Jan Grzegorczyk: Nie znamy miary. Ani z Janem Pawłem II, ani z „Lewym”...
Jan Grzegorczyk jest pisarzem i zapamiętale kopie piłkę - co tydzień „w niedzielę po kościele” o 8.30 rano. I w reprezentacji polskich pisarzy. Nie ukrywa swego rocznika 1959. Mówi, że jego dewizą jest: „Dopóki żyję, kopię”. Oto fascynujący wywiad o... Stu kwestiach, jedna ciekawsza od drugiej...
Kraj jest w szaleństwie przed finałami EURO 2016. Rozmawiamy przez kilka dni, a szaleństwo tylko narasta... Niektórzy uważają, że osiągniemy sukces na miarę sukcesów indywidualnych Roberta Lewandowskiego. Całkiem możliwe, że „Lewy” zostanie królem strzelców, a Polacy staną na podium. Kto nie wierzy w cuda, ten nie jest realistą.
Roman Kołtoń: Myślisz, że Robert jest z tej samej półki, co Ronaldo i Messi?
Jan Grzegorczyk: Nie, absolutnie tak nie uważam. „Lewy” jest rewelacyjnym zawodnikiem, ale nie jest półbogiem na wzór Ronaldo czy Messiego, a wcześniej Zidane’a. To nie jest ten sam poziom. Oczywiście - Lewandowskiemu zdarzają się mecze wybitne, genialne. Takie mecze, że nawet pozostawia w pobitym polu Cristiano Ronaldo. Jednak tych meczów genialnych, w których przesądzał o wyniku meczu ma znacznie mniej niż na swym koncie niż Portugalczyk czy Argentyńczyk.
Lewandowski został kluczowym zawodnikiem monachijskiego klubu, co wcześniej mało kto mógł sobie wyobrazić. Jest wielki, ale nie jest czarodziejem, nie ma tego dryblingu, który sprawia , że mija obrońców, niczym slalomista tyczki.. Póki co nie wykonuje też rzutów wolnych jak tamci. Nie można powiedzieć, że jest tylko królem pola karnego, bo w wielu meczach haruje jak wół. Ale głównie to „wykończeniowiec”. Kiedyś był Gerd Mueller. Wielki, ale nie geniusz, miał szczęście, że grał w wielkiej drużynie Niemiec. Lewandowski jest chyba największą radością polskich kibiców od dobrych kilku, ale ta radość mogłaby być większa, gdyby wybrał inny klub…
Bayern jest niewłaściwy?
Ilu znasz ludzi, którzy kibicują Bayernowi Monachium? Mecze Borussii Dortmund, która pięła się w górę, budziły emocje, kibicowało jej mnóstwo ludzi w Polsce. To było zjawisko powszechne, zapanowała moda...
Ty ją nazywałeś nawet „Polussią Dortmund”...
Ja to gdzieś tylko usłyszałem i mi się spodobało. Tam było trzykrotnie więcej Polaków niż Anglików w klubach Premier League – bo tam można się doliczyć czasami jednego. Nie jesteśmy w stanie przecenić zjawiska „Polonii Dortmund”, czy „Polussii Dortmund”, czym ono było dla naszych stosunków z Niemcami. Żaden ambasador, czy minister spraw zagranicznych nie zdziała więcej. Borussia była tak lubiana, bo dokonywała „rzeczy niemożliwych”, a to w sporcie budzi największą sympatię, jak ktoś przekracza siebie. Weź mecz z Realem. 4:1. Nazajutrz próbowałem wytłumaczyć ojcu Janowi Górze fenomen tego zjawiska i mówię mu, że nic nie było w polskiej historii równie wielkiego od czasu wybrania Karola Wojtyły na papieża. I autorem tego wydarzenia był Lewandowski. Albo jak przeżywaliśmy, gdy strzelał trzy bramki Bayernowi w finale Pucharu Niemiec, hańbiąc i detronizując hegemona. To wyzwalało emocje i sympatie z niczym nieporównywalne. Pokaż mi jakiś mecz Bayernu z Lewandowskim, który by kogoś tak poruszył... Oczywiście cały świat mówił o pięciu bramkach strzelonych w dziewięć minut Wolfsburgowi, ale to raczej wyczyn z księgi „Guinessa”. Rozegrał w Bayernie mecze rewelacyjne, ale one nie wywoływały drżenia serca.
Ta sympatia nie mogła podążyć za Lewandowskim do Monachium?
Nie, absolutnie nie! Bayern Monachium stosuje świnskie zagrywki...
Mocno powiedziane...
Czy nie jest świństwem podkupowanie najlepszych piłkarzy najgroźniejszego rywala?!? Już nie pamiętam, który z działaczy z Bayernu się wypowiedział , że po ostatnich zakupach ligę mają zabezpieczoną na dwadzieścia lat. Na szczęście tak się nie stało bo byśmy mieli powieloną nudę ligi francuskiej, gdzie walka toczy się o wicemistrzostwo , bo pierwsze miejsce jest zarezerwowane dla PSG. Wykupywali systematycznie – najpierw Mario Goetze, któremu na zdrowie to nie wyszło - później Robert Lewandowski, a teraz Mats Hummels... Mecze Bayernu są źródłem swoistej schizofrenii. Z tego, co słyszę, to ludzie z reguły są za rywalami Bayernu, a jednocześnie czekają na bramki Roberta.
Coś takiego miałem, gdy Bayern w tym sezonie walczył w Lidze Mistrzów z Juventusem Turyn i Atletico Madryt.
Juventus ma „Gigiego” Buffona – a Buffon to przykład niesamowitej wierności klubowym barwom...
Został w Juve – będąc najlepszym bramkarzem świata – nawet na sezon w drugiej lidze, po spadku bianco-nerich za udział w aferze „Calciopoli”, czyli ustawiana meczów, co szczególnie praktykował działacz tego klubu, Luciano Moggi...
Buffon odpowiada ideałom z mojej młodości. Kiedy dorastałem, piłkarz był w jednym klubie dziesięć, czy piętnaście lat. Dziś kluby to spółki akcyjne, jakieś banki. W bankach trzyma się fundusze, ale się ich nie kocha. Chory rynek transferowy niszczy piłkę. Może padam ofiarą jakiegoś mitu? Mitu wierności. Ten mit – wierności klubowi – podoba mi się niesłychanie. W dobie kosmopolitycznego podejścia do futbolu. Brak reguł w piłce klubowej prowadzi do bezsensu. Kiedyś mogło grać trzech cudzoziemców. Może to też było sztuczne, ale jakąś harmonię trzeba zachować. Może liczba cudzoziemców nie powinna przekraczać połowy?
Bayern stara się prowadzić taką politykę – połowa składu to Niemcy, a reszta obcokrajowcy...
To mu się chwali, ale i tak jest nielubiany za agresywną politykę transferową, polegającą na podkupywaniu piłkarzy swoich rywali.
To jeden z najlepszych klubów świata.
Tak mówią, ale co z tego skoro nie zachwyca. To jakaś... „Post-Barcelona”… Ja wolę Atletico Madryt. Tam ulokowałem – tymczasem - udziały sercowe.
Jednak Pep Guardiola płakał po ostatnim meczu w finale Pucharu Niemiec. Pracował w tym klubie trzy lata, wywalczył trzy mistrzostwa Niemiec i dwa Puchary Niemiec.
Tyle, że w tych łzach widziałem i prawdę i... kłamstwo. Prawdę, bo nikt mu oczu nie posmarował cebulą. Więc poleciały łzy – bo ostatni mecz, bo coś się kończy, coś przemija... Tyle, że było to jednocześnie kłamstwo. Przecież pół roku wcześniej Guardiola przesądził, że odchodzi do Manchesteru City.
Mówi się, że z MC porozumiał się już jesienią ubiegłego roku...
Właśnie – serce wówczas oddał komuś innemu. Ciekawe, co by było, gdyby w Lidze Mistrzów los skojarzył Bayern z Manchesterem City? Tak jak chory był dla mnie udział Lewandowskiego w finale Champions League w barwach Borussii przeciw Bayernowi, kiedy wiadomo było, że przechodzi do Monachium. Z drugiej strony Manuel Pellegrini, który piął się z Manchesterem w Lidze Mistrzów, wiedząc, że i tak zostanie zwolniony. Może osiągnąłby więcej, mając większy autorytet?
Wcześniej takiej sytuacji pracował Jupp Heynckes, który w 2013 roku sięgnął z Bayernem po trzy trofea – wygrał Ligę Mistrzów, Bundesligę i Puchar Niemiec. Jednak musiał odejść, bo Uli Hoeness już w styczniu 2013 roku parafował kontrakt z Guardiolą.
To jest wszystko chore. Heynckes nie mógł zostać, bo przychodził Guardiola... To był absurd, który stał się dla Guardioli klątwą. A po takim sezonie Heynckes nie tylko miał prawo zostać – powinien mieć przywilej obrony trofeów, na czele z Ligą Mistrzów... Te niedawne łzy Guardioli przypominają mi anegdotę o rosyjskim generale, który przychodzi do burdelu w Paryżu i tam spotyka córkę najlepszego przyjaciela. No i osoba, której to relacjonuje, pyta: „I co żeś zrobił?”. „A no nic, jebał i płakał, płakał i jebał”. Taka jest ta nasza dzisiejsza piłka. Mam wrażenie, że tak naprawdę z klubami identyfikują się już tylko kibice. Ofiary koszulkowych marketingów. Ratują budżety klubów, a sami piłkarze się z nich nabijają. Z ich naiwnej bierności. Trenerzy, piłkarze, działacze. Dla nich liczą się numery kont. Dla kibiców kluby spełniają rolę quasi religii. Gdzieś zapełniają życiową pustkę.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze