, piętnaście razy zagrał na mistrzostwach świata, a jego doświadczenie było dla nas ogromne i to był powód, dla którego odnieśliśmy sukces tutaj w ZSC Lions – zapewnia Richard "Richi" Jost. 
 
Gruth i Jost stworzyli duet, który nie tylko znakomicie się rozumiał, ale także świetnie się uzupełniał. Obaj szybko znaleźli wspólny język i to zaczęło się przekładać na wyniki. Obaj jako zawodnicy grali przeciwko sobie, gdyż Richard Jost grał jako obrońca w HC Davos.  
 
– To mój przyjaciel, który ściągnął mnie tutaj i nasza znajomość trwa już naprawdę bardzo długi czas. On także był zafascynowany tym projektem i to chyba On jest tą osobą, z którą najdłużej tutaj współpracowałem. Nie da się ukryć, że w wielu sytuacjach się różniliśmy i dochodziło do różnego rodzaju nieporozumień. Często on był innego zdania jako sportowiec, a ja innego zdania jako ten szef od techniki, ale zawsze znaleźliśmy wspólną linię. Naszym głównym mottem był rozwój młodego hokeisty, aby zrobić wszystko z naszej strony, żeby ten człowiek miał możliwości rozwoju. Obaj również szkoliliśmy trenerów. Ja bardziej od strony hokeja, a on bardziej od tej strony mentalnej, później marketingowej – wspomina Gruth. 
 
- On tutaj wychował bardzo wielu zawodników. Heniek swoim charakterem, ogromną wiedzą pomógł tutaj bardzo wielu osobom, nie tylko szkoląc zawodników, ale też trenerów. Obaj z naszym szefem "Richim" Jostem to wszystko zorganizowali i to znakomicie się sprawdza także i teraz – podkreśla Dariusz Wieczorek, który od dwudziestu lat zajmuje się szkoleniem bramkarzy w organizacji ZSC Lions Zurych. 
 
Henryk Gruth i Richard Jost wpadli na pomysł zorganizowania szkolenia dla trenerów, którzy pracowali i współpracowali z organizacją ZSC Lions. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i do dzisiaj jest to praktykowane nie tylko w Zurychu, ale i w większości klubów w Szwajcarii.  
 
– Robiliśmy te warsztaty dla trenerów w naszej organizacji dwa razy w miesiącu. Spotykaliśmy się na szkoleniu, które miało na celu wprowadzenie jakiś innowacji w treningu. Chodziło nam o to, aby zmienić sposób myślenia trenerów, żeby wpłynąć na nich i pokazać im różne nowinki zaczerpnięte ze świata hokejowego. Trzeba było być na bieżąco, więc ten cały ogromny proces też należało odpowiednio usystematyzować. Proszę sobie wyobrazić jak nasi trenerzy w Polsce jadą dwa razy w roku na zajęcia i mówią że byli na szkoleniu. Tutaj takie spotkania robiliśmy dwa razy w miesiącu – mówi Gruth. 
 


Szwajcarzy pokochali Polaka
 
Z czasem z pomysłów wprowadzonych przez duet odpowiedzialny za stworzenie systemu szkolenia w organizacji ZSC Lions zaczęli korzystać w największych klubach, które zajmowały się szkoleniem młodzieży. Na prośbę Szwajcarskiej Federacji Hokeja na Lodzie oraz największych klubów w tym kraju, zarówno Gruth jak i Jost otrzymali zgodę właściciela ZSC Lions oraz klubowych działaczy na to, aby mogli organizować podobne szkolenia dla innych klubów szwajcarskich, gdzie mogli dzielić się swoją wiedzą i pomysłami, które wprowadzili w Zurychu.  
 
- To było niesamowite co zrobił Henryk Gruth z "Richim" Jostem. Obaj wykonali świetną pracę dla naszej organizacji. Mieli pomysł i wizję, wykonali świetną robotę. Mam na myśli, że zaczęli od pomysłu, mieli wizję i myślę, że to byli Ci dwaj faceci, którzy to zrobili, zbudowali "piramidę" i zrobili to wyśmienicie. To był ich największy sukces i dzięki nim udało się przenieść wszystkich młodych graczy na najwyższy poziom – uważa Bruno Vollmer. 
 
Opracowanie systemu szkolenia młodzieży był jednym z priorytetów dla Henryka Grutha. Kolejnym było szkolenie trenerów i pomoc we wdrożeniu im tego planu podczas prowadzenia zajęć z drużynami z różnych grup wiekowych, które były zrzeszone w całej organizacji "Lwów". Jedną z takich osób był Fabio Schwarz, który w wieku 25 lat zakończył karierę zawodniczą i rozpoczął pracę jako trener zespołów młodzieżowych pod okiem Henryka Grutha. Obecnie jest asystentem trenera pierwszej drużyny ZSC Lions, Marco Bayera.  
 
- Henryk był tym facetem, który od samego początku miał duży wpływ na wszystkich młodych graczy, nawet tych jak Sven Andrighetto, który trafił stąd do NHL i wrócił do nas. Wszyscy Ci goście przeszli przez jego ręce, a także trenerzy tacy jak ja. Pracowałem z nim jako zawodnik, pracowałem z nim jako trener i miał duży wpływ na mnie i jest mentorem dla nas wszystkich, a szczególnie dla mnie – zauważa Schwarz. 
 
Cały proces szkoleniowy w organizacji ZSC Lions odbywa się według "Lwiej piramidy". Pomysł na stworzenie nowatorskiego systemu szkolenia narodził się w 1997 roku. Wówczas doszło do fuzji sekcji hokejowych dwóch lokalnych klubów w Zurychu. Niezwykle popularny Zurcher SC, który grał w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale borykał się z problemami finansowymi, połączył się z sekcją hokeja na lodzie Grasshopper Club (GC), który występował National League B, a więc na drugim poziomie rozgrywkowym. Zespół GC był wspierany przez miliardera Waltera Freya, który od tego momentu został szefem nowego klubu ZSC Lions Zurych. Bardzo szybko zorientowano się, że trzeba jednak usystematyzować proces szkolenia, a do tego trzeba znaleźć ludzi, którzy ten system opracują i zajmą się jego wdrożeniem. Wybór padł na Richarda Josta, który jako zawodnik występował w HC Davos i zdobył dwa tytuły mistrza Szwajcarii. Po zakończeniu kariery pracował w Davos jako trener juniorów i asystent trenera pierwszego zespołu. W 1993 roku przeniósł się do grającego na trzecim poziomie rozgrywkowym EHC St. Moritz, a po czterech latach otrzymał propozycję pracy w niedawno utworzonym klubie ZSC. Na jego miejsce do klubu EHC St. Moritz przyszedł Henryk Gruth, który po roku został trenerem drugoligowego HC Thurgau i w swoim pierwszym sezonie utrzymał ten zespół na rozgrywkach NLB. 

 

  
"Lwia piramida" kluczem do sukcesu
 
Dobra praca jaką nasz rodak wykonał w zarówno w EHC St. Moritz i HC Thurgau sprawiła, że odezwał się do niego "Richi" Jost z propozycją pracy w Zurychu, gdzie zresztą Gruth pozostawił po sobie dobre wrażenie jako zawodnik. Wraz z Richardem Jostem mieli dopracować i wcielić w życie projekt "Lwiej piramidy". 
 
Na jej szczycie znajdował się główny klub ZSC Lions (a więc połączone drużyny Zurcher SC i Grasshopper Club), a także ich macierzyste kluby ZSC, GC i Kusnacht. Do tego dochodzi klub Dubendorf oraz ekipy partnerskie: EHC Wallisellen, Baretswil SC i EHC Urdorf. Każdy z tych klubów zajmuje się szkoleniem młodzieży według systemu opracowanego przez Henryka Grutha, a także prowadzi zajęcia z drużynami seniorów, które występują na różnych poziomach rozgrywkowych. W najwyższej lidze NL (National League) gra ZSC Lions, na drugim poziomie rozgrywkowym SL (Swiss League) GCK Lions, który swoją siedzibę ma w Kusnacht. W trzeciej lidze występuje EHC Dubendorf, a w niższych klasach rozgrywkowych występują pozostałe zespoły. 
 
Do piętnastego roku każdy zawodnik trenuje w swoim macierzystym klubie i właśnie w tym wieku przeprowadzana jest tak zwana selekcja. Najlepsi zawodnicy trafiają do ZSC i grają w najwyższej klasie rozgrywkowej w rozgrywkach młodzieżowych. Nieco słabsi zawodnicy przechodzą do GCK Lions, następni do EHC Dubendorf i tak dalej. W ten sposób każdy zawodnik ma możliwość trenowania w drużynach juniorskich od pierwszej do czwartej ligi szwajcarskiej. Cały czas jest rotacja i każdy zawodnik może trafić do mocniejszej drużyny, bo wszyscy cały czas są monitorowani przez system szkolenia i kontrolowani pod względem osiąganych postępów. Ten system działa też w drugą stronę, gdyż zawodnicy którzy nie zrobili odpowiedniego progresu, trafiają do drużyn grających w niższych klasach rozgrywkowych. 
 
- Od początku  byłem odpowiedzialny za szkolenie od ósmego, a później nawet od szóstego roku życia. Kontrolowałem te kluby, które szkoliły młodzież do piętnastego roku życia według tego opracowanego przez nas modelu. Ten system pozwalał nam nie tylko pracować z tymi najbardziej utalentowanymi zawodnikami, ale praktycznie z każdym, który chciał podnosić swoje umiejętności. Dzięki temu mamy w Szwajcarii zachowany system szkolenia, przez co rozgrywki ligowe są mocno rozbudowane w rozgrywkach młodzieżowych, ale także w kategorii seniorów i to nie tylko te w pełni profesjonalne, ale również te półzawodowe i te bardziej amatorskie – wylicza Gruth. 
 
Henryk Gruth jako Szef Wyszkolenia w ZSC Lions Zurych był odpowiedzialny za szkolenie ponad 1300 dzieci z tych pięciu klubów, które znajdowały się tylko w organizacji ZSC Lions. Warto dodać, że przecież niedaleko Zurychu znajduje się inny klub EHC Kloten Flyers, a niewiele dalej kolejne: SC Raperswill-Jona Lakers i EV Zug, które także mają nie tylko drużyny seniorskie, ale także pracują z młodzieżą.  
 
- Opracowałem plany szkoleniowe, struktury treningu, zajmowałem się szkoleniem tych trenerów, bo je prowadziłem dwa razy w miesiącu w dwóch największych klubach, a więc w ZSC i GCK. Do tego prowadziliśmy zajęcia też z trenerami w tych mniejszych klubach, więc razem z "Richim" Jostem robiliśmy im szkolenia, aby wiedzieli jak powinni prowadzić treningi w swoich klubach, pomagaliśmy doskonalić ich warsztat i podnosić umiejętności trenerskie. Bardzo szybko nawiązała się między nami współpraca i to wszystko zaczęło dobrze funkcjonować. Tak naprawdę ta "piramida" zaczęła działać po dziesięciu latach, bo właśnie po takim czasie przyszły pierwsze efekty naszej pracy – podkreśla Gruth. 
 
- W naszej organizacji mamy praktycznie trzy główne kluby i z nich wybieramy do tej naszej "piramidy" tych najlepszych zawodników i zawodniczki po ukończeniu piętnastu lat. W każdej kategorii wiekowej ja mam do dyspozycji od dwunastu do piętnastu bramkarzy z każdego klubu, które są zrzeszone w naszej organizacji. Najlepszych wybieramy według tej "piramidy" do ekipy ZSC, która gra w tej ekstraklasie juniorów i tak kolejni trafiają do drużyn grających w niższych ligach. Ci słabsi grają w tych półzawodowych czy takich amatorskich drużynach, które grają w tych niższych ligach – mówi Dariusz Wieczorek, który w organizacji ZS Lions odpowiada za szkolenie i selekcje bramkarzy. 

 

  
Szkolenie na trzynastu lodowiskach 
 
Realizacja tak wielkiego przedsięwzięcia nie byłaby możliwa bez odpowiedniej infrastruktury. Klub z Zurychu ma do dyspozycji łącznie aż trzynaście pełnowymiarowych lodowisk, z czego dziewięć jest zadaszonych. Głównym obiektem "Lwów" jest oddana do użytku w 2022 roku Swiss Life Arena, która może pomieścić około dwunastu tysięcy kibiców. Zresztą ten obiekt będzie jednym z gospodarzy najbliższych mistrzostw świata Elity (drugim obiektem będzie lodowisko we Fryburgu), ale decydujące spotkania zostaną rozegrane w Zurychu. Wracając do systemu szkolenia w organizacji "Lions", drugie w hierarchii lodowisko – po Swiss Life Arenie – znajduje się w Kuschnacht, a kolejne dwa obiekty w Dubendorfie i Erlikon w centrum Zurychu. Dodatkowo Swiss Life Arena posiada drugą taflę treningową, gdzie od rana do wieczora także odbywają się zajęcia. Zajęcia odbywają się także na lodowiskach Heuried, Dolder, Wallisellen, Baretswill czy Urdorf.  
 
- Ja pracuję na lodowisku w Kusnacht, a więc w tym "farm teamie", gdzie poza krytym lodowiskiem, mamy także odkrytą taflę i tam także prowadzone są zajęcia. Nasze grupy sportowe rozpoczynają zajęcia od 6:00 rano, gdzie swoje treningi mają szkoły sportowe, a później trenują dziewięciolatkowie, jedenastolatkowie, trzynastolatkowie i tak dalej. Nasze grafiki mamy zapełnione od samego rana do godziny dwudziestej drugiej na obu lodowiskach, a i tak brakuje nam jeszcze zajęć na lodzie – uważa Dariusz Wieczorek. 
 
Te liczby robią wrażenie, bo w całej Polsce krytych lodowisk mamy około dwudziestu. I właśnie nie tylko brak ujednoliconego systemu szkolenia, ale także brak odpowiedniej infrastruktury, jest ogromnym problemem, z którym musi borykać się polski hokej.  
 
– Tak, to jest dla nas duży problem. Mamy dobrych trenerów, zaangażowanych ludzi, którzy chcą się uczyć, natomiast nie mamy też ludzi którzy będą tych ludzi uczyć i brakuje nam odpowiedniego zaplecza, dobrego sprzętu do prowadzenia normalnych treningów czy dobrych warunków do pracy. Niedawno GKS Tychy rozgrywał w Zurychu mecz Ligi Mistrzów i kiedy weszliśmy na klubową siłownię, to wszyscy zrobiliśmy wielkie oczy jak to może wyglądać. Uważam, że tutaj powinniśmy odrobić zadanie domowe. Na pewno do tego potrzebne są większe nakłady finansowe, ale bez tego nie można się odpowiednio rozwijać – mówi Jakub Gruth, syn Henryka, który w GKS-ie Tychy jest trenerem przygotowania motorycznego. 

 

 
System, który działa jak w szwajcarskim zegarku
 
Głównym centrum szkolenia młodzieży w całej organizacji ZSC Lions jest lodowisko Oerlikon, które położone jest w centrum Zurychu.  
 
– Spędziłem tutaj naprawdę bardzo wiele czasu i przeżyłem tutaj mnóstwo niezapomnianych chwil. Pamiętam, że na początku mieliśmy szatnie w kontenerach, po treningu nie było jak się wykąpać. To właśnie tutaj w czasie mojej pracy w Zurychu spędzałem najwięcej czasu. Rozpoczynałem zajęcia wcześnie rano, a kończyłem je bardzo późno. Dochodziły jeszcze różne konsultacje czy zebrania, więc zdarzało się, że nie było czasu, aby zjeść obiad – wspomina treningi na tym obiekcie Henryk Gruth. 
 
Obecnie cały proces treningowy przyszłych hokeistów przez te lata został dopracowany niemal do perfekcji i całe szkolenie w organizacji ZSC Lions funkcjonuje – a jakże – jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku. 
 
- To wszystko jest zasługą i ciężką pracą, jaką tutaj wykonali Heniek Gruth i "Richi" Jost. Jesteśmy tutaj wszyscy tak zorganizowani, że w każdej grupie wiekowej jest jeden profesjonalny trener i kilku, którzy im pomagają w każdej grupie wiekowej. Na przykład przy drużynie U16 w zespole GCK Lions, gdzie ja pracuję, jest jeden główny trener i kilku asystentów do pomocy. Główny trener zajmuje się tylko organizacją pracy i zajęć właśnie dla tej drużyny. Ja jestem trenerem profi, który w tym klubie pracuje tylko i wyłącznie z bramkarzami od kategorii U9 do U16. Jestem na każdym treningu na lodzie i mam swoje pół godziny z bramkarzami. Trenuje ich, zostaję z nimi na lodzie i koryguję ich grę w bramce – wylicza Dariusz Wieczorek. 
 
Początki wdrażania do życia "Lwiej piramidy" nie były łatwe z różnych względów. Zawodnicy w wieku piętnastu lat i starsi najpierw przyjeżdżali na lodowisko Oerlikon, które znajduje się w centrum Zurychu. Trzeba było to wszystko skoordynować z tymi wszystkimi klubami.  
 
– Pamiętam, że przez pierwsze lata, jak na standardy szwajcarskie, to było wszystko zrobione tak trochę na „wariackich” papierach i odnoszę wrażenie, że wówczas to się zbytnio nie różniło od tych sytuacji, które spotykamy w Polsce. Przez te lata zawsze mówiłem to wszystkim trenerom, że takie sytuacje czynią Ciebie mocnym. Właśnie te trudne warunki, które te dzieci miały na początku, pozwalały wydobyć u nich więcej dyscypliny. Z drugiej strony mieliśmy też fajne miejsce, bo tutaj obok mamy do dyspozycji boiska piłkarskie, baseny z których korzystaliśmy, więc ta baza była dla nas naprawdę dobra – wspomina po latach Henryk Gruth. 

 

 
Wiedza umiejętnie spożytkowana 
 
Nie da się ukryć, że cała ta "Lwia piramida" prawdopodobnie nigdy by nie powstała, a przynajmniej nie w takiej formie, jak funkcjonuje obecnie, gdyby wizja oraz ogrom pracy włożonej przez Henryka Grutha, który swoim uporem, determinacją i przy pomocy wielu osób, w tym Richarda Josta, mógł swój plan wcielić w życie. 
 
- Miał ogromny wpływ na szwajcarski hokej, najpierw jako zawodnik, a później przede wszystkim jako trener w naszej organizacji. Trenował juniorów w naszej drużynie do lat 20 przez około 10–15 lat i w tym czasie zdobył siedem mistrzostw Szwajcarii. To imponujące. Właśnie tak ta organizacja zaczęła budować fundament tej „piramidy”. On zbudował podwaliny tych sukcesów, które teraz odnosimy – podkreśla z dumą Fabio Schwarz, podopieczny Henryka Grutha jako zawodnik i trener, a obecnie asystent trenera pierwszej drużyny ZSC Lions. 
 
- On był też moim mentorem, ponieważ miał hokejowe "oko" i hokejowe IQ. On wiedział bardzo dużo o hokeju. Zawsze był spokojny, ale miał odpowiednie słowa, odpowiednie podejście, nastawienie i odpowiednie umiejętności przekazywania informacji. Był więc dla mnie naprawdę interesującym trenerem i mentorem – zapewnia Marco Bayer, pierwszy trener ZSC Lions. 
 
- Odkąd pamiętam to tato zawsze miał taki pomysł na zespół od strony psychologicznej i myślę, że ta psychologia to dzisiaj jest siedemdziesiąt procent sportu i on potrafił wejść do szatni i bardzo łatwo potrafił przekonać do siebie drużynę. Tato zazwyczaj nie miał jakichś takich stałych swoich zachowań, ale zawsze wymyślał coś nowego dla tej drużyny pod kątem psychologii, a cała reszta była po prostu już jego wielką chęcią do pracy. Nigdy nie brakowało mu zaangażowania i że tak powiem ta część treningowa, to już był tylko efekt tego dobrego przygotowania mentalnego. Na pewno jego sukcesem było to, że miał dużą łatwość budowania zaufania zawodników – wylicza Jakub Gruth. 
 
Jego wielkim atutem było też doświadczenie, które nabył podczas swojej kariery zawodniczej. Piętnaście razy grał na mistrzostwach świata, w tym sześć razy w ówczesnej grupie A, która w tamtym okresie liczyła sześć, a później osiem zespołów. Wystąpił na czterech turniejach olimpijskich, w których zagrał w 23 meczach.  
 
- Heniek nie uważał, że te wszelkie nowości są najlepsze. Z doświadczenia swojego jak grał w hokeja to doskonale wiedział jak te rzeczy umiejętnie wprowadzić do swojej koncepcji. Potrafił dotrzeć indywidualnie do każdego zawodnika i co ważne, miał tę umiejętność dostrzec w praktycznie każdym hokeiście jakie ma największe atuty. Najlepszym przykładem jest Patrik Geering o którym wielu mówiło, że się nie nadaje do hokeja, a on zrobił z niego świetnego obrońcę, który jest obecnie kapitanem ZSC Lions – wspomina Dariusz Wieczorek. 
 
- Oni tu wiedzieli, że ja nigdy nie lubiłem zebrań, tych wszelkich teorii. Zresztą kiedy robiłem te szkolenia dla trenerów, to zawsze mówiłem, że choć jestem po studiach, to swoją wiedzę opieram na praktyce i na tej bazie opierałem zawsze moją pracę. Podobnie było na tych szkoleniach dla trenerów z całej Szwajcarii, gdy mnie poproszono o to, abym pokazał im jak pracuję choćby z treningiem technicznym, to też o tym wspominałem, bo właśnie ta moja praktyka, to wydaje mi się, że to też był mój sukces – uważa Henryk Gruth. 

 

 
Rekonesans naukowy 
 
Ważnym etapem w jego karierze trenerskiej był wyjazd szkoleniowy z Richardem Jostem do kilku klubów europejskich świetnie pracujących z młodzieżą, zainicjowany przez byłego zawodnika klubu z Zurychu, a obecnie Prezesa Zarządu ZSC Lions, Petera Zahnera. Gruth i Jost w czasie swojego rekonesansu szkoleniowego odwiedzili szwedzki Farjestad Karlstad, niemiecki Adler Mannheim, austriacki RB Salzburg, a nawet byli w Rosji, gdzie od wewnątrz mogli przyglądać się jak wygląda szkolenie w Dynamie Moskwa. W każdych z tych klubów z bliska przyglądali się jak wygląda szkolenie, na jakie elementy kładzie się największy nacisk.  
 
- Porównaliśmy różne style i po powrocie zrobiłem sobie przerwę od trenowania drużyny juniorów. Nie lubiłem tego robić, ale usiadłem do stołu i musiałem wyciągnąć to wszystko, co jest najlepsze w Goteborgu, w Moskwie, w Salzburgu czy w Mannheim i to wszystko dopasować do naszej organizacji w Zurychu. Trwało to razem dwa lata i myślę, że to mi się udało zrobić, ponieważ zaczęliśmy mocną pracę już od ośmiolatków, kompletnie zmieniliśmy już od ich wieku strukturę treningu. I właśnie Ci ośmiolatkowie doszli teraz w 2025 roku do wieku juniora i właśnie ten rocznik wywalczył mistrzostwo kraju w juniorach. Zresztą ten sezon 2024/25 był dla nas wyjątkowy, bo poza zdobyciem mistrzostwa Szwajcarii i wygraniu Ligi Mistrzów przez ZSC Lions w kategorii seniorów, to także wszystkie nasze grupy młodzieżowe wywalczyły tytuły mistrzowskie. Nie da się ukryć, że te zmiany w szkoleniu, które wprowadziliśmy po tym rekonesansie europejskim, potwierdziły słuszność tej koncepcji, którą opracowałem. Cieszę się, że jest ona wykorzystywana w Zurychu także i teraz – mówi z dumą Henryk Gruth. 
 
Henryk Gruth od pięciu lat jest na emeryturze, ale w Szwajcarii jest nadal osobą niezwykle cenioną za wiedzę, warsztat trenerski i wyniki jakie osiągnął w Zurychu. A przy tym jest niezwykle skromna osobą. 
 
- Henryk nie był twardy, był naprawdę bezpośredni i jak kogoś o coś poprosił, to spokojnie na to czekał. Był cierpliwy wobec zawodników, ale miał swoją granicę, a to jest bardzo ważne dla młodych graczy, aby im te granice wyznaczać. Oni mogli też zrobić wszystko pomiędzy tymi granicami i to był Henryk. On jest naprawdę miłym człowiekiem, rozumiał młodych zawodników, chciał im dać wszystko to co najlepsze i wymagał od nich to co w nich najlepsze – wspomina swojego najbliższego współpracownika, Richard Jost. 
 
- Odkąd go znam, to pamiętam, że On nigdy nie mówił dużo ani głośno, ale kiedy już coś powiedział, to miało to wartość i przesłanie. Zawsze miał wielkie serce dla zawodników, a zwłaszcza dla człowieka. Jako trener był bardzo nowoczesny, jeśli chodzi o rozwój. Dał nam pojęcie o tym, jak powinniśmy trenować na lodzie i poza nim. Obserwował i dbał o cały rozwój zawodników, a zwłaszcza dla nas młodych trenerów. Był znakomity – podkreśla Fabio Schwarz. 
 
- Henryk był naprawdę dobrym facetem i zawsze szukał najlepszych rozwiązań, ale też bardzo ciężko pracował i co ważne, to nie bał się stawiać na młodych zawodników. Dawał im szansę pokazania się, wszystkich traktował równo i od każdego wymagał tego samego – podkreśla Bruno Vollmer. 
 
Szczęśliwa siódemka
 
Tworzenie struktury "Lwiej piramidy" rozpoczęto w Zurychu w 1997 roku, dwa lata później za jej budowę i organizację zaczął odpowiadać Henryk Gruth. Pierwszym znaczącym sukcesem jego pracy było zdobycie mistrzostwa Szwajcarii w kategorii juniorów w 1997 roku.  
 
- Te rozgrywki są traktowane w Szwajcarii bardzo prestiżowo, więc gdy po trzydziestu latach zrobiliśmy tego mistrza w tej kategorii wiekowej, euforia był ogromna, co zresztą jest zrozumiałe. Wtedy na decydujące mecze wziąłem do składu jedną piątkę młodych zawodników, wbrew wielu ludziom z klubu, którzy chyba nie do końca rozumieli procesu rozwoju. W tej sytuacji do składu nie załapało się kilku starszych zawodników, ale postawiłem na swoim i w play-offach ligi juniorów grali też młodzi. Zarzucano mi to wielokrotnie, ale jak wiemy każdy sukces zamyka usta. Jednym z tych młodych zawodników był Patrick Geering, obecnie kapitan drużyny ZSC i podstawowy obrońca reprezentacji Szwajcarii. Niestety, ale obecnie ma już 35 lat i powoli już będzie kończył karierę – wspomina Henryk Gruth.  
 
- Pamiętam Henryka Grutha naprawdę dobrze, ponieważ był odpowiedzialny za mój rozwój, ale też za rozwój wielu innych zawodników, a on był ważną częścią naszej organizacji, zwłaszcza dla najlepszych młodych zawodników, którzy musieli zrobić krok do pierwszej drużyny i jestem wdzięczny, że miałem z nim tak wiele treningów, a także meczów i zdobytych razem z nim tytułów – mówi kapitan ZSC Lions Zurych, Patrick Geering. 
 
Wśród wychowanków Henryka Grutha jest wielu zawodników, którzy mają na swoim koncie występy w lidze NHL czy medale mistrzostw świata. Dotychczas możemy się szczycić tylko Mariuszem Czerkawskim i Krzysztofem Oliwą, którzy w swoim hokejowym CV mogli dopisać punkt mówiący o ich grze w lidze NHL, igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata, wielu z nich zdobywając medale. Sam Henryk Gruth w Zurychu podczas dwudziestu lat pracy w wyszkolił więcej zawodników, która dostąpiła zaszczytu gry w najlepszej lidze świata. Mark Streit, Sven Andrighetto, Denis Malgin, Tim Berni, Dean Kukan, Jonas Siegenthaler, Pius Suter, Philipp Kurashev czy Kevin Fiala, który w młodym wieku także szkolił się pod opieką naszego trenera. Wielu z nich grało na igrzyskach olimpijskich czy zdobywało srebrne medale mistrzostw świata w 2018 , 2024 i 2025 roku. To poza Fialą, Malginem, Andrighetto, Kukanem, Bernim, Siegenthalerem i Kuraschevem byli także Lorenzo Genoni, Reto Schappi, Sven Senteler czy Nicolas Baechler. 
 
- Henryk to spokojny, bystry facet, zna się na hokeju, dobrze pracuje z dzieciakami i nie denerwuje się za bardzo. Jedyny raz, kiedy się zdenerwował, to kiedy nie mieliśmy w sobie pokory. To był jedyny raz, kiedy się na nas zdenerwował. Poza tym jest naprawdę dobrym trenerem – mówi obrońca ZSC Lions, Dean Kukan. 
 
- Przez długi czas był trenerem w naszej organizacji, a także szefem rozwoju zawodników i pamiętam, że był naprawdę dobrym trenerem. Mam na myśli nie tylko techniczny hokej, ale budował nasze charaktery, zawsze stawiał na uczciwą pracę oraz na pokorę. Zawsze tak pracował, że nawet jeśli prowadzisz w meczu, to nie bądź arogancki, tylko po prostu rób swoją pracę. On miał duży wpływ na mój rozwój, na moją mentalność. Przekazał mi takie ważne przesłanie, że talent może Ciebie zaprowadzić daleko, ale jeżeli chcesz wejść na wyższy poziom, to musisz mieć odpowiednie nastawienie mentalne – podkreśla napastnik ZSC Lions, Chris Baltisberger. 
 
- Zawsze w nas wierzył, ale we właściwym czasie potrafił pokazać emocje, kiedy nadszedł właściwy czas. Pamiętam nasze przygotowania gdzie zawsze starał się, aby nasze treningi wyglądały tak, jak chcieliśmy grać, więc zawsze starał się wydobyć z nas to, co najlepsze. Spokojny, bystry facet, zna się na hokeju, dobrze pracuje z dzieciakami i nie denerwuje się za bardzo. Jedyny raz, kiedy się zdenerwował, to kiedy nie mieliśmy w sobie pokory. To był jedyny raz, kiedy się na nas zdenerwował. Poza tym jest naprawdę dobrym trenerem – mówi kapitan ZSC Lions, Patrick Geering. 
 
- Pamiętam każdego z tych zawodników jak się rozwijali i jak podnosili swoje umiejętności. Denisa Malgina, który także grał w lidze NHL, a teraz ponownie w ZSC Lions, to na przykład wyciągnąłem już w wieku piętnastu lat do pierwszej drużyny juniorów. Widziałem w nim duży talent i ogromny potencjał, a także to w jaki sposób potrafił sobie radzić ze starszymi zawodnikami. Rywale wiedzieli, że jest młody i drużyny przeciwne zaczęły go atakować czy zastraszać, więc bałem się o niego, gdyż u mnie grał już z zawodnikami o pięć lat starszymi od siebie. Ale radził sobie z nimi naprawdę doskonale – wspomina swojego podopiecznego Henryk Gruth. 
 
Liczby nie kłamią
 
Nasz szkoleniowiec w czasie dwudziestu jeden lat spędzonych w Zurychu przez trzy lata był trenerem pierwszego zespołu ZSC Lions, ale jak sam podkreśla zdecydowanie więcej radości sprawiała mu praca z młodzieżą i wychowywanie kolejnych zawodników, którzy mieli okazję grać nie tylko w najlepszych ligach świata, ale także wielu z nich stanowiło o sile szwajcarskiego hokeja, grając nie tylko w ekipie „Lwów”. 
 
- Niedawno rozmawiałem z szefem ZSC Lions Peterem Zahnerem i on wyliczył mi, że obecnie ponad osiemdziesięciu moich wychowanków gra w dwóch najwyższych ligach szwajcarskich, a ponieważ tutaj istnieje taki system rekompensaty, że jeśli wychowałeś zawodnika to do 31 roku życia, to jego klub macierzysty, a także ewentualnie kolejne zespoły szwajcarskie w których występował, dostaje rekompensatę za to, że go szkoliłeś albo że grał w Twoim zespole. Dla klubu ZSC Lions to oznaczało, że za tych osiemdziesięciu zawodników grających w dwóch najwyższych klasach rozgrywkowych, zespół z Zurychu otrzymał od federacji około 600-700 tysięcy franków szwajcarskich rocznie zwrotu, co oczywiście zabezpiecza w bardzo dużym stopniu możliwość szkolenia młodzieży dla tak dużej organizacji jak ZSC Lions – wylicza Henryk Gruth. 
 
Niedawno Henryk Gruth miał okazję kolejny raz odwiedzić Zurych, a także po raz pierwszy obejrzeć mecz na nowym obiekcie - Swiss Life Arenie. Zresztą dla niego była to wyjątkowa konfrontacja, bo w spotkaniu Ligi Mistrzów broniący tytułu ZSC Lions podejmował mistrza Polski GKS Tychy, a więc naprzeciwko siebie stanęły dwa bliskie mu kluby. I choć niespodzianki nie było, bo „Lwy” pewni wygrały 4:0, to po meczu miał okazję, aby się spotkać z wieloma zawodnikami, których wyszkolił w czasie swojej pracy w Zurychu. 
 
- Miałem ogromną satysfakcję jak zobaczyli mnie i się uśmiechnęli, bo to był taki pierwszy punkt, że mają pozytywne wspomnienia i docenili tę moją pracę. Chris Baltisberger powiedział, że to ja go nauczyłem mentalnie być mocnym i myśleć oraz przewidywać różne rzeczy na lodzie. On mi to przypomniał zaraz po meczu, bo chce po zakończeniu kariery zostać trenerem mentalnym i te nasze wspólne treningi mentalne bardzo mu imponowały. Patrick Geering wspomniał jak go mocno goniłem na lodzie i ile to musiał potu wylać, żeby być w tym miejscu, w którym jest teraz. Dean Kukan powiedział, że beze mnie nie byłoby tego wszystkiego, co udało im się osiągnąć. Zrobiło mi się bardzo miło po tych słowach, bo wróciły piękne wspomnienia, a także ogromna satysfakcja, że czegoś ich nauczyłem – mówił wzruszony Henryk Gruth. 
 
- On był moim trenerem w zespołach młodzieżowych. Miałem go przez dobrych kilka lat i pomógł wielu zawodnikom z naszej organizacji. I teraz doskonale widać, gdzie obecnie jesteśmy – podkreślał obrońca ZSC Lions, Dean Kukan. 
 
- Pamiętam, jak graliśmy przeciwko jednej drużynie, która przed meczem z nami mówiła, że chce nas zbić i zabić, rozdawali zdjęcia przedstawiające zabijanie lwa, a on się bardzo wkurzył, bo nie powinni nas tak traktować. Zwykle nie był emocjonalny, ale kiedy ktoś go wkurzył, to miało to dla niego duże znaczenie. Pamiętam również, że był wielkim fanem koszykówki, zresztą jego córka była znaną koszykarką. Latem często graliśmy w kosza, co było dobrym elementem taktycznym dla hokeja na lodzie w czasie letnich przygotowań - wspominał treningi pod wodzą Henryka Grutha, napastnik Chris Baltisberger.  
 
- Zawsze dążył do doskonałości i chciał abyśmy byli najlepsi. Pamiętam jak dobrych kilka lat temu powiedział, że jeżeli chcemy osiągnąć to co najlepsze, to musimy ciężko pracować. Wiedzieliśmy, że jest to realne widząc jak się starał i w jaki sposób z nami pracował. Byliśmy naprawdę smutni, że musiał odejść i wrócił do Polski, ale zostawił po sobie naprawdę dobrą markę. Potwierdzeniem tych słów są wyniki jakie osiągamy i naprawdę doceniam jego pracę jaką tutaj wykonał – zapewnia kapitan ZSC Lions, Patrick Geering. 
 
"Szwajcarska piramida" szansą dla polskiego hokeja? 
 
Henryk Gruth w czasie swojej pracy w organizacji ZSC Lions Zurych siedmiokrotnie zdobywał mistrzostwo Szwajcarii w kategorii juniora, gdzie właśnie z tą grupą młodzieżową pracowało mu się najlepiej. Pierwszy tytuł z juniorami wywalczył w 2007 roku, a więc dziesięć lat po rozpoczęciu wdrażania "Lwiej piramidy", a osiem - odkąd rozpoczął pracę w tym klubie. Kolejne tytuły mistrzowskie z drużyną juniorów zdobywał w 2008, 2010, 2011, 2012, 2013 i 2015 roku. W między czasie współtworzył budowę "piramidy" i pracował nad jej optymalnym funkcjonowaniem. Następnie zajmował się opracowaniem i wdrożeniem całego systemu szkolenia od najmłodszych adeptów hokeja, skończywszy na seniorach, którzy w ostatnich dwóch latach zdobywali mistrzostwo Szwajcarii, a w zeszłym sezonie wygrali także rozgrywki Ligi Mistrzów. Do tego wszystkie zespoły młodzieżowe ZSC Lions wygrały mistrzostwo Szwajcarii w każdej kategorii wiekowej. Nie da się ukryć, że ogromna w tym zasługa jest praca, jaką w klubie z Zurychu wykonał Henryk Gruth. Warto byłoby skorzystać z jego ogromnej wiedzy i doświadczenia wiedzy, aby na tej bazie wdrożyć system szkolenia, który sprawdziłby się w polskim hokeju. 
 
- Radek Gilewicz mi kiedyś powiedział, że nie byłoby w porządku, gdyby tato tę wiedzę ze sobą zabrał i nie wykorzystał jej jeszcze w Polsce, zwłaszcza po tej całej karierze w Szwajcarii. Zatem może jeszcze takie "oczko" puszczę do niego żeby się troszkę zaangażował tutaj w Polsce, przede wszystkim w rozwój młodzieży – uśmiecha się Jakub Gruth. 
 
- Ja marzę o tym żeby kiedyś u nas w Polsce ktoś wymyślił coś podobnego i żeby chociaż dziesięć lat dać czasu na pierwsze efekty. Ludzie myślą, że za dwa lata będzie jakaś zmiana, ale nic takiego nie będzie. Żeby cokolwiek zacząć, to trzeba dwa lata, żeby poszukać ludzi i stworzyć zespół. Dopiero potem trzeba tworzyć koncepcję w oparciu o zasób ludzki i możliwości, a to jest następne od dwóch do pięciu lat. Po takim czasie można zacząć pracę i to jest taki proces, który ja przeszedłem w Zurychu i mogę to powiedzieć, że ja jestem świadomy tego, że tylko tędy prowadzi droga do ratowania polskiego hokeja – zapewnia Henryk Gruth. 
 
- Myślę, że tato jest taką osobą, która doskonale wie jak to szkolenie powinno wyglądać. Ma do tego ogromne doświadczenie i koncepcje. Jeżeli nikt mu nie stworzy takich warunków, żeby to było zrobione w stu procentach dobrze, to podejrzewam, że nie będzie się chciał w to zaangażować. Ale też wiem, że  zawsze jest chętny do pomocy i do udostępniania swoich materiałów. Zdecydowanie jednak muszą być stworzone lepsze warunki ogólnie do rozwoju polskiego hokeja, aby można było tę jego wiedzę oraz doświadczenie w pełni wykorzystać – przekonuje Jakub Gruth. 
 
Henryk Gruth w ciągu tych dwóch dekad spędzonych w Zurychu osiągnął bardzo wiele sukcesów na poziomie sportowym jak i organizacyjnym. W 2006 roku, jako pierwszy Polak, został przyjęty do Galerii Sławy Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie. W 2020 roku, po dwudziestu jeden latach pracy w organizacji ZSC Lions przeszedł na emeryturę i wrócił do Polski. 
 
- Wydaje mi się, że znalazłem swoje miejsce na ziemi. Mogłem robić to co kocham, miałem możliwości się rozwijać i przy tym stworzono mi fantastyczne warunki do pracy. Nie musiałem się o nic martwić, jedynie o to jak będzie wyglądał trening i jaka będzie najlepsza koncepcja w procesie szkolenia. I temu się poświęciłem, do dzisiaj nie żałuję, chociaż trudno mi się pracowało poza naszym krajem i ciągle miałem myśli żeby wrócić do Polski i pokazać jak się pracuje na świecie. Niestety, w zasadzie nigdy nie było z Polski konkretnej propozycji, a sama praca, którą wykonywałem w Szwajcarii była już dla mnie jak narkotyk. Ja ciągle chciałem coś ulepszyć, rozwinąć, wprowadzić coś nowego i lepszego. W ten sposób nagle upłynęło dwadzieścia pięć lat, ale mogę powiedzieć, że czuję się spełniony. Wiem, że te lata nie poszły na marne, czego najlepszym  dowodem jest to, że wielu moich wychowanków grało lub gra w lidze NHL i w najlepszych ligach świata. Do tego ponad 80 moich wychowanków gra w dwóch najwyższych ligach szwajcarskich, więc jest to jakiś dokument na to, że nie zmarnowałem tego czasu. Poświęciłem się hokejowi, pozwoliłem tym chłopcom się rozwinąć, a ja zaspokoiłem swoje wielkie marzenie, żeby po zakończeniu kariery pracować jako trener. Miałem duże szczęście, że trafiłem na organizację Lions w Zurychu – podsumował swoją pracę w ZSC Lions Henryk Gruth. 

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie