Iwanow: Jedni zdyszani, inni uśmiechnięci. Polski grudzień w Conference League

Końcówka roku już w zeszłym sezonie okazała się trudna dla dwóch polskich zespołów grających w Conference League. Krocząca dumnie przez cztery kolejki z samymi zwycięstwami na koncie Legia Warszawa przegrała u siebie z Lugano i w Sztokholmie z Djurgarden. Jagiellonia uległa przeciętnej Mladzie Bolesław i nie dała rady pokonać w Białymstoku Olimpii Ljublana.

Trener piłkarski z lewej strony patrzy na zegarek, z prawej strony piłkarze w czerwono-niebieskich strojach świętują gola, przytulając się.
fot. PAP
Iwanow: Jedni zdyszani, inni uśmiechnięci. Polski grudzień w Conference League

Co dziś dzieje się w stolicy, wszyscy wiemy. Jest na tyle źle, że nawet czwartkowy mecz w Armenii budzi lekką grozę. Tym bardziej, że w niedzielę trzeba rozegrać zaległe spotkanie z Piastem, które jest dużo ważniejsze (sic!) niż punktowanie w Europie. Przezimowanie w PKO BP Ekstraklasie w strefie spadkowej zagląda bardzo mocno w oczy. Bruk-Bet Termalica ma tyle samo punktów, co Legia. Jeśli Piast wygra przy Łazienkowskiej, zepchnie "Wojskowych" jeszcze niżej. Oglądanie rywalizacji z Noah może być doświadczeniem surrealistycznym.

 

ZOBACZ TAKŻE: Wpadka Realu Madryt. Cieszą się w Barcelonie


Cytując klasyka, za najświeższy stan rzeczy, czyli kłopoty naszych eksportowych w lidze, najmniej winiłbym Jagiellonię. Wymagania wobec tej drużyny są duże. Brak zwycięstw w trzech ostatnich krajowych spotkaniach, w tym odpadnięcie z Pucharu Polski, świadczy o zadyszce. Ale umówmy się. Z całym szacunkiem dla fantastycznej pracy Adriana Siemieńca i dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego "Jaga" nie ma takiego budżetowego potencjału, jak pozostali eksportowi. Poza tym słowa Michała Probierza o braku lotniska wcale nie były pozbawione sensu. Bo dziś to "Jaga" spędza najwięcej czasu w autokarze nie tylko przez swoje geograficzne położenie. Podróże w Europie wydłużone są o jeden dzień, bo zespół musi kursować do Warszawy, by dostać się na Okęcie.


Duża część nowych piłkarzy po raz pierwszy zetknęła się z taką częstotliwością grania. Kluczowe legendy Taras Romanczuk i Jesus Imaz są już grubo po trzydziestce, a przecież są niezbędne. To właśnie dla "Dumy Podlasia" końcówka roku jest najbardziej brutalna. Nie dość, że rywali w Europie na finiszu ma najtrudniejszych, bo Rayo Vallecano, a potem AZ Alkmaar, to jeszcze w niedzielę trzeba odrabiać ligowe zaległości. I znów w delegacji. Z Motorem w Lublinie.


Najciekawsze jest to, że po słynnym "Legia mnie chce, a ja chcę do do Legii" Marka Papuszuna na konferencji prasowej przed meczem z Rapidem Wiedeń Raków Częstochowa wygrał wszystkie swoje mecze. Niektóre nawet efektownie, co w standardach tej drużyny przecież nie jest zapisane. Niech boją się zatem dwaj kolejni europejscy rywale, tym bardziej, że to bośniacki Zrinjski Mostar i cypryjska Omonia Nikozja.

Co prawda trener szykuje na poniedziałek jakąś bombę i ma wyjawić nowe powody, dla których tym bardziej chce przenieść się do stolicy i opuścić okręt, którego był admirałem. Ale tego, że "Medaliki" dopłyną bez sztormu do fazy pucharowej Ligi Konferencji, możemy być pewni. Wydaje się nawet, że skończą ten europejski rok w najlepszej ósemce, co da im wolne w play offach w 1/16.


Jeżeli następca Papszuna wiosną niczego nie popsuje, ze wszystkich polskich klubów to Raków może w LK zajść najdalej. Do tego dublet w Polsce? Nie jest to nierealne. Czy przy takim scenariuszu medale i premia wraz z kwiatami wysłane zostałaby także do Warszawy?

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie