Pindera z Rio: Igrzyska w autobusie

Inne
Pindera z Rio: Igrzyska w autobusie
fot. PAP

Sportowcy z Rio de Janeiro już wyjechali. Zostało po nich tylko wspomnienie. Dla jednych piękne, dla innych smutne.

Dwa dni po zakończeniu gigantycznej imprezy, którą śledził cały sportowy świata, Brazylia żyje już swoim życiem. Na nowo ożyje, ale już w znacznie mniejszym stopniu w związku Paraolimpiadą, która już niedługo rozpocznie się w tym wyjątkowym mieście.

 

Brazylijczycy nie mają, ze sportowego punktu widzenia, powodów do narzekań. Piłkarze pokonali Niemców w finale turnieju piłkarskiego, w meczu który był swoistym rewanżem za druzgocącą porażkę w mistrzostwach świata. Neymar zagrał tak jak oczekiwano, strzelił gola i karnego, który zadecydował o tym, że Brazylia zdobyła złoty medal.

 

Byłem tego dnia na Maracanie i mogę sobie wyobrazić co by się stało, gdyby popełnił błąd. Ale na szczęście dla gospodarzy zrobił to, co do niego należało i miałem okazję zobaczyć na własne oczy jak mieszkańcy tego kraju potrafią się cieszyć.

 

Sukcesem zakończył się też występ brazylijskich siatkarzy, którzy w finale pokonali pewnie Włochów i znów są najlepsi. Ostatni raz na najwyższym stopniu olimpijskiego podium stali w Atenach, w 2004 roku. Kolejne igrzyska, w Pekinie i Londynie kończyli porażkami w finale, ale nikt nie wpadł tak na pomysł, by podziękować za pracę słynnemu trenerowi, Bernardo Rezende.

 

Złoty medal zdobył też chłopak z fafeli, pięściarz Robson Conceicao. Miałem przyjemność ten pojedynek komentować i patrzeć na szalejącą z radości publiczność, choć boks nie należy przecież do sportów najpopularniejszych w Kraju Kawy.

 

Na ocenę startu Polaków przyjdzie jeszcze czas. Na pewno byłaby zdecydowanie wyższa, gdy siatkarze lub piłkarze ręczni stanęli na podium. Bliżsi tego byli ci drudzy, ale gładko przegrali mecz o brąz w Niemcami. A siatkarze? Tradycyjnie odpadli w ćwierćfinale, nie zdobywając nawet jednego seta w pojedynku z Amerykanami. Liczyliśmy na więcej, ale prawda jest taka, że są od nas lepsi. Tej drużyny, która dwa lata temu zdobyła mistrzostwa świata, już nie ma. Ta nowa, młodsza, potrafi wygrać z każdym, ale tylko wtedy, gdy ma swój dzień, a rywal gra nieco poniżej swych możliwości.

 

Dla dziennikarzy obsługujących te igrzyska była to impreza trudna i męcząca. W dużej mierze z uwagi na wielkie odległości między obiektami sportowymi i związane z tym wielogodzinne dojazdy. Zdecydowana większość piszących i komentujących, igrzyska spędziła w autobusie. Coś o tym wiem, bo dojazd i przyjazd z hali bokserskiej, gdzie komentowałem walki zajmował kilka godzin. Czasami trzy, ale bywało, że pięć. A jeśli obowiązków było więcej, to podróże zajmowały i pół dnia.

 

Trochę przypominały się igrzyska w Atlancie (1996), czy Atenach (2004), gdzie komunikacja, podobnie jak tu, była sporym problemem. W  Pekinie (2008), czy Londynie (2012) było łatwiej, podobnie jak w Sydney (2000), choć to bardzo rozległe miasto i przed rozpoczęciem tamtych igrzysk straszono, że będą wielkie problemy. Zupełnie niepotrzebnie.

 

W Rio de Janeiro też istniała uzasadniona obawa, że komunikacja sparaliżuje igrzyska, a tak nie było. I patrząc na nie z polskiego punktu widzenia: gdyby sukcesów było trochę więcej, to i wspomnienia byłyby milsze. Ja komentując boks na medal czekam już ponad ćwierć wieku, od igrzysk w Barcelonie (1992), gdzie Wojtek Bartnik zdobył brąz w wadze półciężkiej. W Rio dwaj nasi pięściarze, Tomasz Jabłoński (75 kg) oraz Igor Jakubowski (91 kg) szybko przegrali swoje walki i tyle ich widziałem. Podobnie jak prezesa i trenera kadry. A szkoda, bo warto było turniej olimpijski uważnie obejrzeć, by zrozumieć w czym tkwi nasz polski, bokserski problem.

Janusz Pindera z Rio de Janeiro, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie