Pindera o Antidze: Skąd my to znamy

Siatkówka

Stephane Antiga podzielił los poprzedników. Za pierwszą poważną porażkę zapłacił głową.

Tego się należało spodziewać. Raul Lozano pożegnał się z reprezentacją po igrzyskach w Pekinie, gdzie Polacy spisywali się znakomicie, ale wrócili bez medalu. Szybko zapomniano, że dwa lata wcześniej prowadzona przez niego drużyna sięgnęła po srebrny medal mistrzostw świata.

 

Jego rodak Daniel Castellani stracił posadę  znacznie szybciej. Najpierw był wielki sukces, pierwsze w historii polskiej siatkówki mistrzostwo Europy, a rok później, po nieudanych mistrzostwach świata we Włoszech, żegnał się z reprezentacją. Wiedział jakie popełnił błędy, chciał dostać jeszcze jedną szansę, ale jej nie dostał. Tak samo jak teraz Antiga, a wcześniej Anastasi.

 

Włoch Andrea Anastasi też zaczynał w wielkim stylu. Mimo problemów kadrowych jego drużyna imponowała walecznością: trzecie miejsce w finale Ligi Światowej, brązowy medal ME na początek, świetny występ w Pucharze Świata i awans na igrzyska w Londynie.

 

Rok olimpijski dawał nadzieję na historyczny sukces. Polacy po raz pierwszy wygrali Ligę Światową i lecieli do Londynu z wielkimi apetytami. Tym trudniej było pogodzić się z porażką. Kolejna, tym razem w mistrzostwach Europy rok później była zarazem końcem reprezentacyjnej kariery trenera Anastasiego.

 

I wtedy właśnie wybuchła bomba. Działacze wymyślili, że jego następcą będzie przyjmujący Skry Bełchatów, Stephane Antiga, a jego asystentem wieloletni szkoleniowiec „Trójkolorowych” Philippe Blain.

 

Takiego rozwiązania nikt się nie spodziewał. Była jesień 2013 roku, a kilkanaście miesięcy później rozpoczynały się w Polsce mistrzostwa świata. Antiga podjął się zadania, dokończył z sukcesem ligowe rozgrywki (Skra wywalczyła mistrzowski tytuł), namówił do gry w reprezentacji kolegę klubowego Mariusza Wlazłego i zabrał się do pracy. W ostatniej fazie przygotowań nie zawahał się wyrzucić z kadry jej asa, Bartosza Kurka, co niektórzy określili czynem szaleńca i … zgarnął całą pulę.

 

Pesymiści ponieśli klęskę, zaś Antiga wspomagany przez Blaina triumfował. Polacy po czterdziestu latach znów byli mistrzami świata, a Wlazły najlepszym atakującym i MVP turnieju. To był bez wątpienia najbardziej spektakularny wyczyn trenerskiego żółtodzioba w historii tej dyscypliny.

 

Upłynęły dwa lata, Antiga nie miał już złotej drużyny. Musiał sobie radzić bez Wlazłego, Pawła Zagumnego i Michała Winiarskiego, a Piotr Nowakowski wrócił do gry dopiero w ostatniej fazie przygotowań do igrzysk. Francuz tak bardzo w niego wierzył, że zrezygnował z Marcina Możdżonka, który był jej ważnym ogniwem podczas turniejów kwalifikacyjnych. Kontuzje Mateusza Miki i Fabiana Drzyzgi też nie były jego sprzymierzeńcem.

 

Antidze zabrakło odrobiny szczęścia podczas Pucharu Świata w Japonii. Brak awansu spowodował, że myśląc o kolejnych kwalifikacjach „odpuścił” mistrzostwa Europy w Bułgarii. W styczniu, w Berlinie wraz z drużyną leciał już w przepaść, cudem się uratowali. Na igrzyska awansowali dopiero pod koniec maja, w Japonii.

 

Nic dziwnego, że LŚ z finałowym turniejem w Krakowie była bardziej leczeniem ran niż poligonem z prawdziwego zdarzenia.

 

Prawdę o tej drużynie mieliśmy poznać dopiero w Rio de Janeiro, 17 sierpnia, w ćwierćfinale olimpijskich zmagań. Byłem tam i widziałem jej niemoc, gdy ważyły się losy  meczu z USA. Śmiem twierdzić, że zwycięstwo w drugim secie (a było realne)  odmieniłoby wszystko, i zapewne uratowałoby posadę Antigi. Ale prawda jest taka, że on sam niewiele wtedy pomógł drużynie.

 

Dziś to już historia, kolejny, czwarty z rzędu przegrany olimpijski ćwierćfinał. Zadanie nie zostało wykonane, działacze mieli więc Antigę w ręku.

 

Sam nie wiem, czy to dobra decyzja. Uważam, że tak jak wcześniej Castellani, on też zasłużył na drugą szansę, ale podobnie jak Argentyńczyk jej nie otrzymał.

 

Zawodnicy nie stanęli za nim murem, nie wszystkim bowiem jego rządy przypadły do gustu. Jedni wyrazili swoją opinię głośno, inni mówili o tym w prywatnych rozmowach.

 

A za rok mistrzostwa Europy w Polsce, więc działacze nie chcieli ryzykować.

 

Stephane Antiga był pierwszym obcokrajowcem który nauczył się języka polskiego. Jego poprzednicy na tym stanowisku nawet tego nie próbowali. Ale jak widać, i to nie pomogło. U nas za porażki płaci się głową, Stephane dobrze o tym wiedział. Choć chyba miał nadzieję, że jemu się upiecze, że przekona swoją wizją przyszłości tych wszystkich, którzy decydowali o jego losie. Próbował do końca, ale przegrał. Mówi otwarcie, że jest rozczarowany, ale Polski nie opuszcza. Zostaje. I z pewnością szybko znajdzie nową pracę.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie