Królewski nie chce pastwić się nad Legią, ale trafił w sedno!

Legia przezimuje w strefie spadkowej Ekstraklasy. Pobiła rekord 11 meczów z rzędu bez zwycięstwa. Prezes Dariusz Mioduski i piłkarze stali się łatwym celem. Jak to możliwe, że najbogatszy klub popadł w taki kryzys? - Nazwa klubu przestaje chronić przed porażką, historia nie amortyzuje błędów operacyjnych. Ekstraklasę: z ligi narracji, do ligi egzekucji – punktuje prezes Wisły Jarosław Królewski.

Grupa mężczyzn siedzi na trybunach stadionu piłkarskiego, jeden z nich jest w okręgu z czerwonym obramowaniem.
PAP/Polsat Sport
Prezes Dariusz Mioduski z dyrektorami Fredim Bobiciem i Michałem Żewłakowem mają o czym myśleć. W dobrej wierze ich problemy diagnozuje także prezes Wisły Jarosław Królewski (z lewej)

Zwiększony budżet miał dać Legii mistrzostwo, a grozi degradacją

"W tym roku nasz budżet na płace pierwszej drużyny podnieśliśmy o 40 procent po to, żeby nasz dyrektor sportowy miał na czym pracować. Chcemy odzyskać mistrzostwo Polski" – wydany na początku października komunikat Legii brzmi dziś jak ponury żart.

 

W połowie kwietnia Dariusz Mioduski powierzył kierowanie pionem sportowym dyrektorowi operacyjnemu ds. piłki nożnej Frediemu Bobiciowi, który ma bogate doświadczenie z Bundesligi. Z VfB Stuttgart awansował do finału Pucharu Niemiec (2013), ale rok później został pożegnany. Z Eintrachtem zdobył Puchar Niemiec (2018), a rok później ekipa z Frankfurtu przebiła się do półfinału Ligi Europy, by dopiero po rzutach karnych ulec Chelsea. Natomiast najświeższą przygodą przed przyjściem do Legii była dla Bobicia ta w Herthcie, gdzie próbował łatać dziury finansowe po okresie największej rozrzutności na rynku transferowym, ale zakończyło się to degradacją i Hertha aż do dzisiaj nie może się wygrzebać z 2. Bundesligi.

 

ZOBACZ TAKŻE: Kryzys Legii Warszawa! Kolejna wpadka u siebie

 

Zatrudnienie Bobicia przez Legię było o tyle dziwne, że zaledwie trzy tygodnie wcześniej prezes Mioduski przyjął z powrotem innego dyrektora sportowego – Michała Żewłakowa. Tego typu rozmywanie odpowiedzialności już wtedy śmierdziało klapą na kilometr, chociażby w myśl ludowego przysłowia: "Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść".

Od Vukovicia, przez Michnieiwcza po Runjaicia, Feio i Iordanescu. Legia odbija się od ściany do ściany z trenerami

W ostatnich 10 latach w Legii dochodziło aż do 16 zmian trenerów, mimo że czworo spośród nich: Aleksandar Vuković (w latach 2019-2020 pracował przez 538 dni), Czesław Michniewicz (399 dni), Kosta Runjaić (648 dni) i Goncalo Feio (448 dni) wytrwało ponad rok. Cała paleta szkoleniowców, po jakich sięgali w ostatniej dekadzie legioniści pokazuje dobitnie jedno: przypadkowość. Tam nie ma spójnej wizji futbolu, jaki chce prezentować najbogatszy i najbardziej medialny polski klub. Od ultra defensywnego nastawienia na wynik kosztem stylu Michniewicza, przez morderczą taktykę opartą na wysokim pressingu (gegenpressingu) Runjaicia, po jeszcze bardziej ofensywną, proaktywną piłkę Feio. A przecież pod każdą z preferowanych przez tych trenerów strategię potrzebni są piłkarze o innym profilu.

 

Mając dwóch dyrektorów sportowych Legia powinna zacząć od strategii piłkarskiej. Np. "stawiamy na futbol ofensywny, oparty na posiadaniu piłki, dominacji nad rywalem" czy jakiś inny, wymarzony, a dopiero później pod to wybierać trenera i transfery piłkarzy. Tymczasem co zrobił klub? Mając skład w sporej mierze zbudowany przez Runjaicia i Feio, sprowadził Edwarda Iordanescu, słynącego z tego, że preferuje styl gry pragmatyczny, z solidną defensywą. Na dodatek trenerska głowa Rumuna spadła już po czterech miesiącach. Jakby to jego winą była kontuzja Jeana-Pierre'a Nsame, który na początku sezonu strzelał gola za golem i nikt nie jest w stanie go w tym zastąpić.

Inaki Astiz, z łatką tymczasowego, nie mógł zostać Pepem Guardiolą Legii

Co gorsza, dwóch dyrektorów nie było w stanie znaleźć następcy Iordanescu, przez co zespół został bez trenera na listopad i grudzień. Nic dziwnego, że skończyło się to katastrofą. Próba wytransferowania na siłę z Rakowa Marka Papszuna wyszła na dobre "Medalikom", ale nie Legii. Nic dziwnego, że Inaki Astiz, z łatką tymczasowego, nie okazał się być Pepem Guardiolą warszawskiego klubu.

 

W wielkim skrócie: Legia zrobiła wszystko na odwrót niż powinna. Najpierw powinna obrać długoterminową strategię, później dobrać do niej trenera i piłkarzy. Dobrze umocowany trener, z roztoczonym parasolem ochronnym, jest najważniejszą osobą w klubie. Tak to działa wszędzie tam, gdzie są sukcesy. Manchester United w epoce Aleksa Fergusson, Manchester City w erze Pepa Guardioli, Liverpool czy Borussia Dortmund pod batutą Juergena Kloppa. W Legii, zresztą w zdecydowanej większości polskich klubów, jest od Sasa do lasa pod tym względem.

Skąd ta pewność, że Marek Papszun czyni cuda?

Marek Papszun jest skuteczny w Rakowie nie tylko dlatego, że ma charyzmę i umiejętności, ale głównie z tego powodu, że pod niego klub ułożył Michał Świerczewski, spełniając niemal każde transferowe marzenie szkoleniowca. Trwając przy nim przy każdym kryzysie. W Legii takiego komfortu Papszun nie spotka. Oczywiście, może liczyć na wyższy kontrakt i adekwatną odprawę w razie niepowodzenia.

 

Dlatego zimą Legia musi znaleźć nie tylko trenera, ale przede wszystkim ustalić trwałą strategię rozwoju sportowego. Na razie nie widać wielkiego pożytku z pracy Bobicia, który niewątpliwie ma sporą wiedzę i kontakty.

 

Daleki jestem od strzelania do piłkarzy, przyklejania im łatek "niewypałów transferowych", rzucania na stos. W atmosferze chaosu, jaka jest w klubie trudno "sprzedać" swoje najwyższe umiejętności. Żaden z piłkarzy Legii nie jest jak Leo Messi, żeby mógł w pojedynkę odmienić oblicze zespołu. Ale też żaden z nich nie jest na tyle słaby, jakim się teraz wydaje.

 

Największa fala hejtu wylewa się teraz na Miletę Rajovicia. Bo zmarnował sam na sam w meczu Piastem, bo nie strzela tyle, co powinien, bo klub zapłacił za niego rekordowe trzy miliony euro. Przy trzeźwiej ocenie sytuacji, dochodzi się do wniosku, że przecież Duńczyk nie był wielkim snajperem. Rok temu w 34 meczach zdobył 13 bramek, a w finałowej części sezonu był rezerwowym Broendby i w dziewięciu meczach nie zdobył żadnej bramki. Na jakiej podstawie ktoś ocenił, że zostanie zbawcą znajdującej się w głębokim kryzysie Legii? Dlaczego Legia nie kupiła np. Karola Czubaka, na którego Motor wyłożył ledwie 500 tys. euro i który ma już na koncie 10 bramek?

 

Podobnie trudno mieć pretensje do Kacpra Urbańskiego, czy Kamila Piątkowskiego, że nie wnoszą tyle, ile można by oczekiwać od reprezentantów Polski. Bez mądrego generała każdy żołnierz jest skazany jedynie na bohaterskie umieranie na polu walki.

 

Legia musi najpierw usprawnić swe struktury na samej górze, a później oczekiwać wyników. Mamienie kibiców Markiem Papszunem prędzej czy później skończy się źle dla wszystkich stron.

Prezes Królewski zdiagnozował problem Legii

Dobrze sytuację najbogatszego polskiego klubu, który od 2021 r. nie może się doczekać mistrzostwa Polski, a teraz po raz pierwszy w historii powojennej, może spaść z najwyższej klasy rozgrywkowej, opisał prezes i właściciel Wisły Kraków Jarosław Królewski: "Nazwa klubu przestaje chronić przed porażką, historia nie amortyzuje błędów operacyjnych, każdy mecz staje się testem kompetencji. To przesuwa Ekstraklasę: z ligi narracji, do ligi egzekucji".

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie